Maria Dębska: Na głęboką wodę
W filmie "Zabawa, zabawa" Maria Dębska wciela się w młodą alkoholiczkę. Dla 27-letniej gwiazdy rola uzależnionej od alkoholu Magdy była wyjątkowym doświadczeniem także dlatego, że po drugiej stronie kamery stanęła jej własna mama - reżyserka Kinga Dębska. - Na początku trochę się przestraszyłam, ale gdy zaczęłyśmy rozmawiać o tym filmie, uwierzyłam, że będziemy potrafiły ze sobą pracować bez prywatnych kolorów. I tak też było - przekonuje aktorka.
Adrian Luzar, Interia: To, że film "Zabawa, zabawa" reżyserowała twoja mama - Kinga Dębska - ułatwiło czy utrudniło ci pracę?
- Z mamą było to nasze drugie zawodowe spotkanie i zupełnie inne, dużo bardziej wymagające zadanie. Ale nie było mi trudniej ze względu na to, że stała po drugiej stronie kamery. Od początku wiedziałyśmy, że na planie nie ma czasu na prywatne sytuacje. Pracowało mi się ciężko, bo film jest trudny, ale nie czułam wstydu, bo "mama na mnie patrzy". W "Zabawie, zabawie" były do odegrania takie sceny, że to, czy patrzy na mnie własna mama, czy ktoś inny, nie miało dla mnie żadnego znaczenia - i tak było to wyzwanie. Ważniejsze było to, że moja mama jest po prostu dobrym reżyserem - dawała mi precyzyjnie polecenia i operowała konkretem. Miałam trudne zadanie, ale dobrego przewodnika.
Od początku Magda powstawała z myślą o tobie?
- Tego nie wiem, bo przeczytałam scenariusz, kiedy był już skończony. Wiedziałam, że mama go pisze, ale nie rozmawiałyśmy o tym, że ja mam grać tę rolę. W pewnym momencie mi ją zaproponowała. Na początku trochę się przestraszyłam, ale potem wspólnie uznałyśmy, że to może być dobry pomysł.
Wahałaś się?
- Tak, bo mam taki charakter, że wszystko zawsze chcę zrobić sama (śmiech). Zarówno w życiu zawodowym, jak i w życiu prywatnym często łapię się na tym, że próbuję mieć kontrolę nad wszystkim. I nie chodzi o to, że nie chcę mamie nic zawdzięczać, ale wolę działać na własną rękę. Gdy jednak zaczęłyśmy rozmawiać o tym filmie, uwierzyłam, że będziemy potrafiły ze sobą pracować bez prywatnych kolorów. I tak też było.
Jak przygotowywałaś się do tej roli?
- Czytałam dużo literatury i oglądałam dużo filmów. Część filmów bardzo mnie zdenerwowała i z tej wściekłości, że alkoholizm jest tam pokazany tak, a nie inaczej, zaczęła się budować moja rola. Zastanawiałam się, dlaczego jak pojawia się alkohol, to zawsze opowiada się o facetach? I czemu to zawsze jest dno społeczne? Bardzo dużo dały mi także spotkania anonimowych alkoholików, na które pomogła mi się dostać współautorka scenariusza, Mika Dunin. Historie tych ludzi otworzyły mi oczy. Na samym początku przyznałam się, że jestem aktorką, nie udawałam alkoholiczki, ale pozostali mi nie uwierzyli (śmiech). Myśleli, że oszukuję i naprawdę mam problem z alkoholem. To było bardzo cenne doświadczenie.
Co twoim zdaniem może zmienić taki film jak "Zabawa, zabawa"?
- Wierzę, że jest ważny. I nie chodzi tu o misję edukacyjną, ale o to, że może coś w nas uruchomić. Uważam, że trzeba mówić o tym, co nas boli, o tym, że mamy problemy, o tym, że nawet ludzie w wielkich miastach, ludzie z pieniędzmi, ludzie wykształceni mogą mieć w środku dziurę, którą zalewają alkoholem. Ten film opowiada nie tylko o alkoholizmie, ale też o samotności. Mówi o kobiecym piciu, które jest inne, niż męskie - i często ocenianie niesprawiedliwie, odbierane jako żałosne. Z kobietą, która się upija od razu jest coś nie tak. A pijany facet? "No, miał stresujący dzień, więc się napił". Dlatego trzeba o tym mówić.
- Na Zachodzie powiedzieć na bankiecie "nie piję, bo jestem alkoholiczką", jest przyjmowane dużo lepiej, niż w Polsce. U nas kultura picia jest bardzo specyficzna. Jak nie pijesz, to jest to często odbierane jako niegrzeczne zachowanie. "Ale co ty, jesteś samochodem? Bierzesz antybiotyk?". To są dwa powody, więcej usprawiedliwień nie ma. Bardzo ciężko jest odmówić. A ja uważam, że jak się o pewnych tematach mówi, to oswajamy się z nimi. I jeżeli ten film komuś pomoże, choćby jednej osobie, to znaczy, że było warto.
W rodzinie Magdy o problemach się nie rozmawia. Jest w nas coś takiego, że nawet gdy widzimy złe znaki, to milczymy i udajemy, że ich nie ma?
