Maja Ostaszewska: Słucham intuicji
Znakomita aktorka filmowa, teatralna i telewizyjna. Maja Ostaszewska lubi grać role, które mogą ją czegoś nauczyć. Choć kocha pracę w zawodzie, najważniejsza jest dla niej rodzina.
Gdy spotkałyśmy się 10 lat temu, Franek właśnie się urodził, a pani skończyła pracę nad "Katyniem" (2007). Rozmawiałyśmy wtedy w parku, dziecko spało w wózku... Nie zmarnowała pani tych lat - nazwisko Ostaszewska stało się naprawdę gorące. Jak to się robi?
- Teraz znów jesteśmy w parku, mój synek ma dziesięć lat, a córeczka, która zjawiła się na świecie dwa lata później, osiem. Minął kawał mojego życia. I jestem wdzięczna losowi za to, jak toczy się moja droga zawodowa... Jak to się robi? To mieszanka szczęścia i ciężkiej pracy. Staram się być czujna, świadoma punktu, w którym jestem. Tego, co w tym momencie dla mnie i dla widzów będzie dobre. W jakie projekty się angażować, jakie odpuszczać, kiedy na chwileczkę się schować...
Radzi się pani kogoś?
- Przede wszystkim słucham intuicji. Szybko wyczuwam, że projekt jest dla mnie albo że pojawia się niebezpieczeństwo odcinania kuponów i co za tym idzie - zaszufladkowania. Rozmawiam też, oczywiście, z bliskimi mi ludźmi, których zdanie szanuję. Ostateczną decyzję podejmuję jednak sama. Inna sprawa, że zarówno w teatrze, jak i w filmie mam szczęście do spotkań z fantastycznymi twórcami. Parę tygodni temu skończyłam zdjęcia do filmu "7 uczuć" Marka Koterskiego. Praca z nim była jednym z moich aktorskich marzeń. Szczęśliwie ten zawód wciąż jest moją pasją. Jeśli decyduję się na jakiś projekt, daję z siebie dużo.
Stres?
- Ponieważ chętnie wybijam się z toru wygody i samozadowolenia, lubię nowe wyzwania, konwencje, więc mam świadomość ryzyka. Szukając, musimy być gotowi na błędy. Stres, oczywiście, jest, ale już nie paraliżujący. Raczej ciekawość, czasem niepokój. Wiele zawdzięczam medytacji. Zostałam wychowana w filozofii buddyjskiej, przez wiele lat intensywnie praktykowałam. Ta filozofia jest mi nadal najbliższa. Dla aktora, który pracuje mocno ze swoimi emocjami i ciałem, umiejętność skupienia się na tu i teraz jest nie do przecenienia. Ważna jest sztuka łapania dystansu do tego, co się dzieje, nauka, która nie pozwala myśleć, że jesteśmy pępkiem świata. Jest takie słynne powiedzenie buddyjskie: "Piekło i niebo jest między naszymi uszami", co znaczy, że to my kreujemy rzeczywistość. Staram się być uważna w pracy i w życiu codziennym. I tak, rzeczywiście, umiem się wyciszyć. Choć jestem osobą bardzo emocjonalną i oczywiście znam cały wachlarz emocji zarówno w sprawach zawodowych, jak i życiowych. Niedługo mam 45. urodziny...
...i taką sylwetkę, że na konferencji ramówkowej stacji TVN dziewczyny jęczały z zazdrości.
- Niech nie jedzą mięsa! (śmiech) Trzeba się zdrowo odżywiać. I trochę ćwiczyć. Nie katuję się, ale lubię być w dobrej kondycji. W pewnym sensie nie mam też innego wyjścia, bo zawód tego od aktora wymaga. Ciało jest moim instrumentem. Do filmu "Body/Ciało (2015) musiałam przytyć, za chwilę do "Pitbulla" (2016) nie tylko schudnąć, ale i wyglądać na kogoś, kto dba o sylwetkę. W Nowym Teatrze Warlikowskiego są spektakle, w których w biegu muszę zrobić szpagat. Dzięki ćwiczeniom też po prostu lepiej się czuję. Jestem zdrowsza, mam energię, to również znakomity sposób na stres. A najlepszym dla mnie antidotum na smutki i niepokoje zawodowe jest każda chwila z moimi dziećmi.
Kto się nimi zajmuje w tym całym pani aktorskim młynie?
