Małgorzata Kożuchowska od kilku lat jest w ciągłym biegu. Z powodzeniem łączy pracę na planie dwóch seriali z wychowaniem synka. I wciąż marzy o nowych wyzwaniach. Jak ona to robi?
W ostatnim odcinku poprzedniego sezonu "Drugiej szansy" dowiedzieliśmy się, że Monika może adoptować Zośkę pod warunkiem, że wspólnie z Piotrem stworzą rodzinę. Ale czy na pewno Borecka jest gotowa na nową miłość?
Małgorzata Kożuchowska: - A można być gotowym lub niegotowym na miłość? Pomimo tego, co Monika przeszła, najmocniejszą i moją ulubioną jej cechą jest wiara w lepsze jutro i konsekwencja. Nigdy się nie poddaje. Nie chciałabym zdradzać, co się wydarzy, by nie zabierać widzom przyjemności z oglądania. Ale możemy się spodziewać, że jej losy znów wszystkich zaskoczą. W życiu tej dziewczyny ciągle musi się coś dziać, świat musi stawać na głowie. Chyba dlatego tak lubię tę postać.
"Gdyby to ode mnie zależało, Borecka częściej nosiłaby trampki" - powiedziała pani jakiś czas temu. Co jeszcze chciałaby pani zmienić u swojej bohaterki?
- Chciałabym, żeby potrafiła nie tylko zajmować się bliskimi, współpracownikami czy podopiecznymi, ale i samą sobą. Siebie niezmiennie stawia na ostatnim miejscu. Z jednej strony jest w tym bardzo kobieca i szczera, z drugiej jednak czasami mam ochotę nią potrząsnąć. Moim zdaniem, mogłaby więcej bawić się, cieszyć się życiem. Pamiętam życzenia złożone mi w dniu ślubu - "nie tylko wspólnych obowiązków, ale i codziennego szaleństwa". To jest nam wszystkim nawet nie tyle potrzebne, co zwyczajnie w świecie niezbędne.
Jak pani to robi, że po tylu latach pracy nie wkrada się rutyna i w każdej kolejnej serii widzowie niezmiennie są ciekawi, co dalej z Moniką?
- To głównie zasługa scenarzystów, dzięki którym obserwujemy te nagłe zwroty akcji, nieprzewidziane sytuacje. Wiele pomysłów rodzi się także w trakcie prób i wtedy decydujemy się wprowadzić zmiany do scenariusza. Bez otwartości produkcji na taki rodzaj współpracy nie byłoby to możliwe. Jestem jej za to wdzięczna. A jaki jest mój sposób, by nie popaść w rutynę? To może dziwnie zabrzmi, ale więcej grać. Mówię tu jednak o różnicowaniu ról. Od zawsze staram się łączyć pracę w teatrze i na planie seriali z wieloma projektami artystycznymi - takimi, jak: "Wojna, moja miłość", "Ich czworo" i społecznymi. Ostatnie kilka lat było szczególne. W tym samym czasie grałam główne role w dwóch serialach: "Drugiej szansie" i "rodzince.pl". To ogromna logistyka i intensywny zawodowo czas. Jednak czuję, że jest mi to potrzebne. Moje bohaterki są kompletnie różne, osadzone w różnych realiach, do każdej muszę znaleźć inny klucz. To jest wielka frajda dla aktora, żeby mieć taką odskocznię, powód do ciągłej zmiany. To dzięki temu cały czas czerpię radość z uprawiania swojego zawodu.
Czy na przestrzeni ponad 20 już lat pracy zmieniło się pani podejście do aktorstwa? Wciąż się pani tak mocno "napala", gdy dostaje nową propozycję?
- Mam wrażenie, że pomimo upływu tylu lat wciąż jestem równie głodna wyzwań, co tuż po skończeniu szkoły aktorskiej. Nowe role, nowe historie to jest to, co sprawia, że mam gęsią skórkę, czytając scenariusz. Widzę jednak pewną różnicę w podejściu do pracy od momentu, gdy zostałam mamą. Nabrałam wówczas zdecydowanego dystansu nie tylko do aktorstwa, co do całego show biznesu. Teraz w moim życiu najważniejsza jest rodzina, to jej staram się poświęcać wolne chwile.
