Marcin Dorociński: Wolałbym rozmawiać o "Pakcie"
Nie ma cierpliwości do wywiadów, ma – do ciężkiej pracy. To dlatego tak mu zależy, by kreacje filmowe mówiły za niego. A Piotr, którego gra w w nowym serialu HBO „Pakt”? – Jest bezkompromisowy, zdeterminowany, każdą sprawę chce doprowadzić do końca... – przyznaje Marcin Dorociński.
Spodobały mi się słowa Joanny Szczepkowskiej: "W życiu nie warto gonić za sukcesem - najważniejsza jest codzienność". Też pan tak uważa?
Marcin Dorociński: - Hm... Tylko co to znaczy sukces?
To, co właśnie pan osiągnął.
- Sukces jest subiektywny, dla każdego oznacza coś innego. Na pewno ważne jest spełnienie zawodowe i praca, ale też rodzina i "mała stabilizacja". Z codzienności, z jakichś banalnych drobiazgów, składa się nasze życie. Jeśli przeoczymy te "okruchy dnia" i przejdziemy obok małych, niepozornych rzeczy, istnieje niebezpieczeństwo, że i większe sprawy przejdą obok nas niezauważone.
Więc lubi pan rytuały codzienności? Niespieszne śniadanie, poobiednią kawkę? Rozmowę z kimś bliskim? Zabawę z dzieckiem?
- To nie są rytuały, tylko codzienne życie. Żyję zwyczajnie, skromnie, jak każdy człowiek. Poranki, śniadanie z dziećmi, wyprawka do szkoły, spacer z psami, praca, lekcje z dziećmi, wieczór. I na drugi dzień od nowa.
Potrafi pan docenić takie momenty?
- Nie ma się co nad każdą chwilą roztkliwiać ani o tym opowiadać w prasie. Wolałbym z panią rozmawiać o "Pakcie", bo po to się spotkaliśmy. Ale skoro pani pyta... Tak, staram się skupiać na moim życiu prywatnym - ono wpływa na to, jakim jestem aktorem, a to, jakim jestem aktorem, nie jest bez związku z tym, jaki jestem w życiu prywatnym.
A aktorem jest pan coraz lepszym. Wygląda na to, że jest pan na prostej wznoszącej...
- Nie zastanawiam się nad tym. Po prostu staram się żyć i wykonywać swoją pracę najlepiej, jak potrafię.
Może czasem warto spojrzeć do tyłu? Pamięta pan te rólki? Student w jednym z odcinków "Domu", zabity policjant w "Ekstradycji 3"?
- No... pamiętam, że coś takiego było. Dwadzieścia lat temu.
Na początku tej drogi był też "Żółty szalik".
- To było niezwykłe przeżycie: spotkać się na planie z wielkim reżyserem, jakim był Janusz Morgenstern, grać z mistrzem Gajosem. Grać to zresztą za dużo powiedziane - byłem tam tylko jego kierowcą, co było dla mnie i tak wielkim zaszczytem. Prawdę mówiąc, dziś też chętnie byłbym kierowcą pana Janusza, nawet prywatnie. A tamte epizody? Tak się zazwyczaj w życiu dzieje, że dopóki człowiek nie nabierze doświadczenia i pozycji, robi rzeczy, które musi: drobiazgi, epizodziki, czasem ocierające się o statystowanie. Żeby wciąż uczyć się zawodu i mieć za co żyć.
A pan nie bał się jak inni aktorzy, że utknie na wieki w takich rólkach?
- Aktorzy głównie boją się o to, czy będzie praca. Bo trzeba utrzymywać rodzinę. Naszym zadaniem jest grać i tyle.
Gdzie był punkt zwrotny w pana tzw. ścieżce zawodowej? "Róża", "Głęboka woda", "Drogówka", "Jack Strong"? Kiedy było to takie... pstryk?
- Wie pani, chyba nic w życiu nie dzieje się "na pstryk". Liczą się praca, spotkania z ludźmi, wytrwałość, wierność sobie, emocje. Było tych zdarzeń zbyt wiele, żebym mógł dziś ocenić, kiedy ten przełomowy moment nastąpił. Poza tym naprawdę staram się nie ustawiać żadnego rankingu - to mi do niczego nie jest potrzebne.
