Maria Dejmek: Aktorstwo dało mi wolność
Miłość do sceny wyniosła z rodzinnego domu. Po raz pierwszy na plan filmowy trafiła jako mała dziewczynka. Od 2012 roku w "Barwach szczęścia" gra serialową Natalię Zwoleńską.
Jest pani wnuczką słynnego reżysera Kazimierza Dejmka i córką Piotra Dejmka - aktora i producenta. Taki dom miał wpływ na wybór zawodu?
Maria Dejmek: - Na pewno tak! Tata wołał nas z siostrą, gdy tylko zaczynał się jakiś dobry film. Obejrzeliśmy wspólnie m.in. "Kabaret", "Amadeusza", i "Deszczową piosenkę".
Słyszę w pani głosie, jak wielką miłością darzyła pani ojca.
- Mieć takiego ojca to wielki dar. Znał odpowiedź na każde moje pytanie i miał do mnie anielską cierpliwość. Chorował długo, nie żyje od 6 lat. Po jego śmierci długo nie mogłam dojść do siebie. Jakby mi został wyrwany kawał życia. Mam nadzieję, że kiedy tata patrzy teraz na mnie z góry, jest zadowolony.
Koneksje rodzinne pomagają?
- Rodzice oświadczyli, że nie wykonają jednego telefonu w mojej sprawie. Wszystko, co osiągnęłam, zdobyłam swoją pracą.
Marzenie o szkole aktorskiej długo w pani dojrzewało?
- W podstawówce robiliśmy scenki z "Tristana i Izoldy". Wszystkie dziewczynki chciały być Izoldą, postanowiłam wziąć na siebie rolę Tristana. Babcia dała mi strzępki sztucznych skór, z których zrobiłam kostium. Dostałam szóstkę, a pani powiedziała: "Marysiu, na pewno będziesz aktorką".
Co ostatecznie zdecydowało o Akademii Teatralnej?
- Wiedziałam, że muszę mieć taki zawód, by nie siedzieć w miejscu. Cenię to, że aktorstwo daje mi dużo wolności.
A jak się pani dostała do "Barw szczęścia"?
- Z castingu. Wcześniej niejeden przegrałam.
W roli serialowej Natalii przed czterema laty zastąpiła pani Malwinę Buss. To było trudne wyzwanie?
- Nie spodziewałam się, jak to zostanie przyjęte. W internecie zalała mnie wówczas fala nienawiści! Wciąż to pamiętam, trzy dni miałam z głowy. Ludzie nie mają pojęcia, jak ich anonimowe słowa mogą ranić.
Bożena Chodyniecka