W najbardziej wyczekiwanym hicie serialowym tej wiosny – „Belle Epoque” – będzie czarowała urodą i intrygowała zagadkowym zachowaniem.
Kim jest Konstancja?
Magdalena Cielecka: - Gdybym powiedziała, odkryłabym tajemnicę tej postaci i ją zdemaskowała. Zepsułabym widzowi zabawę. Konstancja ma bogatą historię w tym serialu, dość zaskakującą i kluczową dla intrygi. Mogę tylko powiedzieć, że jest dawną miłością głównego bohatera i ta miłość po 10 latach jest reaktywowana. To jest punkt wyjścia.
Będzie czarnym charakterem?
- Nawet nie o to chodzi. Na pewno to postać niejednoznaczna i w trakcie tej historii widzowie nieraz będą sobie zadawali pytanie, kim jest Konstancja?
Graliście też sceny miłosne. Zastanawiam się, jak długo wtedy rozbierały się kobiety?
- Rozbierały się długo, a jeszcze dłużej ubierały. I to nie same - mnie pomagały trzy osoby. Z gorsetami jest jak ze szpilkami - żadna kobieta nie powie, że to wygodne obuwie, a jednak każda z nas od czasu do czasu lubi je założyć. Od razu czuje się pewniejsza siebie, seksowniejsza i wyższa. W gorsecie też ciężko się poruszać, ale dzięki niemu inaczej się chodzi, inaczej siedzi, inaczej trzyma głowę, też jest się wyższym. Więc warto pocierpieć.
Ile pani w nim najdłużej wytrzymywała?
- No, na pewno nie cały dzień zdjęciowy. Kiedy tylko było można, to go zdejmowałam, szczególnie na przerwę obiadową. Ale znowu potem zakładanie trwało pół godziny.
To czwarte spotkanie z Pawłem Małaszyńskim po "Oficerze", "Magdzie M." i "Katyniu". Jak wam się ponownie pracowało?
- To była długa przerwa. Ale fajnie było się spotkać, bo się znamy, lubimy i dobrze nam się ze sobą pracuje. Nie mamy przed sobą oporów, więc nie ma mowy o barierach. Ale też widzę, że się oboje zmieniliśmy. Paweł dojrzał, okrzepł, wciąż bardzo serio traktuje ten zawód. Myślę, że on bardzo pasuje do roli Koryckiego. To kluczowa sprawa, by nie tylko dobrze dobrać aktorów do roli, ale potem też trafnie ich ze sobą zestawić. Mam nadzieję, że tu się to udało, że producenci podjęli dobrą decyzję, i że widzowie będą wierzyć w naszą relację.
- Paweł powiedział, że Jan i Konstancja są jak dwie krople nitrogliceryny, i mam nadzieję, że ta chemia i namiętność między naszymi bohaterami będą widoczne. Jesteśmy w podobnym wieku, pamiętam, jak w latach 80. w telewizji pokazywano serial "Dempsey i Makepeace na tropie" i wszystkie dziewczyny chciały być policjantkami. "Belle Epoque" to serial kryminalny.
Jestem ciekawa, czy kiedyś chciała pani być detektywem.
- Chyba nigdy, ale pamiętam ten serial. Wiele razy grałam panią prokurator, ale nigdy nie ciągnęło mnie do rozwiązywania zagadek. Wolałam chyba być mordercą, zbrodniarką, albo ofiarą, co też mi się często zdarzało. Ale w tym serialu w ogóle nie dotykam wątku kryminalnego. Ja jestem ta od "belle", oni są od "noir".
Belle epoque to czas, który fascynuje kolejne pokolenia. Zastanawiałam się, co dzisiejszej kobiecie mogłoby się spodobać w tamtym okresie?
- Myślę, że dla kobiet to był okrutny czas. Jeśli miały szczęście, tak jak moja bohaterka, która urodziła się w rodzinie arystokratycznej, na szczycie drabiny społecznej, to pół biedy. Choć i one, nawet jeśli dziedziczyły majątek, nie mogły nim dysponować. Nie miały własnych pieniędzy, nie mogły się kształcić, nie miały prawa wyborczego, nie podejmowały własnych decyzji. Były co najwyżej ozdobą domu czy rautów. Za tymi pięknymi kostiumami i woalkami krył się niejeden dramat. A jeśli ktoś się urodził na nizinach, to w ogóle miał słabo, bo prawdopodobnie w wieku, w którym ja teraz jestem, już dawno nie żył. Mieszkało się wtedy w strasznych warunkach, nie było dostępu do lekarzy, wcześnie się rodziło dzieci, była nędza. Więc niewiele tam było jasnych punktów i powodów do fascynacji. I nasz serial pokazuje ten właśnie dualizm - wyrafinowaną potrzebę dążenia do piękna, życie sztuką, uduchowienie zestawia z brudem, grzechem, skłonnością człowieka do słabości, do zbrodni...
Wtedy też łatwo było dostać się na ludzkie języki. Choć akurat pani ma to i teraz.
- No tak, w naszym zawodzie to normalne. Ale wtedy rządził pozór, do konwenansów przywiązywano ogromną wagę, kobieta nie mogła wyjść bez kapelusza na ulicę czy poza dom, nie mogła chodzić w spodniach, a jeśli pokazała kostkę, była już w zasadzie kobietą lekkich obyczajów. I skandal gotowy.
A skoro o skandalach mowa, to na koniec chciałabym wrócić do naszej rzeczywistości i zapytać o wpadkę, od której zaczęła się pani kariera...
- Mówi pani o moim debiucie? To była premiera "Ich czworo" Zapolskiej. Poślizgnęłam się na scenie i ku uciesze publiczności wywinęłam orła. Myślałam, że się spalę ze wstydu, że wszystko się skończyło. A to był dopiero początek!
To idealna sytuacja - wszystko, czego aktor się boi, wydarzyło się na początku i potem już chyba było łatwiej?
- Tak, potem już miałam z górki.
Ewa Gassen-Piekarska