- Spędzam z nimi naprawdę dużo czasu, choć chroniąc ich prywatność, nie opowiadam o tym publicznie, nie pokazuję też zdjęć moich dzieci. Ale dla czasu z nimi zdarzało mi się rezygnować z niejednego projektu. Poza naszą codziennością absolutnie muszę mieć czas na wakacje i ferie z córką i synem. Janka i Franek też często towarzyszą mi w zagranicznych wyjazdach z teatrem. A na przełomie czerwca i lipca zaprosiłam ich i moją mamę do Gdyni, kiedy graliśmy "Apollonię" na Open’erze. Dzieci pierwszy raz były na takim festiwalu. Bardzo im się podobało.
Nie denerwują się, gdy musi pani zniknąć w pracy?
- Nie. Jasno komunikuję, że mam intensywny projekt - wtedy wiedzą, że mnie trochę dłużej nie będzie, ale umawiamy się, że jak tylko przedsięwzięcie się skończy, natychmiast to sobie odbijemy. Staram się wtedy, żeby ten nasz czas miał jakość, żeby dzieci czuły, że jestem na nich skupiona. Że naprawdę robimy coś razem. Tak samo jest z Michałem [Michał Englert - życiowy partner aktorki, operator filmowy - red.]. Dzieci wiedzą, że wyjeżdża często, bo taka jest specyfika jego zawodu, ale kiedy wraca, jest już tylko z nimi i dla nich. Wakacje też staramy się dobrze planować.
A od syna i córki ucieka pani czasami do teatru?
- Są najmilszymi ludźmi, jakich znam, nie muszę od nich uciekać. (śmiech) Ale owszem, odpoczywam od codziennych obowiązków zabieganej mamy. Uwielbiam skupienie, wyjątkowość spotkania z widzem w teatrze. Z kolegami z Nowego Teatru przyjaźnię się, więc ta praca jest również miła towarzysko.
Już od wtorku, 5 września, będziemy oglądać panią w nowym serialu "Diagnoza". Pani bohaterka, Anna Nowak, już w pierwszym odcinku traci pamięć, a potem?
- Spodobał mi się ten scenariusz, zwłaszcza połączenie wątków medycznych z kryminalnym. Każdy z przypadków rozpatrywanych przez lekarzy sprawia, że Anna czegoś się o sobie dowiaduje, odkrywa swoją tożsamość. Sprytnie, ciekawie wymyślone.
Jak pani pracuje nad taką rolą?
- Lubię zagłębić się w świat moich bohaterów. Tym razem przygotowując się do roli, mogłam skorzystać z konsultacji neuropsychologa. Sporo dowiedziałam się m.in. o amnezji, specyfice odzyskiwania pamięci, kondycji psychicznej pacjentów. Dla aktora to ciekawe zagadnienia. Taka postać daje możliwość zagrania bardzo różnych stanów emocjonalnych. Anna jest niejednoznaczna. Bywa delikatna, empatyczna, zagubiona, ale też wybuchowa, niemal arogancka. Pełna pozytywnej energii, a po chwili zrezygnowana i apatyczna. Pacjenci tacy jak ona przeżywają niewyobrażalny stres.
Czy Anna w końcu tę pamięć odzyska?
- (śmiech) Zobaczymy. Nie psujmy widzom radości.
Wspomniała pani o mamie. Domyślam się, że pęka z dumy, widząc panią na ekranie.
- Pewnie jest szczęśliwa, że dobrze mi idzie zawodowo. Ale wydaje mi się, że ważniejsze jest dla niej coś innego. Oboje z tatą wychowali mnie w duchu pewnych wartości - empatii, otwartości, tolerancji i odpowiedzialności. Wiem jedno: cieszy ich, że idę tą drogą.
Rozmawiała Bożena Chodyniecka
Maja Ostaszewska urodziła się 3 września 1972 roku w Krakowie. Córka kompozytora i muzyka Jacka Ostaszewskiego. Skończyła krakowską PWST. Jako studentka wystąpiła w "Liście Schindlera" Spielberga. Od 2008 roku związana jest z Nowym Teatrem w Warszawie. Znamy ją z ról w takich produkcjach, jak "Body/Ciało", "Katyń", "Pitbull. Niebezpieczne kobiety", "Panie Dulskie", "Jack Strong", "Patrzę na Ciebie, Marysiu", "Przepis na życie", "Czas honoru", "Druga szansa". Jej najnowszy serial to "Diagnoza". Zagrała też w czekającym na premierę filmie "7 uczuć". Partnerka Michała Englerta, z którym ma dwoje dzieci.