Magdalena Lamparska: To kobiety zazwyczaj robią ten pierwszy krok
Magdalena Lamparska w najnowszej produkcji Amazon Prime Video "Cały ten seks" w reżyserii Tomasza Mandesa wciela się w rolę Alicji, która za wszelką cenę próbuje zajść w ciążę. Przypadkiem odkrywa, że podniecają ją łzy partnera i perfidnie to wykorzystuje. Fetysze w tym filmie są pretekstem do rozmów o tym, czego pragniemy, a wstydzimy się mówić głośno.
"Cały ten seks" to niezły tytuł lekcji. Rozbudza ciekawość.
Magdalena Lamparska: - Ale to jest dobry początek rozmowy! To jest lekcja, w dodatku bardzo zabawna, która trwa półtorej godziny. Już od 10 listopada będzie dostępna w serwisie Amazon Prime Video.
Mądra, zabawna, ale też czuła komedia, która podpowiada, jak rozpalić ogień w związku?
- Przede wszystkim to film o relacjach i o tym jak czasami z różnych powodów nie potrafimy ze sobą szczerze rozmawiać, szczególnie jeśli chodzi o seks.
O seksie śmiertelnie poważnie albo wcale. Kto nie przerabiał tego w domu. Na ekranie ten balon cudownie pęka.
- W ogóle wydaje mi się, że warto z poczuciem humoru mówić o ważnych tematach. To zmniejsza stres, ośmiela. W taką rozmowę wkrada się lekkość i oddech.
Moje pokolenie miało do dyspozycji gazetki dla dorosłych, które podkradało rodzicom i oglądało pod kołdrą, a później np. karty do gry "Tabu". Nikt z rodzicami o seksie nie rozmawiał.
- To prawda, bo te stereotypy w naszej kulturze są mocno zakorzenione i na pewno jest jeszcze wiele do zrobienia.
Lubisz przekraczać granice, lubisz się bawić postaciami, ale ważny jest dla ciebie również przekaz. Twoja bohaterka, Alicja próbuje zajść w ciążę i zrobi wszystko, by ten cel osiągnąć.
- Ten temat najbardziej skłonił mnie do tego, aby opowiedzieć tę postać. Osobiście macierzyństwo jest dla mnie bardzo ważne. Wyobrażam sobie, co by się ze mną działo, gdybym nie mogła zostać mamą. To nie jest dramat psychologiczny, w którym można ten proces przeprowadzić, a lekka komedia, która rządzi się swoimi prawami.
Nie chciałaś w żaden sposób zbagatelizować problemu, który dotyka wiele par.
- Tym bardziej to nie było najprostsze zadanie aktorskie. Zależało mi na tym, aby pokazać kobietę z ogromnym pragnieniem, jej bezradność, bezsilność. Co poniekąd usprawiedliwia jej czyny, dlatego, że tak bardzo chce być mamą. Oczywiście nie każda kobieta musi być mamą, jeśli nie chce i to w żaden sposób jej nie definiuje. Jednak nasza kultura jest tak sfokusowana na "matkę Polkę", że może Alicja też ugrzęzła w tym stereotypie. Jeśli nie będzie mamą, to będzie złą kobietą, jeśli nie jest mamą to jest niewystarczającą kobietą, niewystarczająca żoną. Pracując nad tą rolą, zadawałam sobie te wszystkie pytania. Podejrzewam, że gdybyśmy grali inny gatunek filmowy, to Alicja posunęłaby się jeszcze dalej, by osiągnąć cel.
Alicja w tragicznych okolicznościach dla partnera, przypadkiem odkrywa, że podniecają ją łzy. Od tego momentu robi wszystko, by sprowokować Roberta do płaczu.
- Puszcza mu "Króla lwa", kroi cebulę i wymyśla inne perfidne rzeczy. Te sceny podkreślają to w jakim gatunku operujemy. Mimo wszystko bardzo staraliśmy się z Piotrem Witkowskim, aby ta ich relacja była prawdziwa. Żeby to nie były sceny wyłącznie komediowo-gagowe, ale żeby były osadzone w człowieku, w jego deficytach i potrzebach, obawach i pragnieniach. To przykład pary, która nie potrafi się ze sobą komunikować. Ich uczucie zostało sprowadzone do harmonogramu owulacji, dlatego mogło się zatracić.
Czytając scenariusz wiedziałaś, którą historię chcesz opowiedzieć?
- Ten wątek zaproponował mi reżyser Tomasz Mandes. Najważniejsze było dla mnie to, z kim stworzę filmową parę. Po przeczytaniu scenariusza nie miałam wątpliwości, o czym opowiadamy. Dla Tomka też było ważne, żeby ten przekaz wybrzmiał z ekranu.
W związku Alicji i Roberta nie brakuje miłości, czułości, uważności, ale ich uczucie zostało przyduszone zadaniem do wykonania.
- Tam jest wszystko! To dwoje ludzi, którzy bardzo się kochają jednak nie potrafią się komunikować i przeżywać razem emocji.
Musiało wydarzyć się coś, co przewartościowało ich życie.
- Zobaczyli, że to co najważniejsze jest tuż obok. A właściwie, że to jest między nimi. I być może musiało dojść do tak dużych emocji, by przejrzeli się w świecie, w którym oboje żyją, a w którym drugi człowiek nie ma kompletnie żadnego znaczenia. Wydaje mi się, że bardzo często zapędzamy się właśnie w takie kozie rogi, z których trudno nam wyjść. Pytanie co z tym zrobimy? Jak wyjdziemy z kryzysu?
Jaka lekcja wypływa z filmu dla mężczyzn?
- Warto rozmawiać, a nie tylko się komunikować, usłyszeć potrzeby drugiej strony, a nie wyłącznie słuchać.
Każda forma komunikowania swoich potrzeb jest dozwolona.
- Inicjowanie rozmów jest domeną kobiet. To kobiety zazwyczaj robią ten pierwszy krok i mówią: hej, jeśli chcemy iść dalej, to musimy pójść na terapię, musimy pogadać szczerze.
Skoro zeszłyśmy na mężczyzn, to muszę zapytać o współpracę z Tomaszem Mandesem, bo to nie był twój pierwszy raz.
- Bardzo cenię Tomka i pracę z nim, ale także z producentką Ewą Lewandowską, a prywatnie żoną Tomka. Tworzą doskonały duet. Można powiedzieć, że to jest filmowa rodzina. Cieszę się, że mogą ją tworzyć. Dla mnie jako aktorki ważne jest to, że w każdym z tych filmów mogę pokazać się z innej strony. Dla mnie najbardziej interesujące w aktorstwie są właśnie te zmiany. Lubię eksperymentować w różnych gatunkach filmowych. To sprawdzenie nie tylko talentu aktorskiego emocjonalnego, ale też techniki aktorskiej. Różne konwencje wymagają różnej techniki.
To coś jak "metoda" Magdaleny Lamparskiej?
- Przepuszczam postaci przez siebie. Czy to jest Halina w "Jak pokochałam gangstera", czy Olga w "365 dniach", czy teraz Alicja, staram się znaleźć wspólne przestrzenie, a kiedy ich nie ma, znajdować w różnicach zrozumienie.
Nieco ponad rok temu zostałaś po raz drugi mamą. Zastanawiałam się, czy grając Alicję byłaś w ciąży ze swoją córeczką?
- Tak, to był nasz wspólny debiut. Jestem ciekawa, czy to sprawi, że też wybierze drogę aktorską.
Beata Banasiewicz