Do "PitBulla" spiłował pan sobie ząb - jedynkę; w "Rewersie" używał pan nakładki na zęby wielkości dwuzłotówki; do "Boiska bezdomnych" pił wódkę, żeby przytyć; w "Róży" przygniótł pana Eryk Lubos, omal nie połamał panu żeber. Ma pan jeszcze coś w rozdziale "krew, pot i łzy", na przykład w "Pakcie"?
- Nie pamiętam, żeby tym razem zdarzyły się jakieś dramatyczne momenty, zresztą w ogóle słaby jestem w anegdotach z planu. Ale z pewnością była to praca wymagająca olbrzymiej koncentracji, w której, nawiasem mówiąc, czasem pomagają takie właśnie drobiazgi, jak choćby ta spiłowana do "PitBulla" jedynka. Albo jak w "Róży" przyklejony do twarzy zarost. Przylepiona broda, którą miałem przez 6-8 godzin dziennie na planie u Wojtka Smarzowskiego, strasznie mnie drażniła - moja skóra źle znosi dosztukowany zarost. Z powodu tego dyskomfortu stawałem się aktorem milczącym, nie odzywałem się prawie do nikogo, co z kolei mogło mieć przełożenie na to, że mój bohater był raczej osobą wycofaną i introwertyczną: zgodnie ze scenariuszem wiele z historii, które przeżył, zachowywał dla siebie.
A w pracy przy "Pakcie" była jakaś bariera, którą ciężko było pokonać?
- Zmęczenie. Zrealizowaliśmy sześć odcinków w 70 dni zdjęciowych. Pracowaliśmy po 12 godzin dziennie, często po nocach. To był ogromny wysiłek psychiczny i fizyczny.
Przesłanie "Paktu" wydaje się frapujące: czasem jesteśmy tak bardzo, na sto procent, czegoś pewni, po czym okazuje się, jak strasznie i jak boleśnie się pomyliliśmy... Kim jest Piotr Grodecki?
- Dziennikarzem śledczym, który jest na tropie wielkiej afery. Typ człowieka, który lubi mieć rację, przy czym zawsze popiera to rzetelną pracą i dowodami. Jest bezkompromisowy, zdeterminowany, każdą sprawę chce doprowadzić do końca, bez względu na to, kogo ona dotyczy, nawet jeśli dotyczy kogoś mu bliskiego. Piotr jest prawy i szlachetny, ale konsekwencje jego bezpardonowych działań powodują, że nie jest pewien, czy dobrze postąpił. Zostawił mnie z tym dylematem. Chciałbym zadać dziś Grodeckiemu pytanie, czy patrząc na zgliszcza, które pozostawił po sobie, postąpiłby tak samo.
Czyli czy prawda zawsze się opłaci?
- I jak wiele możesz poświęcić. Czy idąc za przekonaniami, nie będziesz tego żałować... Dochodzisz do punktu, który chciałeś osiągnąć, patrzysz wstecz i wcale nie wiesz, czy dzięki dotarciu do celu jesteś szczęśliwszy, mądrzejszy...
Pyrrusowe zwycięstwo. Chcąc nie chcąc, wróciliśmy do tematu: czy w życiu najważniejszy jest sukces? Jakiś przykład z pana życia?
- Pomidor.
Więc pytanie z innej beczki. Przeczytałam w internecie, że wygrał pan w rankingu "Top 100 facetów do zaadoptowania". Cytat: "Marcin Dorociński - pełen tajemniczego uroku aktor", zaraz za panem uplasował się Ryan Gosling. Nieźle. Jakkolwiek taki ranking nie byłby durny, przypuszczam, że pierwsze miejsce jednak sprawiło panu radość. Zrobiło się miło?
- Robi mi się miło, gdy widzę w oczach dwóch psów, które wziąłem ze schroniska, bezwzględne uczucie i oddanie.
Świetna riposta. A myśli pan czasem o sobie: gdzie jest ten chłopak z mazowieckiego Kłudzienka - ktoś powiedziałby po angielsku: "from the middle of nowhere" - który dwadzieścia parę lat temu, z powodu poważnej kontuzji kolana, musiał porzucić marzenia o karierze zawodowego piłkarza i postanowił zostać aktorem?
- Siedzi tutaj obok pani.
Od tamtej chwili do dziś - długa to była droga?
- 35 kilometrów - taka dokładnie jest odległość z Kłudzienka do Warszawy.
Bożena Chodyniecka
---------------------------------------------
Odkodowany premierowy odcinek "Paktu" zostanie wyemitowany w niedzielę, 8 listopada, o godz. 20.10 w HBO.