Reklama

Małgorzata Hajewska-Krzysztofik jako osoba trans. O tym filmie od miesięcy jest głośno

Stworzyła wiele kreacji w głośnych spektaklach Krystiana Lupy, Krzysztofa Warlikowskiego i Grzegorza Jarzyny. Jednak kino do tej pory nie miało dla niej zbyt wielu propozycji. W filmie "Kobieta z...", w którym wciela się w osobę transpłciową, po raz pierwszy zagrała główną bohaterkę. "Mimo że jeszcze nie mam 60-tki, dostaję role starszych kobiet, sporo po 60-tce czy nawet po 70-tce+" – Małgorzata Hajewska-Krzysztofik opowiada PAP Life o swojej karierze.

Stworzyła wiele kreacji w głośnych spektaklach Krystiana Lupy, Krzysztofa Warlikowskiego i Grzegorza Jarzyny. Jednak kino do tej pory nie miało dla niej zbyt wielu propozycji. W filmie "Kobieta z...", w którym wciela się w osobę transpłciową, po raz pierwszy zagrała główną bohaterkę. "Mimo że jeszcze nie mam 60-tki, dostaję role starszych kobiet, sporo po 60-tce czy nawet po 70-tce+" – Małgorzata Hajewska-Krzysztofik opowiada PAP Life o swojej karierze.
Małgorzata Hajewska-Krzysztofik / GUGLIELMO MANGIAPANE / Reuters / Forum /Agencja FORUM

Małgorzata Hajewska-Krzysztofik: Kariera

Małgorzata Hajewska-Krzysztofik – ukończyła aktorstwo w krakowskiej PWST (1988), w 2012 na macierzystym wydziale uzyskała stopień doktora habilitowanego sztuk teatralnych. Karierę sceniczną rozpoczęła w 1990 roku debiutem w sztuce Witolda Gombrowicza "Iwona, księżniczka Burgunda" w reż. Jerzego Stuhra. W dorobku ma wiele głównych ról w głośnych spektaklach Krystiana Lupy, Krzysztofa Warlikowskiego i Grzegorza Jarzyny. Przez wiele lat była w zespole Teatru Starego w Krakowie, w 2016 dołączyła do zespołu Nowego Teatru w Warszawie. 

W filmie "Kobieta z...", który wejdzie do kin 5 kwietnia, wcieliła się w postać głównej bohaterki, Anieli Wesoły. Prowadziła zwyczajne życie - dorastanie w małym miasteczku, praca, miłość, ślub, rodzina. Jednak nigdy nie mogła być w pełni sobą - Aniela urodziła się w męskim ciele. Jakich dokona wyborów? Czy będzie gotowa poświęcić wszystko, by móc żyć normalnie i bez strachu?

Oprócz Małgorzaty Hajewskiej-Krzysztofik, Joanny Kulig, Mateusza Więcławka i Bogumiły Bajor, w "Kobiecie z..." wystąpili m.in. Jerzy Bończak, Anna Tomaszewska, Jacek Braciak, Renata Dancewicz, Wojciech Mecwaldowski, Marta Nieradkiewicz, Tomasz Schuchardt, Mikołaj Grabowski.

Światowa premiera filmu miała miejsce podczas Międzynarodowego Festiwalu Filmowego w Wenecji (Konkurs Główny). Następnie był prezentowany na licznych festiwalach na całym świecie: Busan IFF, Sao Paolo IFF, Saloniki FF, Scanorama, QCinema FF, Goa FF, Tbilisi IFF, Les Arcs i Göteborgu. 

Małgorzata Hajewska-Krzysztofik gra kobiety starsze od siebie. "Mam taką urodę"

PAP Life: Małgorzata Szumowska przyznała, że wybór pani do roli Anieli w "Kobiecie z..." był podyktowany m.in. pani androgynicznym typem urody. Czy wygląd determinował pani zawodowe losy?

Małgorzata Hajewska-Krzystofik: - Od początku miałam świadomość, że pewnych ról nie zagram. Albo że ten zawód prowokuje, czy daje niektórym możliwość wypowiadania się w kwestii tego, jak wyglądam, czy się komuś podobam, czy nie. Dość wcześnie na etapie szkoły dowiedziałam się, że mam "urodę charakterystyczną".

Przeważnie była pani obsadzana w rolach postaci, delikatnie mówiąc, dość skomplikowanych. Na przykład pisarki umierającej na raka, pijaczki. Nie miała pani czasem dość tego, że reżyserzy tak panią widzą?

