Magdalena Cielecka: Między etykietami
W filmie Łukasza Palkowskiego "Najlepszy" Magdalena Cielecka wciela się w postać matki głównego bohatera. - Na łatki i etykiety nie mam wpływu, więc nie próbuję z nimi na siłę walczyć - zdradza aktorka.
Niegdyś obsadzana w rolach chłodnych i zdystansowanych femme fatale, dziś coraz częściej grywa dojrzałe i mocno poturbowane przez los kobiety. Wciąż jednak najważniejszy jest dla niej scenariusz i ciekawie napisana postać. Niedawno w "Gwiazdach" zagrała matkę Jana Banasia, teraz w "Najlepszym" - matkę triathlonisty Jerzego Górskiego, która nie potrafiąc skonfrontować się z rzeczywistością, biernie przygląda się uzależnieniu syna. Magdalena Cielecka opowiada, co było dla niej w tej roli najtrudniejsze, czy zdołała polubić swoją postać oraz czy ma przed sobą jakieś aktorskie marzenie.
Po raz kolejny zagrała pani matkę głównego bohatera, znów sportowca. Co skłoniło panią do przyjęcia propozycji Łukasza Palkowskiego?
Magdalena Cielecka: - A to ciekawe, bo nie zwrócił mojej uwagi fakt, że obaj chłopcy byli faktycznie sportowcami... Nie to było jednak kluczem - kluczem jest zawsze scenariusz, historia i konkretna aktorska propozycja dla mnie. W tym wypadku Łukasz Palkowski, zanim jeszcze zdradził, co to za historia, powiedział, że ma na mnie pomysł i że chce mnie bardzo pobrudzić, popsuć, postarzyć, a nawet trochę pobić. Pomyślałam sobie, że to brzmi bardzo interesująco, bo lubię się pobawić trochę swoją zewnętrznością i swoim wizerunkiem. A potem dopiero przeczytałam scenariusz i po raz pierwszy usłyszałam o historii Jurka Górskiego, bo wcześniej nie wiedziałam o istnieniu takiego człowieka. Ta historia absolutnie mnie ujęła, bo jest na tyle uniwersalna i jakaś taka ludzka, że ani przez chwilę nie miałam wątpliwości, żeby się w tym filmie znaleźć.
Czy jest coś, co łączy te dwie bohaterki? Oprócz fizycznej przemiany, którą pani przeszła zarówno w filmie "Gwiazdy", jak i w "Najlepszym".
- Jest oczywiście pewne podobieństwo. Te dwie historie dzieją się w podobnym czasie. W "Gwiazdach" co prawda płaszczyzna czasu jest rozciągnięta - gram najpierw bardzo młodą dziewczynę, jestem odmładzana, później moja postać jest coraz starsza, a pod koniec jest mocno dojrzałą kobietą po 60. W "Najlepszym" akcja jest bardziej skoncentrowana na latach 80. Te dwie bohaterki niewątpliwie łączy zmiana fizyczności, o której pani mówi. Bardzo mi też zależało na tym, by w ten sposób uwiarygodnić te postaci. Mimo że były one w wieku, w jakim jestem teraz - mam 45 lat - trzeba pamiętać, że kobiety wyglądały wówczas trochę starzej, były bardziej zaniedbane; ich sytuacja ekonomiczna i rodzinna była, mówiąc eufemistycznie, niezbyt różowa. To wszystko sprawiało, że te kobiety były po prostu przytłoczone życiem. Poza tym obie te postaci zmagają się z własnymi demonami. Jedna uzależniona od alkoholu, druga będąca niemym świadkiem zmagań syna z życiem. To są matki, które stoją z boku, obserwując swoich synów z dystansu, nie wkraczając aktywnie w świat swoich dzieci. Niewątpliwie była, więc jakaś nić łącząca te dwie postaci.
Co było dla pani najtrudniejsze w tej roli?
