Małgorzata Niemirska i Kazimierz Kaczor: Rozumiemy się bez słów
Zyskali popularność i sympatię widzów dzięki wielu niezapomnianym rolom. Ona grała m.in. w "Czterech pancernych...", on zaś w "Janie Serce". Aż trudno uwierzyć, że ich drogi zawodowe nigdy się nie skrzyżowały. Małgorzata Niemirska i Kazimierz Kaczor spotkali się dopiero na planie "Drugiej szansy". Jesienią - nowy sezon!
Kraków i Warszawa rywalizowały ze sobą od czasów króla Zygmunta III Wazy. Czy pomiędzy akademiami teatralnymi w tych miastach też czuło się konkurencję?
Małgorzata Niemirska: - Ja tego tak nie odbierałam. Będąc na IV roku, przygotowaliśmy spektakl "Długi obiad świąteczny" pod kierunkiem profesor Ryszardy Hanin i pojechaliśmy na Festiwal Szkół Teatralnych do Krakowa. Zajęliśmy I miejsce, nie miałam powodów sądzić, że istnieje jakaś niezdrowa konkurencja.
Kazimierz Kaczor: - Oczywiście, że rywalizowaliśmy, natomiast nie mogło być między nami bezpodstawnej zawiści. Jestem przekonany, że krakowska szkoła teatralna w tamtych czasach biła na głowę inne uczelnie.
Gdyby nie aktorstwo, to co?
Małgorzata Niemirska: - Zostałabym tancerką. Ze wszystkich dziewięciu muz, taniec i muzyka były moją pierwszą miłością. Ojciec był skrzypkiem. Chętnie zabierał mnie do opery, gdzie z zachwytem oglądałam spektakle baletowe, a później do filharmonii. Zamieniłam duży pokój w salę baletową, tańcząc do muzyki z radia Pionier, pod piosenki Mazowsza i hymn narodowy. Słowem, pod wszystko, co nadawała stacja Melodia.
Kazimierz Kaczor: - Miałem zawodowe prawo jazdy i dyplom trenera siatkówki. Byłem kierownikiem artystycznym zespołu amatorskiego w Krakowskim Przedsiębiorstwie Budownictwa Przemysłowego. Pracowałem w Teatrze "Groteska" jako lalkarz. Miałem też ukończoną szkołę muzyczną, stąd grywałem w zespołach jazzowych. Pracowałem w garbarni, gdzie świetnie zarabiałem. Możliwości było bez liku.
Grali państwo w serialach "Czterej pancerni i pies", "Polskie drogi", "Jan Serce". Jak wspominacie swoje początki aktorskie?
Małgorzata Niemirska: - Moja przygoda z serialem "Czterej pancerni i pies" zaczęła się w X klasie i trwała siedem lat, podczas których zdążyłam zdać maturę, skończyć studia i podjąć pracę w teatrze. Musiałam jechać na poligon, wskoczyć w walonki czy oficerki i łapać pepeszę. Brakowało mi bardzo wyjść do teatru, kina, czasu na czytanie. Powiem nieskromnie, że do tej pory odcinam kupony, zwłaszcza w sytuacjach przekroczenia prędkości. A wspominam ten czas z nutką sympatii. Nie ma już we mnie buntu z powodu utraconej młodości.
Kazimierz Kaczor: - Oba seriale spełniły moje oczekiwania. Dzięki pierwszej roli stałem się aktorem popularnym. Natomiast rolą Jana Serce chciałem udowodnić, że jestem w stanie zagrać kogoś więcej niż tylko takich Kurasiów, co, mam nadzieję, choć po części się udało. Po drodze był jeszcze jeden ważny serial: "Najdłuższa wojna nowoczesnej Europy". Na planie spędziłem 1,5 roku, gdzie z wyboru, na przekór Kurasiowi, zagrałem komisarza pruskiej policji. Wierzę, że te i następne produkcje sprawiły, że ludzie uważają mnie dzisiaj za aktora nie tylko jednej roli.
Jak wyglądała praca na planie?
Małgorzata Niemirska: - Nikt się nie spieszył. Zdarzało się, że jedną scenę kręciliśmy cały dzień, czekając na słońce czy deszcz i miło spędzając czas między ujęciami. Wiele współczesnych seriali przypomina taśmę produkcyjną, a realizacja kilkunastu scen dziennie
nikogo już nie dziwi.
Kazimierz Kaczor: - Najważniejsza była dbałość o szczegół. O treść, obraz, dźwięk. Dziś praca odbywa się w pośpiechu, producenci tną koszty. Dawniej - zanim padł klaps - cała scena była dokładnie omawiana z reżyserem, operatorem, aktorzy musieli być perfekcyjnie
przygotowani. Wysoki koszt taśmy powodował wielką staranność, "dopieszczenie" ujęć. Wtedy mogliśmy i trzy godziny przygotowywać się do konkretnego ujęcia. Dziś w 40 minut musimy nakręcić całą scenę. Po raz pierwszy spotykacie się Państwo na gruncie zawodowym.
Małgorzata Niemirska: - Ucieszyłam się, że zagramy z Kaziem małżeństwo. Lubię go prywatnie i cenię jako aktora.
Kazimierz Kaczor: - Nigdy nie zdarzyło nam się zagrać w jednym serialu czy filmie, byliśmy w różnych teatrach. A to, co nas łączyło, to moja przyjaźń z Markiem Walczewskim, mężem Małgosi.
Jak zareagowali państwo na propozycje grania w serialu?
Małgorzata Niemirska: - Miałam już tylu mężów, że jestem przyzwyczajona. (śmiech)
Kazimierz Kaczor: - Myślałem, że jeśli po "Złotopolskich" nie będę korzystał z kolejnych propozycji serialowych, być może z powrotem zwróci się do mnie film. Nie do końca mi się udało. Wracając do "Drugiej szansy", powiedziano mi, że rola jest rozwojowa. Trafiłem w ekipie na profesjonalistów. Rozumiemy się bez słów, co jest fantastyczne. Moja rola zaczęła się rozwijać. Zobaczymy, co przyniesie drugi sezon.
Stanisława i Zygmunt Boreccy są małżeństwem z wieloletnim stażem. Jaka jest recepta na tak dobry i długi związek?
Małgorzata Niemirska: - Moi rodzice byli ze sobą do śmierci ojca. Kiedyś ludzie się tak łatwo nie rozwodzili, ale nie ma jednego przepisu. Zaczyna się od uderzenia pioruna, od pewności, że to jest ten właśnie człowiek. Potem bywa różnie.
Kazimierz Kaczor: - Najważniejsze są bliskość, przyjaźń, bezgraniczne zaufanie, chęć bycia razem i patrzenie w tę samą stronę. To tak w skrócie.
Państwa serialowe córki, Lidię i Monikę, grają Maja Ostaszewska i Małgorzata Kożuchowska. Czy takie spotkania dwóch pokoleń czegoś uczą?
Kazimierz Kaczor: - Jeśli aktor jest zdolny, młody, do tego miły i pracowity, zawsze się w tym zawodzie odnajdzie i zawsze może liczyć na moją sympatię. Nasze serialowe córki są tego doskonałym przykładem. Jeśli do tego dodamy, że są piękne, koleżeńskie, dowcipne, inteligentne, to czegóż chcieć więcej.
Małgorzata Niemirska: - Podpisuję się pod tym, co powiedział Kazio. Lubię pracować z młodymi ludźmi - zarówno w serialu, jak i w teatrze - o ile są zdolni i pracowici. Czerpię z tego dużą radość. Czuję się wtedy młodo i zapewniam, że nie zwariowałam. Metryka nie
ma znaczenia, jeśli ma się chęć do działania i kocha swój zawód.
Małe dzieci, mały kłopot, duże dzieci, duży kłopot - co pokazują perypetie serialowych córek.
Małgorzata Niemirska: - Nie spotkałam się z nadopiekuńczością ze strony mamy, która szalenie kochała swoje trzy córki. Rodzice stworzyli nam dom pełen miłości i na tych mocnych fundamentach zbudowałam swoje dorosłe życie. Przestałam być dzieckiem, kiedy odeszli moi rodzice.
Kazimierz Kaczor: - Jeśli można zapewnić dzieciom to wszystko, czego samemu się w dzieciństwie nie miało, to chciałoby się tym dzieciom drogę różami obsypać. A to nie jest dobre. Z drugiej strony dokręcanie śruby, wspominki, jak to o kromce chleba przy świeczce
przyszło nam się uczyć, też nie jest dobre. Potrzebna jest mądra miłość. Powtarzam córkom, że duże sukcesy zdarzają się rzadko i należy się z nich cieszyć, a porażki są codziennością i należy to akceptować. Zawsze można przyjść do rodziców, przytulić się i usłyszeć
dobre słowo.
A jak pan wspomina dorastanie swoich córek? Co było dla pana najtrudniejsze?
Kazimierz Kaczor: - Oczekiwanie na to, co stanie się w trudnym czasie ich dojrzewania. I ten lęk był o wiele silniejszy niż to, co potem nastąpiło, a właściwie nie nastąpiło. Receptą na wszystkie rodzicielskie troski jest cierpliwość, zrozumienie i rozmowa. Dialog, nie monolog.
Rozmawiała Aleksandra Siudowska
Małgorzata Niemirska, ur. 16 VI 1947 r. w Warszawie. PWST skończyław 1969 r. Związana z Teatrem Dramatycznym, potem Studio. Znana m.in. z seriali "Czterej pancerni i pies" i "Samo życie". Siostra Ewy Wiśniewskiej, wdowa po Marku Walczewskim.
Kazimierz Kaczor, ur. 9 II 1941 r. w Krakowie. Absolwent Wydziału Lalkarskiego PWSTw Krakowie (1965). Od r. 1974 jest w zespole Teatru Powszechnego. Znany m.in.z seriali "Polskie drogi", "Jan Serce", "Alternatywy 4","Złotopolscy".