Reklama

Marek Bukowski: Polski Bogart?

Mimo świetnego początku aktorskiej kariery, przez ostatnie kilkanaście lat praktycznie nie pojawiał się na dużym ekranie. Za sprawą serialu "Przystań" na nowo zagościł w świadomości polskiej publiczności. Już niebawem zobaczymy go też w nowym filmie Jacka Bromskiego - "Uwikłanie".

Krystian Zając: Cofnijmy się nieco w czasie. "Nad rzeką, której nie ma" - pamięta pan taki film?

Marek Bukowski: - Pamiętam, pamiętam, w latach 50. taki film powstał...

Proszę nie przesadzać - na początku 90. Mógłby pan coś więcej powiedzieć o swoim filmowym debiucie?

- Byłem na drugim roku szkoły teatralnej w Krakowie. Andrzej Barański zaproponował mi zagranie głównej roli w tym filmie. Trudno mi przypomnieć sobie jakieś dodatkowe okoliczności tej sytuacji.

Mało kto debiutuje w takim stylu: w tak młodym wieku, główną rolą i to jeszcze u Andrzeja Barańskiego?

Reklama

- No tak, było to rzeczywiście dość duże wyróżnienie, sytuacja rzeczywiście nie zdarzająca się specjalnie często.

Tym bardziej, że chyba spodobał pan się Barańskiemu, bo rok później kolejna rola u niego?

- Rzeczywiście, w 1992 roku zagrałem w "Kawalerskim życiu na obczyźnie". Wspominam tę współpracę jak najlepiej, to znaczy bardzo odpowiada mi styl Andrzeja Barańskiego. Jest takim reżyserem, który prowadzi aktora w sposób zupełnie niezauważalny. Z boku wydaje się może, że nie daje uwag, ale tak naprawdę myślę, że panuje całkowicie nad sytuacją. Między innymi dzięki temu ta rola rzeczywiście była udana.

Kolejny rok - "Pożegnanie z Marią" Filipa Zylbera - i znowu główna rola, a później... przepaść. Jeszcze kilka epizodów co prawda, ale tak naprawdę zniknął pan z ekranów.

- Filip Zylber to jest mój absolutny ulubieniec i to on mnie w zeszłym roku reanimował aktorsko, proponując mi główną rolę w serialu telewizyjnym 'Przystań'. Zadzwonił do mnie i zaaranżował to w taki sam sposób, jak w przypadku 'Pożegnania z Marią'. Powiedział, że gram główną rolę i że mam się za tydzień czy dwa stawić na planie. Po prostu taki on jest.

- Faktycznie była długa przerwa. Po drodze było jeszcze parę teatrów telewizji, był serial 'Dom', ale propozycje filmowe, które się pojawiały, po takich rolach jakie zagrałem wcześniej, naprawdę ciekawych i fajnych, nie były dla mnie na tyle istotne, żebym chciał w nich zagrać, a nie było też takiej presji, żebym musiał to robić. No i w naturalny sposób, jak się nie gra przez rok, dwa, trzy, to się wypada z obiegu. I chyba tak było, po prostu.

A nie żałuje pan, że tak dobrze zapowiadająca się kariera, w ten sposób się urwała?

- Nie, bo robiłem w tym czasie dużo fajnych, ciekawych rzeczy. Tak się ułożyło. Myślę, że to w sposób naturalny wyszło. Zajmowałem się innymi sprawami i myślę, że to był bardzo fajny czas dla mnie. Nabrałem doświadczenia w różnych rolach w filmie: jako reżyser, scenarzysta, producent. To bardzo cenna rzecz zdobycie takich doświadczeń.

Zadebiutował pan jako reżyser, zrobił film "Blok.pl" . Potrzebował się pan sprawdzić po drugiej stronie kamery?

- Tak. Mam taką teorię, że aktorstwo jest takim zawodem trochę ogłupiającym, jeżeli nie robi się nic innego i nie ma się czegoś z boku, jakiegoś planu B na życie i pracę, to można zwariować. To jest bardzo trudny zawód i wymaga jakiejś specyficznej koncentracji. Trudno się czymś innym zajmować, jak się gra w filmie główną rolę. To jest to czymś bardzo obciążające w sensie psychicznym i czasowym. Robiąc inne rzeczy, nie mogłem robić też tego. W momencie, kiedy chciałem stanąć po drugiej stronie kamery, musiałem podjąć decyzję, że to właśnie chcę robić i siłą rzeczy kilku propozycji wtedy odmówiłem. Z jednej strony nie były one może na tyle fajne, na tyle dobre, jakbym mógł się spodziewać, a z drugiej, robiłem inne rzeczy, rezygnowałem, bo pojawiły się inne priorytety.