- Trudnym było zrozumienie pewnego rodzaju tchórzostwa mojej bohaterki, właściwie syndromu wyparcia - ona zdaje się nie dostrzegać uzależnienia syna; uzależnienia, które zagrażało przecież jego życiu. Matka nie umiała zupełnie poradzić sobie z tą sytuacją, ale też nie miała znikąd pomocy - trzeba pamiętać, że w tamtych czasach nie było organizacji pomocowych, terapii, nawet magazynów, które mogłyby jej jakoś pomóc. Najtrudniejsze było, więc dla mnie zrozumienie tego braku jakiejkolwiek reakcji z jej strony. Ona nie konfrontuje się z rzeczywistością - zamiata problemy pod dywan, mówi: "napij się wódki, wódka jest zdrowsza niż narkotyki". Nie chce zobaczyć problemu. W filmie nie znalazły się sceny, które nakręciliśmy, a które trochę bardziej tłumaczyły, jakiego rodzaju małżeństwem byli rodzice Jurka Górskiego. Brak bliskości między nimi, ciepła, wsparcia, też rzutował na relację matki z synem.
Jest coś, za co polubiła pani swoją bohaterkę?
- Szczerze mówiąc, nie czułam, że muszę ją polubić. Staram się nie oceniać swoich bohaterów, ale zawsze chcę zrozumieć ich motywację - co powodowało nawet największym potworem, że podjął takie, a nie inne działanie. Myślę, że to widzom należałoby zadać pytanie, czy można i ewentualnie, za co można polubić tę postać. Na pewno nawet, jeśli popełnia błędy, nie robi tego z premedytacją. Chce przecież dobrze dla syna. W tej powtarzanej przez nią jak mantra kwestii "zjedz rosół" kryje się sedno jej niemocy. Ona tylko to potrafi, tylko do tego jest zdolna - podać rosół, który staje się swego rodzaju symbolem matczynej opieki i jej obecności w życiu syna.
Aktorskie marzenie, które wciąż jeszcze przed panią?
- Nie mam czegoś takiego i chyba nigdy nie miałam, zwłaszcza, że od lat pracuję w teatrze i teatr zawsze te marzenia spełniał, zanim ja zdążyłam o nich pomyśleć. Nigdy nie miałam listy postaci, które bardzo chciałabym zagrać. Dostaję propozycję i rozważam, czy ja przyjąć. W tym sensie raczej improwizuję.
Nie boi się pani zaszufladkowania do ról matek?
- O nie, zdecydowanie się tego nie boję. Nie ja zresztą te szufladki otwieram i nie ja je zamykam. Mimo że sama nie jestem prywatnie matką, jestem w wieku matki i nie sposób temu zaprzeczyć. Trudno, więc wyobrazić sobie, żebym grała dzierlatki albo dziewczyny, do których wzdychają główni bohaterowie. Jest to po prostu naturalny cykl upływającego czasu. Najpierw byłam zaszufladkowana do ról zimnych femme fatale, później kogoś jeszcze innego. Przyzwyczaiłam się do tych łatek, nie mam na nie wpływu, więc nie próbuję z nimi na siłę walczyć. Zawsze jednak staram się w miarę możliwości wybierać różnorodne role. Na pocieszenie powiem pani, że wkrótce zaczynam zdjęcia do nowego filmu - nie będę ani matką, ani femme fatale...
Zamieniam się w słuch...
- Zaczynamy zdjęcia do filmu "Ciemno prawie noc" na podstawie powieści Joanny Bator w reżyserii Borysa Lankosza, w którym gram alter ego autorki - reporterkę, która przyjeżdża do Wałbrzycha, żeby napisać reportaż o ginących tam dzieciach.
Zapowiada się intrygująco...
- Na pewno będzie to rola gdzieś pomiędzy etykietkami. Zobaczymy, co z tego wyniknie.
Rozmawiała Iwona Oszmaniec (PAP Life)