- Moja bohaterka ma tego pecha, że nie umie rozmawiać z rodzicami. Chce się oderwać od nich i ich świata. Nie wiem, czy jest w tym pogarda, ale jest na pewno chęć odniesienia sukcesu, kiedy oni jedzą mielone przy "Familiadzie". I ta jej pycha w pewnym momencie musi doprowadzić do zmiany. Myślę jednak, że o takich najważniejszych, najbardziej podstawowych, intymnych sprawach często nie umiemy gadać. Ona ma potrzebę, by rozmawiać, błaga o miłość, szuka jej, wyciąga nawet po nią rękę, ale w odpowiedzi dostaje po łapie. Jest w tym jakaś bezradność i bardzo dużo samotności.
Wątek twojej bohaterki otwiera brutalna scena gwałtu. Czy do takich scen da się przygotować?
- Myślę, że nie. Na dodatek tę scenę kręciliśmy pierwszego dnia zdjęć, był to więc skok na głęboką wodę, ale bardzo mi pomógł w późniejszym budowaniu mojej postaci. Takie sceny próbuje się najpierw technicznie, żeby nic się nikomu nie stało. Trochę jak na wuefie (śmiech). A że miałam bardzo duże zaufanie do mojego partnera, Mateusza Łazowskiego, było odrobinę łatwiej. Scena jest jednak trudna, bo to dość "pierwotne" uczucie, gdy mężczyzna się do ciebie dobiera, a ty się bronisz. Na planie emocje natychmiast wskoczyły jednak u mnie na bardzo wysoki poziom. Wcześniej byłam już parę razy świadkiem, jak moje koleżanki dostały w drinku pigułkę gwałtu, wiedziałam też, że często po gwałtach dziewczyny czują się winne, bo "przecież miały krótką sukienkę". Te myśli i emocje pomogły mi się przygotować i mam nadzieję, że to zadziałało na ekranie.
Twoja kariera rozpędziła się szczególnie po zeszłorocznym sukcesie filmu "Cicha noc" na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni. Czy to otworzyło ci kolejne możliwości?
- Trudno powiedzieć. Ja po prostu staram się pracować i wybierać ciekawe projekty, jeżeli dostaję taką szansę. Przy "Cichej nocy" ją dostałam i do dziś wspominam to jako wspaniałe spotkanie. Z ekipą tego filmu wciąż trzymamy się razem. Faktem jest jednak, że rok po "Cichej nocy" był dla mnie bardzo pracowity, z czego się równie mocno cieszę.
Przez tobą trzy duże projekty. Największe emocje budzi chyba "Jesienna dziewczyna" Katarzyny Klimkiewicz, gdzie wcielasz się w rolę Kaliny Jędrusik...
- O tym jednak na razie nie mogę mówić! Umówiłyśmy się z producentkami tak, że nie rozmawiamy, żeby nie zapeszyć. A ja jestem przesądna (śmiech). Bardzo się jednak cieszę z tej roli. I jedyne o co proszę, to kciuki!
Z kolei w "Piłsudskim" Michała Rosy grasz partnerkę tytułowego bohatera, Aleksandrę Szczerbińską, u boku Borysa Szyca.
- Nad tym filmem także wciąż trwają prace. To kino historyczne z rozmachem, świetna przygoda i bardzo fajne spotkanie z Michałem Rosą i Borysem Szycem. A przede wszystkim postać, która mnie niesamowicie ekscytuje. Mówi się o niej, że to pierwsza polska feministka. Kobieta nieprawdopodobna, walcząca, strzelająca, przewożąca broń w gorsecie... A ja gram ją na przestrzeni wielu lat - zarówno jako 25-latkę, jak i 37-latkę. To doskonale napisana kobieca rola w bardzo męskim filmie, gdzie wraz z Magdą Boczarską bronimy żeńskiego punktu widzenia. Do zagrania miałam mnóstwo fascynujących scen. Nie mogę się doczekać, aż widzowie zobaczą efekty.
Już wkrótce zobaczymy cię także w nowej komedii romantycznej Ryszarda Zatorskiego - "Pech to nie grzech".
- To drugi biegun. Coś zupełnie innego. Ja wychodzę jednak z założenia, że zarówno w teatrze, filmie, jak i w serialu trzeba próbować różnych rzeczy. Chciałam się więc sprawdzić w tej formie. Komediowo zmierzyć się ze sobą nie było dla mnie łatwo. Ale bardzo czekam na ten film. To fajna bohaterka i fajna historia.
Prywatnie wolisz kino komercyjne czy raczej ciągnie cię do projektów artystycznych?
- Uważam, że aktor jest przede wszystkim od grania - i to od grania tam, gdzie czuje się dobrze. Ja jeszcze nie wiem, gdzie czuję się dobrze, bo szkołę filmową skończyłam dopiero dwa lata temu. Jak na razie najlepiej mi w kinie tzw. "artystycznym", ale ten podział jest raczej branżowy i krytyczny. Ja natomiast wykonuję zawód i podchodzę do tego trochę tak, jakbym lepiła garnki - muszę najpierw spróbować różnych metod, żeby wiedzieć, która mi najbardziej odpowiada.
A masz jakąś wymarzoną rolę?
- Przez szesnaście lat grałam na fortepianie i bardzo chciałabym zagrać pianistkę. Kiedyś wymyśliłam sobie, że jak będzie film o Marthcie Argerich, mojej ukochanej pianistce, to się dam za tę rolę pokroić (śmiech). Natomiast na pewno chciałabym tę moją umiejętność kiedyś wykorzystać, bo fortepian stoi i czeka. A jakby udało się połączyć muzykę i film, byłoby najlepiej na świecie.