Ciekawa jestem, którą swoją rolę ceni pani najbardziej? Ma pani w dotychczasowej karierze postacie, które szczególnie pani polubiła?
- Na moim koncie jest kilkadziesiąt ról telewizyjnych, filmowych i teatralnych. Z każdą mam jakieś wyjątkowe, niepowtarzalne wspomnienia. Dlatego nie jestem w stanie wskazać tej, którą lubię najbardziej. Zwłaszcza że jestem krytyczna wobec swoich kreacji. Ale na pewno wśród tych najważniejszych w mojej karierze były m.in. rola Ewy Szańskiej w "Kilerze", dzięki której mogłam się zaprezentować szerokiej publiczności, rola w "Miłości na Krymie" Jerzego Jarockiego czy ostatnie - rola Żony w "Ich czworo" i Krystyny Skarbek, obie zagrane w spektaklach Teatru Telewizji.
Gra pani główne role w dwóch popularnych serialach. Od czasu do czasu pojawiają się produkcje filmowe, Teatr TV. O unikaniu rutyny już pani wspomniała, ale skąd czerpie pani na to wszystko siły?
- Naprawdę kocham to, co robię. Od dziecka marzyłam, by grać. Dlatego nie traktuję aktorstwa jako pracy, a jako pasję, sposób na życie. Mogę nieustannie odkrywać samą siebie na nowo, dzięki czemu nie popadam w rutynę. Poza tym pracuję z fantastycznymi, utalentowanymi ludzi. Gramy na różnych planach, w różnych plenerach i... każdego wieczoru wracam do bliskich. To daje mi niesamowitego kopa.
Chodzi pani na castingi, czy telefon nie przestaje dzwonić i przebiera pani w propozycjach?
- Wygląda to naprawdę różnie. Jestem aktorką z ponad dwudziestoletnim stażem, pewnym dorobkiem, mniejszymi lub większymi sukcesami. Dlatego najczęściej jest tak, że otrzymuję bezpośrednio propozycję jakiejś roli. Nie ma jednak w życiu tak łatwo i nie wszystko możemy dostać na tacy. Na bieżąco jestem w kontakcie z reżyserami, producentami, interesuję się nowymi projektami. Jeśli faktycznie trafię na dobry scenariusz albo dowiem się, że jakaś świetna ekipa pracuje nad projektem, w którym jest rola dla mnie, to bez cienia zawahania wezmę udział w castingu. Tak było na przykład w przypadku amerykańskiej produkcji "Music, War and Love" (reż. Martha Coolidge), która niebawem wejdzie na ekrany kin.
Podczas naszej ostatniej rozmowy powiedziała pani również, że stara się szukać postaci, które pozwolą pani pokazać się widzom z zupełnie innej strony. Inna Kożuchowska, czyli jaka?
- Nie ma jednoznacznej odpowiedzi na to pytanie. Tak, jak i prywatnie nie mam jednej twarzy. Od lat staram się wybierać takie role, które mi samej dadzą satysfakcję. Zmuszą mnie do wysiłku, do sięgania po inne środki wyrazu, wydobywania innych, czasem skrajnych emocji. Dzięki temu aktor staje się również atrakcyjniejszy dla widza. Nie jest zaszufladkowany, co dla aktora jest niezwykle ważne.
Dość już o pracy! Jak się pani wyłącza po zdjęciach. Jak lubi pani odpoczywać?
- Najlepszym sposobem na odreagowanie ciężkiego dnia w pracy są chwile spędzone z najbliższymi, zwłaszcza z moim synkiem. Jaś, jak każdy trzylatek, jest bardzo absorbujący. Uwielbia przytulać się do mamy, zadawać miliony podobnych pytań lub upierać się, byśmy po raz kolejny zagrali w tę samą grę. Bywa, że wracam do domu zmęczona po wielogodzinnych zdjęciach, z nadzieją na szybki prysznic i sen. Ale jak widzę te roześmiane oczy, to nie mam złudzeń, że mój dzień się szybko skończy. I to jest piękne.
Małgorzata Pyrko