Maria Dębska w "Listach do M. 5": Jestem romantyczką
"Dla mnie miłość jest jedną z najważniejszych wartości w życiu. Jestem romantyczką, ale wiem też, że życie bywa totalnie skomplikowane" - mówi w wywiadzie z Interią Maria Dębska, jedna z najpopularniejszych obecnie polskich aktorek, która dołączyła właśnie do kultowej serii komedii świątecznych - "Listy do M.". Trzeba przyznać, że w piątej odsłonie popularnego cyklu jej bohaterka nieźle namiesza.
"Listy do M." powracają z piątą częścią wigilijnej opowieści. W kolejnej odsłonie kultowej serii zobaczymy świąteczne perypetie ulubionych bohaterów. Z czym zmierzą się tym razem? Melowi (Tomasz Karolak) jak zwykle nic nie wychodzi. Zbieg okoliczności sprawia, że staje się bohaterem mimo woli, a jego nie zawsze kryształowy charakter znowu zostaje wystawiony na próbę. Wojciech (Wojciech Malajkat), który nie czuje wszechobecnej radosnej atmosfery, spotyka na swojej drodze kogoś, kto zmienia jego świąteczne plany. Z kolei Karina (Agnieszka Dygant) i Szczepan (Piotr Adamczyk) uwikłają się w walkę o spadek, który może poróżnić nawet najbliższych. Przekonają się czy z rodziną rzeczywiście dobrze wychodzi się tylko na zdjęciach.
To oczywiście nie wszystko! W tej części pojawią się też inni bohaterowie i ich zaskakujące historie. Jedną z nowych postaci będzie grana przez Marię Dębską Majka. W "Listach do M. 5" kobieta będzie uwikłana w miłosny trójkąt, co przełoży się na pierwszy melodramatyczny wątek miłosny w historii kultowego cyklu. Życie zbiega się tu zresztą nieco z filmem, bo 31-latka sama niedawno zmagała się z rozwodem.
Czy lubi pani romantyczne komedie świąteczne w stylu "Holiday" czy "To właśnie miłość"? Tym ostatnim tytułem w dużej mierze inspirowali się twórcy pierwszych "Listów do M.".
Maria Dębska: - Uwielbiam "To właśnie miłość". Znam ten film na pamięć i oglądam go właściwie co roku w okolicy świąt.
"Listy do M" doczekały się już pięciu części, co w Polsce jest prawdziwym fenomenem. Każda kolejna odsłona cieszy się niesłabnącą miłością fanów. A czy pani zna poprzednie filmy z cyklu? Może którąś z nich darzy pani wyjątkową sympatią?
- Najlepiej pamiętam pierwszy i drugi film z serii.
"Listy do M." słyną z tego, że wszystkie wątki mają zazwyczaj optymistyczny wydźwięk. Tymczasem w najnowszej odsłonie wcale nie będzie tak różowo. Komedię przysłoni momentami melodramatyczna nuta...
- Przypadł mi w udziale podobno pierwszy melodramatyczny wątek w historii "Listów do M". Cieszę się, że sceny komediowe przeplatane będą dramatycznymi, choć raczej chwytającymi za serce niż rozsadzającymi mózg. Lubię, kiedy w kinie śmiech przeplata się ze wzruszeniem, więc jestem szczęśliwa, że dostałam do zagrania właśnie taki wątek. Niektóre sceny wymagały od nas emocjonalnie naprawdę dużo.
Kim jest Majka, w którą wciela się pani w "Listach do M. 5"?
- Majka od kilku lat mieszka w Kanadzie razem ze swoim mężem (Bartłomiej Kotschedoff). Poznajemy ich, kiedy przyjeżdżają na "ostatnie" święta do Polski. Majka nie ma tu rodziny, a jej ukochana babcia zmarła i Majka chce sprzedać mieszkanie po niej, żeby zamknąć sprawy w kraju i kupić dom w Kanadzie. Święta mają spędzić z ich wspólnym przyjacielem z młodości, Przemkiem (Mateusz Banasiuk). Przemek zawsze był kumplem Majki, ale kiedy jadą razem do mieszkania babci, w którym roi się od wspomnień, w Majce coś pęka. Nie umie tak łatwo odciąć się od korzeni i od sentymentu do lat, które minęły. Okazuje się, że między nią i Przemkiem kiedyś było coś więcej, ale nigdy nie pozwolili sobie tego ujawnić. Majka ulega magii tej chwili, przez co życie jej i Przemka, który od niedawna jest w związku z Leną (Marianna Zydek), zaczyna się bardzo komplikować. Muszą zadać sobie pytanie, co czują, czego chcą.
Nie da się tej sytuacji rozwiązać tak, żeby ktoś nie cierpiał... Czy miłość zawsze powinna być najważniejsza? To tym uczuciem należy się przede wszystkim kierować w życiu?