- Jak mówi moja postać w spektaklu "Krum": "Ja nie narzekam". Myślę, że to jest efekt wieloletniej pracy nad sobą, żeby umieć zaakceptować to, jak mnie ktoś widzi. Teraz, kiedy mam siwe włosy, pomimo że jeszcze nie mam 60-tki, właściwie od razu dostaję role starszych kobiet, sporo po 60-tce czy nawet po 70-tce. Często słyszę: "Proszę się nie przejmować, to nie o to chodzi", ale jednak. Mam taką urodę, tak się starzeję i to jest chyba coś, z czym po prostu będzie mi dane zawsze pracować.

Było pani z tego powodu zwyczajnie przykro?

- To cały czas jest jakimś problemem. Kiedy w szkole teatralnej koleżanki dostawały rolę młodych kobiet, to ja przeważnie grałam role matek. Pomimo, że przecież byłyśmy rówieśniczkami i wtedy nawet nie miałam żadnych doświadczeń macierzyńskich. Ktoś tak decydował, tak mnie widział, nie umiał sobie wyobrazić, że też mam takie potrzeby jak koleżanki.

Ale zdarzało się, że była pani obsadzana w rolach seksownych, atrakcyjnych kobiet?

- Myślę, że wiele razy. Trudno mi powiedzieć, czy tak wyglądałam. Ale wydaje mi się, że charakteryzacja, kostium na pewno mi w tym pomagały. Moja samoocena zależy też od mojego samopoczucia w konkretnym momencie. Są dni, kiedy czuję się atrakcyjna.

Samoakceptacja wiąże się z poczuciem własnej wartości, które kształtuje się w dzieciństwie, młodości. Rodzice Anieli na jej odmienność reagują lękiem, nie rozumieją, co się dzieje z ich dzieckiem. Pani mama była pielęgniarką, tata pracował w kopalni, a pani postanowiła zostać aktorką. Rozumieli pani decyzję?

- Moja mama bardzo lubiła swoją pracę i na pewno podarowała mi w prezencie pasję. Wydaje mi się, że to jest coś bardzo cudnego, co wzięłam z domu. Zrozumiałam, że jak robisz to, co lubisz, to lepiej ci się żyje. I że tak warto żyć. Dom rodzinny ma duży wpływ na nasze losy, ale to nie są tylko rodzice. To też babcie, dziadkowie, ciotki, wujkowie. Wydaje mi się, że w moim otoczeniu było bardzo dużo różnych osobowości, bardziej lub mniej spełnionych. Poza tym w domu spędzamy czas do pewnego momentu, a potem kształtuje nas już szkoła, ludzie, których spotykamy. Ważne, jakich ma się nauczycieli, jakie książki nam podsunięto.

Jaką pani była dziewczynką? Grzeczną, w sukience, z kokardkami we włosach czy miała pani poobijane kolana i biegała z chłopakami?

- Myślę, że to było takie pół na pół. Lubiłam przebywanie z rówieśnikami, ale też wielką przyjemność sprawiało mi spędzanie czasu z dziadkami na działce, obserwowanie, jak oni coś tam robią, sadzą, plewią, ścinają, zbierają. Lubiłam też rodzeństwo mojej mamy, kiedyś brat mamy przypomniał mi, że ich rozśmieszałam, a oni mnie prowokowali do tego, żebym się wygłupiała. Byłam szczęśliwa, kiedy widziałam, że śmiali się z tego, co robię.

Kto pierwszy zobaczył w pani aktorkę?

- Nie wiem, naprawdę.

A pamięta pani, kiedy pojawił się pomysł, żeby iść do szkoły teatralnej?

- Nie było takiego momentu. To był długi proces, żeby usłyszeć, zrozumieć, co się chce. Wychowywałam się w czasach, kiedy występy na szkolnych akademiach, uczestniczenie w różnych przedstawieniach było czymś zwyczajnym. Brałam w nich udział i nie czułam w tym jakiegoś przymusu. Lubiłam śpiewać, śpiewałam w chórze kościelnym, występowałam w kółku teatralnym. W czwartej klasie liceum uczestniczyłam w wieloetapowym konkursie recytatorskim i chyba dopiero wtedy uświadomiłam sobie, że to nie jest jakaś fanaberia.

Nigdy pani nie żałowała tego wyboru?

- Wszyscy mamy lepsze i gorsze dni. Czasami czujemy, że to, co robimy ma sens, a czasami... I nie mówię teraz o tym, że ktoś mnie rozpoznaje na ulicy. Wzięłam udział w reklamie społecznej na temat depresji i ktoś powiedział mi, że to było dla niego ważne. Czasami w teatrze czuję, że przepracowujemy pewne rzeczy…

Ma pani w dorobku znakomite kreacje m.in. w spektaklach Krystiana Lupy czy Krzysztofa Warlikowskiego. Ale w filmie zdecydowanie rzadziej można było panią oglądać. Dlaczego?

- Nie mam na to pytanie gotowej odpowiedzi. "Ja nie narzekam". Wydaje mi się, że dla mnie dużo ważniejsze jest to, w czym biorę udział, jak sama siebie słyszę. Były castingi, kiedy nie dostałam jakiejś roli, ale widocznie tak miało być. Nic na siłę. W teatrze też nie mam wrażenia, że jestem non stop eksploatowana. Może kiedyś, jak byłam młodsza, było tego więcej. Ale z drugiej strony doceniam, że mam czas na to, żeby przygotować się do roli, żeby zrozumieć, w czym biorę udział.

Małgorzata Hajewska-Krzysztofik o roli w filmie "Kobieta z..."

Małgorzata Szumowska i Michał Englert powiedzieli, że na pomysł filmu o kobiecie uwięzionej w ciele mężczyzny wpadli ponad 20 lat temu i wtedy od razu pomyśleli, że to pani zagra główną bohaterkę. A kiedy pani się o tym dowiedziała?

- Kilka miesięcy przed rozpoczęciem zdjęć, więc nie było tak, że jakoś wyjątkowo długo chodziłam z tą postacią. Kiedy dostałam tę propozycję od Małgorzaty i Michała bardzo się ucieszyłam. Znamy się, pracowaliśmy już wcześniej i wydaje mi się, że to, co robimy, jest ciekawe. Nie mnie oceniać swoją rolę w "Kobiecie z...", ale podobała mi się praca przy tym filmie.

Pierwszy raz wcieliła się pani w osobę trans?

- Wiele lat temu brałam udział w programie poetyckim, w którym przedstawialiśmy postać Marii Komornickiej (pisarki młodopolskiej, która przedstawiała się jako mężczyzna – red.), czyli Piotra Własta. Wydaje mi się, że ta postać jest bardzo bliska temu tematowi. W 1999 roku zagrałam osobę trans w spektaklu Teatru Telewizji zatytułowanym "Blues" w reżyserii Tomasza Wiszniewskiego.

W jaki sposób pracowała pani nad rolą Anieli w "Kobiecie z..."? Spotykała się pani z osobami trans?

- Tak, ale nie chciałabym z pracy nad tą konkretną rolą robić wyjątku. Dla mnie praca nad każdą rolą to jest spotkanie z człowiekiem i każde jest ważne. Spotkania z osobami trans i poznanie problemów, z jakimi się borykają we współczesnym świecie, szczególnie w naszym kraju, było dla mnie chyba najbardziej intrygującym i ważnym elementem tej pracy. Historia Anieli to nie jest biografia jednego człowieka, czerpaliśmy z doświadczeń wielu osób. Pewne punkty były bardzo podobne, na przykład odkrywanie swojej tożsamości seksualnej i komunikowanie tego członkom rodziny.

Przyznanie się do inności, nie tylko w kontekście tożsamości seksualnej, nigdy nie jest proste. Boimy się, że zostaniemy odrzuceni, zlekceważeni, niezrozumiani.

- Wyobraźmy sobie, że kilka osób rozmawia o filmach. Pięć osób mówi, że jakiś film jest świetny, a jedna ma odwagę powiedzieć, że jej się nie podoba. I teraz co my z tym robimy? Czy umiemy zaakceptować, że ktoś inaczej myśli, ma inny gust? W takich sytuacjach bardzo często wzruszamy ramionami: "Trudno, tobie się nie podobało" i rozmawiamy dalej. Wydaje mi się, że tego też się uczyłam przy tym filmie i próbowałam przepracować to w sobie, że sama popełniam tego typu błędy. A przecież może ktoś przyznając się, że myśli inaczej, daje nam jakiś sygnał, coś chce powiedzieć, na przykład, że nie umie sobie z czymś dać rady, albo ma potrzebę dialogu. Bardzo bym chciała, żeby dyskusja o "Kobiecie z..." poszła właśnie w tę stronę. Odkrywanie siebie to nie zawsze jest ta najprostsza droga. To jest podróż dookoła, trzeba wybudować nowe mosty, nowe drogi, bo starymi się po prostu nie przejdzie.

A jaka była pani droga do poznania siebie?

- Myślę, że praca nad takim filmem jak "Kobieta z..." to też jest taki proces odważania się na pewne rzeczy, mówienia o nich. To są czasami drobiazgi - spotykaliśmy się na planie i rozmawialiśmy o tym, w czym dzisiaj będę grać. Jak powiedzieć, żeby nikogo nie urazić: "Ten kostium mi się nie podoba" czy "Chciałabym to i to". Albo ktoś na przykład mówi: "Ładnie dzisiaj wyglądasz w tym" i umieć to zaakceptować, powiedzieć "Dziękuję". Myślę, że dużo się uczyłam, patrząc, jak pracuje Michał (Englert – red.). Jego cierpliwość, ten niebywały spokój, wytrwałość w tworzeniu klimatu, nastroju, miejsca. A przecież wiadomo, że czas leci, że czas to pieniądz, a Michał potrafił tę presję wytrzymać i pozostał skupiony. Dla mnie to było bardzo pouczające. Wydaje mi się, że kiedy oglądałam "Kobietę z...", tym bardziej doceniłam to, co on robił.