Tylko osoba Filipa Zylbera wpłynęła na to, że zdecydował się pan powrócić w "Przystani", spróbować przypomnieć się widzom?

- Tak, zdecydowanie, ja nie zabiegałem o to w żaden sposób. Filip po prostu zadzwonił do mnie, zresztą nie widzieliśmy się dosyć długo, zanim ta propozycja padła, mniej więcej dwa lata. Nie rozmawialiśmy ze sobą przez telefon, ani nie mieliśmy żadnego kontaktu, także trochę mnie zaskoczył. Propozycja była bardzo konkretna, dlatego postanowiłem w to wejść.

- Od tego czasu jakoś rzeczywiście się posypało, pojawiło się kilka innych rzeczy, jak dotąd dla telewizji. A film 'Uwikłanie' i jedna z głównych ról obok Mai Ostaszewskiej, jest moją pierwszą propozycją filmową od wielu lat. Bardzo się z tego cieszę, bo to jest rola, o której każdy aktor w moim wieku mógłby marzyć.

Jak to się stało, że trafił pan na plan filmu Jacka Bromskiego? Maja Ostaszewska nie musiała uczestniczyć w castingu, jak było w pana przypadku?

- Ja też nie. Zadzwonił do mnie Jacek Bromski, czy ktoś z produkcji, zapytano mnie, czy mam czas i miałbym ochotę zagrać w jego filmie. Powiedziałem, że oczywiście, poproszę scenariusz, przeczytałem go i nie zastanawiałem się nawet sekundy. Scenariusz jest naprawdę świetny, książka na podstawie której powstał, też jest bardzo ciekawa, dlatego przyjąłem tę propozycję natychmiast.

W "Uwikłaniu" gra pan komisarza policji - Smolara. Proszę powiedzieć coś więcej o tej postaci.

- To jest taki klasyczny komisarz policji, znany z wielu produkcji, ale chyba nie polskich, bo w Polsce mało było takich filmów...

...zwłaszcza kryminalnych...

- No właśnie. Ja sobie nie przypominam żadnego, poza jakimiś telewizyjnymi hitami w stylu '07 zgłoś się' czy pamiętnymi Teatrami Telewizji z Henrykiem Talarem jako Capo di tutti. To jest taki chandlerowski typ, samotny wilk, facet, który lubi wypić, nie boi się trudnych spraw i trudnych sytuacji, ma dużo doświadczeń z tej ciemnej strony życia.

W budowaniu postaci kieruje się pan scenariuszem, wskazówkami od Jacka Bromskiego, czy też wzoruje się na historii kina, filmie noir na przykład?

- Staram się być wierny archetypowi bohatera. Nie chcę kombinować, wymyślać, łamać coś na siłę. To jest taka postać trochę komiksowa, troszeczkę jednowymiarowa, ale on chyba taki powinien być - z nutą romantyzmu, ale głęboko schowaną pod maską twardziela.

Polski Bogart?

- Nie wiem czy polski Bogart, ale tak jak powiedziałem, taki typ. Oglądałem, przygotowując się do tego filmu, 'Chinatown' Polańskiego. Myślę że może ten film ma coś z nim wspólnego, ale pewnie nie do końca. Tu jest trochę więcej klasycznej akcji - strzelaniny, bójki.

W trakcie prac nad "Uwikłaniem" pojawiła się kolejna aktorska propozycja, tym razem ze Stanów Zjednoczonych. Czego dotyczy?

- Rzeczywiście, to prawda, ale na razie nic nie mogę powiedzieć na ten temat, żeby nie zapeszyć. Czasem pojawiają się takie 'zajawki', że ktoś w Stanach ma coś robić, a potem nic z tego nie wychodzi. Zanim sprawa się nie skonkretyzuje, to nie chciałbym nic mówić.

Dziękuje za rozmowę.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Marek Bukowski | przystań | PROPOZYCJA | film
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy