Małgorzata Mikołajczak: Rzucona na głęboką wodę
Dla 26-letniej Małgorzaty Mikołajczak, aktorki i modelki, rola w filmie "Reakcja łańcuchowa" była skokiem na głęboką wodę. W przenośni i dosłownie, gdyż musiała grać długą scenę pod wodą, nie mogąc oddychać. W pracy przy filmie pomógł jej tajemniczy taniec śniącego ciała.
Co powinniśmy wiedzieć o twojej bohaterce z "Reakcji łańcuchowej", Marcie?
Małgorzata Mikołajczak: - Marta ma 30 lat i przygotowuje się do ślubu z Adamem. Jej narzeczony wywodzi się z bogatego domu. Co ważne, jest zdominowany przez charyzmatyczną i odnoszącą sukcesy matkę. Gdy na światło dzienne wychodzą tajemnice skrywane przez Adama, Marta musi podjąć decyzję, czy będzie z nim dalej. Bardzo ważne jest to, co nie zostało pokazane w filmie. Marta chorowała na raka, próbowała popełnić samobójstwo. Kiedyś spotykała się z Pawłem, najlepszym przyjacielem Adama. Urodziła się w dniu, kiedy doszło do katastrofy w Czarnobylu. Jako noworodek otrzymała Płyn Lugola, ale nie uchroniło jej to przed chorobą nowotworową w przyszłości.
Czy popierasz wybory Marty związane z jej relacją z Adamem?
- Nie chciałabym żyć tak jak ona, ale trochę mogę ją zrozumieć, bo byłam kiedyś też w relacji, która mnie bardziej niszczyła niż budowała. I wiem, że bardzo trudno jest porzucić to, co było stare na rzecz tego, co nowe. A to było głównym mottem dla mojej bohaterki: nie chciała zaczynać wszystkiego od nowa. Przeszła tyle dramatów, a w wieku 30 lat chciałaby mieć już poukładane życie, mieć coś stałego. Ja chyba nie miałabym tyle siły, żeby tak długo trwać w toksycznej relacji, żeby się godzić na tyle rzeczy. Wcześniej powiedziałabym "nie".
A jeśli chodzi o Czarnobyl, jest tu chyba jeszcze jakieś drugie dno.
- Czarnobyl ma bardziej wymiar symboliczny. Dla mnie ucieleśnia to, na co nie mamy wpływu. Wpisuje się w to, że Marta bardziej przygląda się swojemu życiu, niż realnie na niego wpływa, że godzi się na wiele rzeczy, które ją spotykają.
Jak grało ci się w filmie, przy którym pracowało tylu debiutantów?
- Właściwie to było trzech debiutantów: ja, Wiktoria Stachowicz i reżyser Jakub Pączek, który po raz pierwszy mierzył się z pełnym metrażem. Na planie było czasami bardzo emocjonalnie i nerwowo. Najmocniej ścierały się wizje moje i reżysera. Każdy chciał, żeby ten film dobrze wyszedł. Bardzo ambitnie do tego podeszliśmy.
Która scena była dla ciebie najtrudniejsza?
- Hmm, może scena miłosna z Tomkiem Włosokiem. Chociaż tam nie sam temat i działanie w scenie było najtrudniejsze, ale okoliczności na planie, które temu towarzyszyły... Wyzwaniem była też scena kręcona na basenie.
Jak wyglądała pracy przy scenie, w której bezwładnie miotasz się pod wodą?
- Mieliśmy wcześniej zajęcia z freedivingu, czyli nurkowania bez sprzętu do oddychania. Trenowałam, żeby jak najdłużej wytrzymać pod wodą. Nie pamiętam, jakie były moje rekordy. To była superprzygoda i sprawdzenie siebie samej. Kręciliśmy na basenie warszawskiego AWF-u, który ma cztery metry głębokości. Podczas zdjęć wskakiwałam nago do wody. Tam była kamera. Udawałam, że tonę. Najtrudniejsze było to, że w momencie, kiedy byłam w wodzie, musiałam jednocześnie wypuszczać powietrze, bo wtedy jakby opadałam. Jednocześnie trzeba było zagrać panikę. Właściwie to panika przychodziła do mnie sama (śmiech).
Przejmujące są fragmenty, gdy uprawiasz jogging na promenadzie wzdłuż Wisły. Biegniesz jak szalona, z trudem łapiesz oddech i tyle emocji wymalowanych jest na twojej twarzy. O czym myślałaś podczas kręcenia tych scen?
- Bieganie dla Marty było na pewno jakimś rodzajem odreagowania... Jeszcze przed wejściem na plan chciałam popracować trochę z ciałem. Spotkałam się z Anią Godowską, która razem ze swoim mężem opracowała technikę pracy z aktorem, tancerzem - taniec śniącego ciała. Ta koncepcja głównie bazuje na podświadomości - na podświadomym ruchu, z którego się wychodzi, żeby wydobyć emocje, zrozumieć swoje działanie na scenie czy w ogóle zbudować historię...
- Pamiętam, że przeszłam z Anią całą ścieżkę emocjonalno-ruchową, podczas której zaistniały różne "fantomy", które dookreśliłyśmy, ponazywałyśmy, a potem odniosłyśmy je stricte do Marty i jej historii. Po tej analizie miałam ciarki... Nie sądziłam, że ciało tak bardzo może podpowiedzieć i pomóc zrozumieć to, nad czym przez jakiś czas emocjonalnie i umysłowo pracujesz. Trudno jest mi opisać i wytłumaczyć tę technikę pracy, trzeba by poświęcić temu sporo czasu albo po prostu wybrać się na warsztaty ze "śniącego ciała", które z całego serca polecam.
Zamknijmy temat "Reakcji łańcuchowej". Co zajmuje cię teraz zawodowo?
- Jestem w trakcie zdjęć do filmu dyplomowego Klaudiusza Chrostowskiego, który jest na ostatnim roku reżyserii w Łodzi. Co więcej, w listopadzie miałam premierę spektaklu "Zakonnice odchodzą po cichu" w Teatrze w Opolu. Sztuka mówi o kobietach, które opuściły żeńskie zakony. Od niedawna można mnie też oglądać w "Ojcu" w Teatrze Ateneum, w którym gram m.in. z Marianem Opanią.
Jesteś też modelką. Czy swoją przyszłość wiążesz bardziej z modelingiem czy aktorstwem?
- Najważniejsze jest dla mnie aktorstwo i o wiele bardziej chciałabym pracować w tym zawodzie. Bycie aktorką jest dla mnie na pewno rozwijające, pozwala bardziej wpływać na ostateczny kształt projektów, nad którymi pracuję. Poza tym, w tym zawodzie jestem przez innych traktowana na bardziej partnerskich zasadach. Ostatni okres minął mi wyraźnie pod znakiem aktorstwa i musiałam odpuścić chodzenie na castingi i pracę w modelingu. Do tego wrócę pod koniec stycznia, kiedy polecę na miesiąc do Dubaju.
Małgorzata Mikołajczak (ur. 1991) - aktorka i modelka. Absolwentka Wydziału Aktorskiego Akademii Teatralnej w Warszawie. Kreacja w "Reakcji łańcuchowej" była jej debiutem w roli pierwszoplanowej. Do tej pory grała głównie w serialach, wśród nich są m.in. "Hotel 52", "Barwy szczęścia" i "Dziewczyny z Lwowa". "Reakcja łańcuchowa" trafiła na ekrany kin 8 grudnia.
Rozmawiał Andrzej Grabarczuk (PAP Life)