Małgorzata Lewińska: Nie wybieram się na emeryturę
Telewizyjna widownia kojarzy Małgorzatę Lewińską z występów w takich serialowych hitach, jak "Lokatorzy" i "Sąsiedzi". Choć od zakończenia emisji tej drugiej produkcji minęło niemal 15 lat, widzowie nadal kojarzą ją z rolą Patrycji Cwał-Wiśniewskiej. Czy rola Olgi Jaszewskiej z "M jak miłość" sprawi, że aktorka powróci na szczyt?
We wrześniu dołączyłaś do obsady "M jak miłość". Zdążyłaś już polubić serialową Olgę Jaszewską?
Małgorzata Lewińska: - Zdecydowanie! Życie mojej bohaterki nie polega na gotowaniu zupy pomidorowej, szuraniu kapciami, czy wyglądaniu przez okno. Olga jest wyrazista, kolorowa i wzbudza powszechne zainteresowanie. Za Jaszewskimi stoi sporo tajemnic i kontrowersji. Zanim zamieszkali w spokojnej Grabinie, sporo podróżowali po świecie i dorobili się dużego majątku. W ich małżeństwie od dawna źle się dzieje i to nie tylko za sprawą zdrad, jakich dopuszcza się niewierny mąż. Ich jedyny syn ma spore problemy, które powodują, że zachowuje się nieracjonalnie, a nawet niebezpiecznie. Olga w przeszłości była leczona psychiatrycznie. Dlaczego? Nie wiadomo. Sama jestem ciekawa, jakie jeszcze niespodzianki szykują mojej bohaterce scenarzyści.
Popularność i sympatię telewidzów zyskałaś dzięki takim produkcjom jak "Lokatorzy" i "Sąsiedzi". Z sentymentem wspominasz ten czas?
- "Sąsiedzi" był formatem "I Love Lucy", pierwszego sitcomu, który zrobił oszałamiającą karierę w Stanach Zjednoczonych. Kiedy moja córka powiedziała swoim amerykańskim kolegom, że jej matka jest polską Lucy Ball, to wszyscy uznali, że muszę być genialną aktorką i miliarderką. Zagrałam główną i bardzo wszechstronną rolę w produkcji, która miała oglądalność na poziomie 5,6 milionów widzów i cieszyła się ogromną sympatią telewidzów. Zresztą cały czas jej doświadczam i dla wielu ludzi nadal jestem Patrycją Cwał-Wiśniewską. Nie inaczej jest, kiedy spotykam się na planie z młodymi kolegami, czy moimi uczniami, którzy przyznają, że wychowali się na tych serialach. Mam ogromny sentyment do tej produkcji i fantastycznych ludzi, z którymi pracowałam.
Po zakończeniu emisji "Sąsiadów" zniknęłaś ze szklanego ekranu. Dlaczego?
- Całkiem nie zniknęłam, czasem się pojawiałam i pojawiam, ale nie na taką skalę, jak wtedy. To pytanie trzeba zadać castingerom, reżyserom i producentom. Rozumiem, że grając w danym serialu i będąc utożsamianym z konkretną postacią, nie jest się zapraszanym do innych produkcji. Zdaję też sobie sprawę, że istnieje olbrzymia konkurencja między stacjami telewizyjnymi i być może z tego powodu nie wzięłam nigdy udziału np. w "Tańcu z Gwiazdami", emitowanym [wtedy] przez TVN. Przyznam jednak, że wówczas, po zakończonej emisji "Sąsiadów", zdziwiło mnie, że nikomu nie zależało na wykorzystaniu tego potencjału popularności i sympatii telewidzów. Często jestem o to pytana i nie znam odpowiedzi. Z pewnością była to lekcja pokory: nic nie jest na zawsze i nic nie jest oczywiste. Taka branża.
Co nie znaczy, że wrzuciłaś dyplom do szuflady, bo przecież cały czas byłaś aktywna zawodowo!
- Grałam i nadal gram w impresaryjnych spektaklach teatralnych. Od jedenastu lat nagrywam audiobooki. Od ośmiu lat współpracuję z uhonorowaną ostatnio za swoją działalność fundacją "Po Drugie". Od czasu do czasu zdarza mi się też wystąpić z własnym recitalem. Mam co robić i nie wybieram się na aktorską emeryturę. Zagrałam w kilku filmach i serialach. Całkiem niedawno zagrałam jedną z głównych ról w tzw. "pilocie" nowego serialu, który mam nadzieję zostanie zaakceptowany i kupiony przez jedną z serialowych platform. Nie znaczy to jednak, że nie czekam na nowe, wspaniałe role.
Ważne miejsce w twoim życiu zawodowym zajmuje działalność pedagogiczna. Możesz o tym opowiedzieć?
- Od dłuższego czasu jestem związana z fundacją "Po Drugie" Agnieszki Sikory, z którą poznałyśmy się dawno temu w ognisku teatralnym Machulskich. Zrobiłyśmy wspólnie kilka projektów z osobami wykluczonymi - z chłopakami z poprawczaka, głuchą młodzieżą, seniorkami, bezdomnymi i zagrożonymi bezdomnością: dorosłymi, młodzieżą i dziećmi. Halina i Jan Machulscy wpajali nam, że teatr to miejsce rozwoju, nie tylko talentu, ale i innych pasji. Jest też narzędziem edukacji i twórczej resocjalizacji. W szkole teatralnej słyszeliśmy od swoich pedagogów, że zawód aktora to misja. Dzięki takiej pracy mogę w pełni odczuwać tę misyjność. Mam ogromną satysfakcję, że mogę "używać" teatru w jego najszlachetniejszej formie. Odnajduję się w tym zarówno jako pedagog, scenarzysta, jak i reżyser. Mam poczucie zawodowej harmonii grając na przykład w komercyjnej komedii i jednocześnie realizując ważne projekty, m.in. "Krzyk" czy "Nie masz nic możesz mieć wszystko".
Lada moment zdmuchniesz 50 świeczek na urodzinowym torcie. Jak się czujesz?
- Małe dzieci dają energetycznego kopa i mobilizują do działania. Wiem, że muszę być zdrowa, sprawna i jak najdłużej być w dobrej formie, żeby dorównać im kroku. Nigdy nie byłam typem śpiocha czy leniwca. Mam szybki poranny rozbieg i nie potrafię się nudzić, ale od pewnego czasu dużo gorzej znoszę np. zarwane noce i nie mam wątpliwości, że to kwestia "peselu". Staram się więc być coraz bardziej asertywna wobec poczucia własnych mocy przerobowych, czasem wbrew naturze - dla zdrowia po prostu.
Ola Siudowska