Jest pani mamą czterech córek. Jak udawało się pani przygotowywać do trudnych ról i jednocześnie zajmować się domem, gotować obiady, sprawdzać lekcje?

- To nie jest tak, że miałam pomysł, że będę miała tak liczną rodzinę. Tak się ułożyło, ale na pewno to było trudne, żeby wszystko poukładać. Szczerze mówiąc, kiedy teraz patrzę na moją córkę, która też jest aktorką i która też ma córkę, to trochę podziwiam tamtą młodą panią Hajewską. Miałam na pewno wsparcie ze strony taty dziewczyn, bo sama przecież bym w żadnym wypadku nie podołała. Dzisiaj Kasia ma 37 lat, Martyna 36, Marianka 27, Kalina 25 lat, więc to już są dorosłe kobiety, mamy inne tematy, inne sprawy, problemy. Macierzyństwo było i jest dla mnie bardzo ważne, może najważniejsze w życiu.

Która z córek poszła w pani ślady?

- Martyna. Niedawno miała premierę w Teatrze Słowackiego w Krakowie, gra Pannę Młodą w "Weselu". Martyna zagrała też epizod w "Kobiecie z...", wraz z moją wnuczką, a swoją córką. To było dla mnie bardzo ważne, że spotkałam się z nimi na planie. Maleństwo, które siedzi z Anielą przy stole jako jej wnuczka, jest moją prawdziwą wnuczką.

Jak przygotowywała się pani do ról, kiedy córki były małe?

- Wtedy wypracował mi się taki system, który właściwie mam do dzisiaj. Zawsze w kieszeniach miałam kartki, notatki z różnymi kwestiami, których chciałam się nauczyć, a potem przepracować w głowie. To działo się w drodze, z teatru do domu, z domu do teatru, z domu do przedszkola. Teksty zawsze mi towarzyszyły i też lubiłam czekać na to, co się wydarzy po drodze. Można powiedzieć, że wychodziłam z tekstem na spacer, czy szłam z nim do sklepu. Ponieważ w domu, dopóki dziewczyny nie poszły spać, to nie za bardzo miałam czas na te rzeczy. Dopiero jak się kładły, więc siłą rzeczy o 23 mogłam zacząć uczyć się tekstu, a przecież rano musiałam wstać.

Musiała być pani bardzo dobrze zorganizowana.

- Oczywiście parę razy złapałam się na tym, że gdzieś coś mówiłam na głos. Czasami pewnie tego nie kontroluję. W dzisiejszych czasach to jest nawet łatwiejsze, bo wszyscy myślą, że człowiek rozmawia przez telefon, używając słuchawek. Więc teraz nikogo bym tym nie zszokowała. Ale parę razy zdarzyło mi się, że ktoś patrzył na mnie jak na trochę szaloną panią, która idzie i coś tam sobie gada.

Czy wychodzenie z roli Anieli było dla pani trudne? Czy ona została z panią na dłużej?

- Nawet gdybym chciała powiedzieć Anieli do widzenia, to się nie da, bo właśnie zbliżamy się do premiery filmu, więc Aniela jest teraz w centrum zainteresowania. To była jednak duża rola i jestem bardzo ciekawa, jak się Aniela znajdzie w tym świecie, jak będzie przyjęta. A ja jako osoba, która ją dobrze zna, muszę o niej rozmawiać, więc nie da się jej tak po prostu powiedzieć "dziękuję". Kiedy oglądam ten film, pojawiają się myśli, że coś mogłam zagrać lepiej. Ale są też momenty, które bardzo lubię, na przykład sceny w plenerze, kiedy spontanicznie pojechaliśmy na pole rzepaku.

Ile jest pani w Anieli?

- Na pewno Michał (Englert – red.) i Małgorzata (Szumowska – red.) pomogli mi pewne rzeczy ze mnie wydobyć. Podobnie jak Aniela, czasem jestem trochę obserwatorem. Wiem, że czasem jestem gadułą, ale też są chwile, kiedy po prostu lubię patrzeć. To mnie łączy z Anielą. To był taki bardzo żmudny, powolny proces dojrzewania do tej postaci. Czasami coś się dzieje spontanicznie, ale ja z reguły potrzebuję czasu, żeby do pewnych rzeczy dojść i zrozumieć. To też chyba dałam Anieli.

Rozmawiała Iza Komendołowicz

INTERIA.PL/PAP
Dowiedz się więcej na temat: Małgorzata Hajewska-Krzysztofik | Kobieta z (2023)
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy