Reklama

Magdalena Koleśnik: "Ludzie są dla mnie ważni"

Magdalena Koleśnik jest jedną z najbardziej cenionych aktorek młodego pokolenia. Od 1 września w kinach możemy oglądać jej najnowszy film "Ukryta sieć", w którym wcieliła się w dziennikarkę portalu plotkarskiego. W rozmowie z Mateuszem Demskim gwiazda "Sweat" mówi o funkcjonowaniu wśród ciągle rozwijającej się technologii, a także zmianach, jakie zachodzą w środowisku filmowym.

Mateusz Demski: Przyznam ci się, że jak usłyszałem o tym, że zagrasz główną rolę w kryminale, to miałem na początku mieszane uczucia. Osobiście za nimi nie przepadam, zastanawiam się jednak, czy do ciebie przemawiają te wszystkie zagadki kryminalne.

Magdalena Koleśnik: Nie do końca. Kiedy mam wolne albo kiedy jest to mój czas na rozrywkę, staram się nie dostarczać sobie bodźców, w które obfituje kryminał, a więc napięcia, strachu, niepewności. Nie lubię przysparzać sobie niepotrzebnego stresu, nawet jeżeli jest to "stres rozrywkowy". Przy kryminałach - czy to filmach, czy książkach - czuję rozwibrowanie, zwyczajnie staję się zdenerwowana. Niektórzy lubią się najwidoczniej bać w czasie swojego odpoczynku, ale może też nie każdy stresuje się tym tak bardzo, jak ja.

Reklama

Poza tym często, w przypadku kryminałów, mamy do czynienia z typowym schematem: zawsze musi być w nich jakieś zabójstwo lub porwanie, potem odsłanianie tajemnicy i rozwiązywania łamigłówki, po której nie zostaje już zbyt wiele.

Nawet przy całej złożoności kryminału, jako gatunku, wydaje mi się, że są to często historie zero-jedynkowe. Najczęściej ktoś ostatecznie zostaje słusznie osądzony i ukarany. Dla widza/ czytelnika wiąże się to ze stymulującą, z tym, że sprawa zostaje załatwiona, jest czysto i klarownie, porządek został zaprowadzony w świecie opowieści i takie uczucie porządku pojawia się również w głowie. Zło ukarane, dobro nagrodzone - przynosi to prostą przyjemność. Ulgę po czasie, kiedy było strasznie.

Zdarzają się kryminały z krytycznym potencjałem, które przemycają istotne pytania o kondycję współczesnego świata. W przypadku "Ukrytej sieci" samo obsadzenie w centrum opowieści dziewczyny pracującej w portalu plotkarskim musiało przynieść znaczące efekty. Gdyby taka Julita istniała, mogłaby pisać artykuły na twój temat.

Ten aspekt bycia aktorką, która jest osobą rozpoznawalną, jest dla mnie dość przerażający. Źle się czuję z tym, że poniekąd każdy może się do mnie dobrać - na przykład opisać jakieś moje zachowanie, najczęściej je podkręcając, przekręcając, albo całkowicie wywracając wszystko do góry nogami, żeby lepiej się klikało. Nie lubię tego, obawiam się tego, parę razy dotknęło mnie to. Najchętniej unikałabym tego, choć wiem, że nie jest to do końca możliwe. Staram się nie dokładać mediom tematów, chociaż i tak zawsze znajdzie się coś do opisania: a tu moja sukienka, a tu moja opinia.

Celowo sprawdziłem, co się o tobie ostatnio mówi. Wpisałem cię w wyszukiwarkę i znalazłem: "zaszalała z kolorem włosów, w nowej odsłonie wygląda zupełnie inaczej".

O wow (śmiech).

Poza tym trochę pisze się o tym, że "pierwszy raz zostałaś mamą". Myślisz, że można zachować nad tym zainteresowaniem mediów jakąkolwiek kontrolę?

Nie próbuję kontrolować narracji na swój temat, bo jestem za prawdą i przejrzystością. Powiedziałabym, że staram się dbać o bezpieczeństwo moje i mojej rodziny. Chodzi o to, żeby osoby, które mogą wykorzystać jakieś zdjęcia lub wydarzenia na nasz temat w innym, sensacyjnym kontekście, nie miały do tego dostępu. Drugą rzeczą jest dbałość o przekaz. Kiedy wypowiadam się na jakiś temat, zwracam sporo uwagi na detale. Jestem osobą, która wysoko ceni moc słowa, jego złożoność i plastyczność.

Jedno zdanie, czasem nawet słowo, może wywołać fale hejterskich komentarzy. Czasem wystarczy po prostu tego nie czytać, ale zgaduję, że różne głosy i tak do ciebie dochodzą.

Dochodzą o tyle, że ludzie skracają dystans. Media społecznościowe sprawiły, że - jeżeli nie masz zamkniętego konta, każdy ma do ciebie dostęp. Nawet nie czytając komentarzy, ludzie i tak do mnie piszą, rzeczy różne. Ale istnieje też jasna strona. Mnie samej parę razy zdarzyło się napisać do jakiegoś twórcy, że jestem wdzięczna za coś, co stworzył lub za jakiś temat, który podjął. Również takie słowa docierają do mnie w prywatnych wiadomościach, komentarzach. Niekiedy, gdy jest trudniej, podtrzymują mnie one w nadziei, że to, co robię, ma wartość. Nie zawsze jestem w stanie sama utrzymywać się w tym przeświadczeniu.

No właśnie - mówisz o równowadze między negatywną a pozytywną sferą swojego zawodu, a może w ogóle rzeczywistości wokół nas. Są rzeczy, które pozwalają ci oczyścić głowę i pozytywnie się nastroić? Negatywne treści w mediach bywają przytłaczające.

Wiem, że jeżeli dowiaduję się o czymś, co wydarza się na świecie, lokalnie lub globalnie, to nie zawsze mam na to wydarzenie wpływ, że sama znajomość faktów niewiele znaczy. Śledząc różne informacje, opowiadamy się po którejś stronie konfliktu, dyskutujemy, irytujemy się, oburzamy, natomiast to tak naprawdę nie musi przynosić wiele pożytku. Stawiszyński w swojej książce "Reguły na czas chaosu" pisze o tym, że nie warto oburzać się rzeczywistością, jeżeli nic z tym nie można zrobić - samo oburzenie nie jest konstruktywne, wręcz przeciwnie. Nie inwestuję więc swojej energii w to, żeby wiedzieć wszystko. Pozwalam sobie wielu wydarzeń, na które nie mam wpływu, nie śledzić. Z kolei tym, w przypadku których mogę być sprawcza, staram się poświęcać uwagę i w ich sprawie działać.

Problem dotyczy też tego, że kto aktualnie ma w garści informację, ten wykorzystuje ją jako narzędzie władzy. Wartość mediów przez ostatnich kilka lat się zdewaluowała.

Bo informacja nie służy już ogólnemu dobru. Jest to produkt, na którym się zarabia i na którym ubija się interesy. Dodatkowo ekstremalnie się to rozwarstwia - tak jak są różne produkty w sklepie, tak samo dzieje się z informacją. Jeśli ludzie są z jakiejś strony sporu czy z jakiegoś przekonania, to nierzadko chcą się w tym po prostu utwierdzić i wybierają przekaz pod siebie. Nie służy to pozyskiwaniu rzetelnej informacji, tylko przekonywaniu przekonanych i kojeniu niepokoju wynikającego z wszechobecnej niepewności.

Manipulacja treścią to jeden z tematów "Ukrytej sieci". Pojawia się tam też kwestia technologii, za sprawą której wszystko dziś można zmanipulować. Coraz częściej mówi się o deepfake’ach, możliwościach sztucznej inteligencji - co ty o tym w ogóle sądzisz?

Na pewno sztuczna inteligencja w coraz większym stopniu będzie stawać się częścią naszego życia, może w niektórych sferach będzie dominowała, czy też nas zastąpi. Nie tracę energii na rozstrzyganie tego, czy jest dobra, czy zła, bo wydaje mi się po prostu nieunikniona. Za duże figury interesują się jej rozwojem, żeby mogło być inaczej. Fajnie, oczywiście, gdyby byli w jej rozwój zaangażowani filozofowie, filozofki, etycy - tutaj widzę szansę na to, że jakoś ze sztuczną inteligencją się ułożymy. Natomiast jest to idealistyczna wizja, raczej ludzie biznesu będą ją kreować i robić na tym pieniądze. Trudno mieć wiarę wobec rozhulanego kapitalizmu, który bynajmniej nie zrobi z technologii wykładni moralności. Ale liczę na to, że IA pomoże chociażby zrównać możliwości osób niepełnosprawnych z pełnosprawnymi, usprawni i uatrakcyjni metody poszerzania wiedzy, czy pomoże zatrzymać, odwrócić skutki katastrofy klimatycznej. No poleciałam.

Wspomniałaś wcześniej o tym, że kiedy masz na coś wpływ, to starasz się angażować. W "Ukrytej sieci" widzimy, jak Polacy w ramach Strajku Kobiet wychodzą na ulicę, by walczyć o prawo do aborcji. Domyślam się, że brałaś udział w tamtych wydarzeniach.

Brałam. I dla mnie to wciąż nie jest czas "wtedy". Wiem, że mówisz o najbardziej licznych protestach, natomiast one, na szczęście, ciągle trwają. Protest nie jest moją ulubioną formą wypowiedzi - służy ona, moim zdaniem, bardziej ekspresji emocji niż znajdowaniu porozumienia. Jest jednak formą konieczną, bo nie ma platformy rozmowy, pozostaje więc spotykanie się, chodzenie, tańczenie i krzyczenie na ulicach. Pytanie tylko, czy to zawsze będzie musiało tak wyglądać? Wierzę w edukację i w to, że można nauczyć się ze sobą rozmawiać - nawet jeśli opinie rozmówców są skrajne i wydają się sobie wrogie.

Niedawno sama zostałaś mamą, twoja perspektywa całkowicie się zmieniła.

Moja opinia na temat praw kobiet w Polsce pozostaje taka sama. Przed ciążą i po urodzeniu, jestem i będę zdania, że każdy powinien mieć prawo decydowania o sobie w sferze reprodukcji, ale też do osobistego bezpieczeństwa i do informacji na temat stanu swojego zdrowia czy przebiegu ciąży. Zmieniło się może tyle, że temat stał się dla mnie bliższy i dotkliwszy, bo sama - jak każda przyszły rodzic - potrzebowałam ze strony lekarzy rzetelnej informacji, żebym mogła podjąć decyzję, co dalej. Wzrósł mój gniew na to, że często nie jest to w Polsce dostępne. Poczułam też solidarność z tymi, którzy nie mają tyle szczęścia, co ja, bo nie mają perspektywy urodzenia zdrowego lub chcianego dziecka - a te perspektywy są różne i mają prawo być różne.

Powiedziałaś kiedyś o sobie, że nie lubisz, czy też nie potrafisz siedzieć cicho.

Jest to chyba coś atawistycznego we mnie, wrodzonego. Czasem chciałabym, dla własnego spokoju, nie zabierać głosu. Nie raz musiałam ponieść konsekwencje tego, że nie mam kontroli nad informacjami, które wysyłam w świat - czasem były one przekręcane, reinterpretowane, manipulowane. Jestem już trochę tym zmęczona, ale niezmiennie uważam, że to ważne, bo ludzie są dla mnie ważni: i ci bliscy, i ci dalsi. Staram się nie zamykać tylko w moim względnym dobrobycie i komforcie, ale myśleć też o tych, którzy mogą mieć w życiu trudniej.

Dużo mówisz też o sytuacji w branży. W Hollywood trwa właśnie protest scenarzystów i również aktorów, którzy walczą m.in. o wynagrodzenia dla statystów, o ustalenie dla nich stawek minimalnych. Z zewnątrz wszystko wygląda pięknie - aktorki i aktorzy są znani, popularni, ale niekoniecznie idzie to w parze z godnymi warunkami pracy.

Absolutnie nie zawsze idzie w parze - tak w filmie, jak i w teatrze. Instytucje, które mówią o wzniosłych rzeczach, jak prawa pracownicze, zdarza się, że ich nie przestrzegają, albo niewystarczająco o nie dbają. Nie zapewniają wystarczającej, a więc godnej opieki ekonomicznej, zdrowotnej. Dopiero kiedy komuś coś się stanie, okazuje się, czy ubezpieczenie cokolwiek pokrywa. Mam wrażenie, że w Polsce pokutuje też opinia, że na wszystko trzeba sobie zapracować. Na wszystko, to znaczy również na godne traktowanie. To wynika z panującego wciąż w niektórych środowiskach kultu sukcesu osiągniętego ciężką pracą. Godne świadczenia powinny być zapewniane każdemu - także tym, którzy się nie wybili i nie są gwiazdą pokroju Brada Pitta. Dysproporcje są tak skrajne, że można złapać się za głowę. Parę jednostek dostaje lwią część, a reszta okruchy, mimo że pracują na podobnym stanowisku, podobną ilość godzin. Nie chodzi mi o totalną jednolitość, bo nie jestem utopistką, ale o coś wyważonego w płacach i warunkach, co będzie odzwierciedlać godność człowieka pracującego. Każdego.

Mówi się też o równości płac w kontekście kobiet i mężczyzn w branży.

Pytanie, czy coś tu się zmienia, czy zmienia się tylko sposób, w jaki ten temat jest podejmowany w dyskusjach. W niektórych przypadkach kończy się na deklaracjach i kosmetycznych zmianach. Nie zawsze wrzawa wokół tematu jest związana z realną zmianą, a czasem można ulec takiemu złudzeniu. Dla mnie ważne jest, żeby o swoje interesy dbać, bo mam również nadzieję, że jeśli coś sobie wynegocjuje, dzięki temu kolejne osoby będą może miały łatwiej. Szlak będzie przetarty.

Kiedy mówisz o tej pozornej zmianie, myślę sobie o sukcesie "Barbie". To pierwszy wyreżyserowany przez kobietę film w historii, który przekroczył barierę miliarda dolarów. Festiwal w Cannes wygrała w tym roku Justine Triet - tak naprawdę jest dopiero trzecią w historii reżyserką ze Złotą Palmą. Dysproporcja jest szokująca.

Jak słyszę o sukcesie kasowym "Barbie" i o tym, że reżyserką jest kobieta, to zastanawiam się, czy kobiety są faktycznymi beneficjentkami tego sukcesu. Oczywiście, że pieniądze nie są jedyną wartością, jaka z niego płynie, natomiast jest to wartość realna i znacząca. Więc z tym rozkładem korzyści może być różnie. Możliwe, że na sztandarze jest kobieta, a tak naprawdę zarabiają mężczyźni. Albo nie reżyserka, a inne znacznie większe i bardziej wpływowe figury. Nie mam nic przeciwko temu, żeby oni również dobrze zarabiali, nie do przyjęcia są jednak te szalone dysproporcje.

A wydaje ci się, po twoich doświadczeniach zawodowych, że to dobry moment na bycie aktorką? Do głosu dochodzi obecnie młode pokolenie, które ma odwagę, by przekraczać tematy tabu, podważać dawne autorytety, krytykować figury nietykalnych mistrzów.

Bardzo mnie to cieszy i widzę w tym nadzieję. To pokolenie wydaje się znać swoje prawa oraz mieć świadomość, jakie prawa powinny im przysługiwać. Wydaje się mniej bać, mniej wstydzić, nie uznawać nierównych, hierarchicznych podziałów i siebie na tej niższej, pozornie straconej pozycji. A na pytanie o to, czy ten czas jest dobry na bycie aktorką, nasuwa mi się odpowiedź, że nie, nie jest dobry. Dzisiaj, gdybym wybierała swoją drogę i miała wiedzę, którą posiadam, raczej nie zdecydowałaby się na tę, która obrałam. Kiedy rozpoczynałam studia aktorskie, miałam nadzieję i wrażenie, że będę mogła mówić swoim głosem o tym, co jest dla mnie ważne z ludźmi, którzy myślą i czują podobnie. Okazuje się to zdarzać bardzo rzadko. A będąc aktorką/aktorem twoja artystyczna wypowiedź zależy od bardzo wielu osób, to jest praca zespołowa. Ale i tak cieszę się na te nieczęste przypadki, kiedy zdarza mi się brać udział w opowiadaniu historii, którą całym sercem chcę wypuścić w świat.

Jakie zmiany chciałabyś zobaczyć w branży?

Sprawiedliwe płace. Miejsce na fantazję, nowych twórców i nowe kierunki. Sto procent otwartości. Zero przemocy.

Magdalena Koleśnik - aktorka teatralna, filmowa i telewizyjna. Studiowała na Wydziale Sztuki Lalkarskiej w Białymstoku, Akademii Teatralnej w Warszawie i na Wydziale Aktorskim krakowskiej PWST. W 2015 r. dołączyła do zespołu Teatru Powszechnego, gdzie współpracowała m.in. z Krzysztofem Garbaczewskim, Mają Kleczewską i Krystianem Lupą. Znana m.in. z filmu "Inni ludzie" Aleksandry Terpińskiej i serialu "Kruk". Przełomem w jej karierze filmowej była rola w "Sweat" Magnusa von Horna, za którą otrzymała nagrodę dla najlepszej aktorki pierwszoplanowej na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Magdalena Koleśnik | Ukryta sieć (2023)
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy