Magdalena Wójcik: Aniołek z workiem prezentów
Dla Magdaleny Wójcik Boże Narodzenie jest ciepłym i pogodnym czasem, w którym ważne jest, by pośród świątecznego zamieszania okazywać sobie miłość i wsparcie. W tym roku aktorka planuje spędzić święta w małym, rodzinnym gronie.
Święta Bożego Narodzenia zbliżają się wielkimi krokami. Jakie tradycje kultywuje się w tym czasie w pani domu?
Magdalena Wójcik: - Jak pewnie większość dzieci i dorosłych z całych świąt Bożego Narodzenia najbardziej lubię wieczór wigilijny. To dla mnie punkt kulminacyjny. Spotkania przy pięknie zastawionym stole oraz śpiewanie kolęd przy choince zawsze mnie cieszą. W tym roku zamiast choinki będę miała pachnące gałązki świerkowe, żeby ten świąteczny zapach unosił się w całym mieszkaniu. Nie mam dużej rodziny, ale zawsze Boże Narodzenie upływa nam niezwykle pogodnie. Może moje psy przemówią ludzkim głosem? Co roku mam na to nadzieję [uśmiech - przyp. red.].
O co zazwyczaj prosiła pani Świętego Mikołaja?
- Muszę przyznać, że mimo trudnych czasów, bo moje dzieciństwo przypadło na lata 70., zawsze miałam wspaniałe święta. Byłam w szczęśliwej sytuacji, bo moi rodzice pracowali w zespole Mazowsze, który w tamtych latach święcił triumfy na scenach całego świata. Dużo podróżowali i z tych zagranicznych wycieczek przywozili piękne prezenty. Mogłam liczyć, że mój Święty Mikołaj, a raczej Aniołek, bo moja rodzina pochodzi z południa Polski i tam pod choinką czeka Aniołek, będzie miał pełen worek prezentów. Nie wiem, czy nie byłam jedną z pierwszych dziewczynek w Polsce, które posiadały lalkę Barbie. Większość dzieci wtedy jeszcze nie wiedziała, że coś takiego istnieje, a ja już miałam!
Z jakimi potrawami kojarzą się pani święta?
- Moją ulubioną potrawą wigilijną jest karp w galarecie, z którym wiąże się jedna z naszych tragikomicznych rodzinnych anegdot. Moja mama, która co roku robi przepysznego karpia w galarecie, któregoś razu bardzo się starała - chciała, żeby było tej potrawy było dużo, by dla wszystkich wystarczyło, więc ugotowała przepyszny wywar z rybich głów z warzywami. Przelewając wszystko przez sitko zapomniała podstawić garnek i cały wywar popłynął do zlewu [uśmiech - przyp. red.]. Pamiętam ten dramat, który rozegrał się w domu i łzy mojej mamy. Oczywiście później dało się to jakoś uratować, coś się dogotowało, na szczęście w domu była żelatyna i całkiem niezła ta rybka wyszła. Wydaje mi się, że po tej historii to danie, poza wspaniałym smakiem, najbardziej kojarzy mi się ze świętami.
Lubi pani przedświąteczne porządki, zakupy i całe to zamieszanie?
- Nie, dlatego że często jest to czas, kiedy ludzie potrafią bardzo się ze sobą kłócić i wszyscy są poddenerwowani, bo tu czegoś zabrakło, a to do sklepu trzeba pojechać lub jeszcze wszystkie prezenty nie są zapakowane. Na wszystko jest za mało czasu. Nie lubię tego pośpiechu i zdenerwowania. Jest to zupełnie niepotrzebnie. Należy sobie troszeczkę odpuścić i znaleźć w tych świętach ich prawdziwą istotę. Okazać sobie miłość, przyjemnie spędzić czas, wzajemnie siebie wspierać, a nie wchodzić pod nogi i przeszkadzać.
Czeka pani na białe Boże Narodzenie?
- Zima w mieście jest mało atrakcyjna. Mam jednak szczęście, bo mieszkam przy przepięknym parku, więc gdy spadnie śnieg, to wydaje mi się, że jestem poza miastem. Wtedy faktycznie czuję, że są święta, a wieczorny spacer w świetle latarni sprawia mi wielką przyjemność. Lubię też patrzeć, jak moje pieski turlają się w śniegu i bawią się ze sobą. Moje psy uwielbiają śnieg! Jak się tylko pojawia, zachowują się jak małe dzieci - podskakują, łapią płatki śniegu, robią fikołki.
Robi pani podsumowanie roku, bilans zysków i strat, noworoczne postanowienia?
- Nie robię. Raz w życiu zrobiłam jakąś listę i nie dotrzymałam ani jednego postanowienia [uśmiech - przyp. red.]. Stwierdziłam, że się do tego nie nadaję. Robię sobie postanowienia w ciągu roku. Niestety, nawet w tym przypadku różnie bywa z realizacją.
Rozmawiała Barbara Skrodzka/AKPA