- Myślę, że są w życiu sytuacje, w których każda decyzja będzie trochę dobra i trochę zła i z taką mierzy się Majka. Nie wiem, co w życiu "należy". Nie ma uniwersalnych rozwiązań, a ja nie będę nikomu dawać rad. Każda sytuacja jest inna i każdy z nas jest odpowiedzialny za swoje życie i swoje szczęście. Dla mnie miłość jest jedną z najważniejszych wartości w życiu. Jestem romantyczką, ale wiem też, że życie bywa totalnie skomplikowane.
Jeden impuls i Majka orientuje się, że wcale nie jest szczęśliwa w małżeństwie. Poteoretyzujmy, bo tego w filmie nie ma. Dlaczego pani zdaniem zdecydowała się w takim razie wyjść za Damiana, skoro uczuciem darzyła innego mężczyznę?
- Wiele filmów wykorzystuje ten motyw - ona kocha jednego, a wychodzi za drugiego. Wydaje mi się, że życie nie jest czarno-białe i zdarzają się w nim różne sytuacje. Ciężko to definitywnie i jednoznacznie ocenić, to nie matematyka. Wiele czynników ma wpływ na nasze decyzje.
- Budowałam postać Majki z przekonaniem, że ona kochała Damiana i że on wciąż jest jej bardzo bliski. Do Przemka czuła coś kilka, kilkanaście lat temu, ale nie pozwoliła sobie na to uczucie - była bardzo młoda, może nie umieli tego nazwać. Nie było wtedy na tę miłość czasu i miejsca. Po prostu. Nie dojrzeli wtedy do niej.
Myśli pani, że wątek Majki, Przemka, Damiana i Leny powróci w "Listach do M. 6", o ile oczywiście powstaną? Scenarzyści mieliby tu pole do popisu...
- Byłoby wspaniale. Myślę, że ich historia ma potencjał do kontynuacji.
Do roli w "Listach do M. 5" nie musiała pani drastycznie zmieniać się fizycznie, jak było to w przypadku poprzedniej filmowej kreacji, czyli Kaliny Jędrusik w "Bo we mnie jest seks". Czy woli pani wchodzić w rolę "z biegu", czy ceni pani te staranne, długotrwałe przygotowania i fizyczne transformacje? Często później skutkujące prestiżowymi nagrodami, jak miało to miejsce w przypadku filmu Katarzyny Klimkiewicz.
- Bardzo lubię mieć dużo czasu na przygotowania do filmu, uczyć się nowych rzeczy, zmieniać fizycznie, przełamywać swoje granice. Uwielbiam ten proces. To bywa żmudne i frustrujące, pełne momentów zwątpienia i zakrętów, a nawet zaciskania zębów. Ale pozwala wejść w świat postaci tak mocno, jak tylko się da. Są projekty, które tego po prostu wymagają. Są też takie, jak "Listy do M.", gdzie taka transformacja nie jest potrzebna, ale jeśli historia jest dobra, a scenariusz niesie ze sobą ciekawe emocje - wchodzę w to.
- Proces jest krótszy, ale zawsze tak samo "kombinujemy", kim jest postać, jak wygląda, dlaczego zachowuje się tak, a nie inaczej, jakie ma motywacje. Nawet w filmach, które nie wymagają tak długich przygotowań, nie lubię się powtarzać i grać tego samego, co wcześniej. Zawsze staram się dodać coś nowego, czego nigdy nie robiłam, znaleźć dla siebie aktorskie wyzwanie. Poza tym to, że nie muszę do filmu drastycznie się zmienić, nie sprawia, że granie w nim jest łatwiejsze, czy mniej ekscytujące. To po prostu inny rodzaj pracy nad rolą.
Kilka dni temu cała Polska żyła informacją o roli Marcina Dorocińskiego w nowej części "Mission: Impossible". A czy pani marzy się zagraniczna kariera? Niedawno mówiła pani w wywiadzie o tym, że granice powoli przestają mieć znaczenie.
- Moim marzeniem jest granie ciekawych ról. Jeśli wydarzyłoby się to za granicą - super. Totalnie się cieszę z sukcesu Marcina. To świetnie, że polscy aktorzy grają w coraz większych międzynarodowych produkcjach, że granice się powoli zacierają.
Jakie są pani plany na najbliższą przyszłość? Czy pracuje już pani na planie kolejnego filmu? Niedawno zdradziła pani, że od jakiegoś czasu trenuje na potrzeby nowej roli sztuki walki!
- Skończyłam właśnie zdjęcia do filmu, który będzie miał premierę w przyszłym roku. W ramach przygotowań przez 2,5 miesiąca trenowałam sztuki walki i wkręciłam się w te sporty. Ten projekt to była jazda bez trzymanki, na wielu poziomach coś nowego. Nie mogę się doczekać, kiedy widzowie będą mogli zobaczyć efekty. Pracuję też nad kolejnymi projektami, ale niestety nie mogę o tym jeszcze oficjalnie mówić.