Reklama

Magdalena Cielecka: Jestem zadowolona z tego, co robię

Magdalena Cielecka należy do najzdolniejszych aktorek młodego pokolenia. Ma 28 lat i jest znana jest z tego, że role dobiera bardzo uważnie. Po pięciu latach w zawodzie osiągnęła pozycję, o której inne aktorki mogą tylko marzyć.

Magdalena Cielecka należy do najzdolniejszych aktorek młodego pokolenia. Ma 28 lat i jest znana jest z tego, że role dobiera bardzo uważnie. Po pięciu latach w zawodzie osiągnęła pozycję, o której inne aktorki mogą tylko marzyć.
Magdalena Cielecka na festiwalu w Gdyni /AKPA

Już za swój debiut w "Pokuszeniu" Barbary Sass otrzymała na festiwalu w Gdyni nagrodę za rolę pierwszoplanową. W Genewie, dzięki temu samemu filmowi, ogłoszono ją "Gwiazdą Jutra". Role w spektaklach teatralnych, m.in. w "Iwonie księżniczce Burgunda", przyniosły jej prestiżową nagrodę im. Aleksandra Zelwerowicza.

Podczas ostatniego festiwalu w Gdyni z aktorką rozmawiała Anna Kempys.

Debiut filmowy w "Pokuszeniu" Barbary Sas przyniósł Pani nagrodę na festiwalu w Gdyni w 1996 roku. Niedługo potem uznano Panią za "Gwiazdę jutra" na festiwalu w Genewie. Czy to, że dostała Pani te nagrody, pomogło w dalszej karierze? Czy reżyserzy zgłaszali się do Pani z ciekawymi propozycjami, czy wręcz przeciwnie?

Reklama

Magdalena Cielecka: Często ludzie mnie o to pytają: Czy było tak czy tak, a to było właściwie pośrodku. Ta nagroda w Gdyni bardzo dużo mi dała w tym sensie, że usłyszał o mnie świat, polski filmowy świat. Moje nazwisko przestało być anonimowe. Kiedy się je wypowiadało, już było wiadomo, kto ja jestem. To jest bardzo dużo - czasami na coś takiego pracuje się w tym zawodzie parę lat. W sensie propozycji nie było już tak wspaniale. Kolejną dostałam dopiero po dwóch latach, więc można by obiektywnie stwierdzić, że dosyć późno. Zagrałam w "Amoku" Natalii Korynckiej rolę nową dla mnie, kobiety zimnej, wyrachowanej. To była moja druga rola po "Pokuszeniu". Nie czułam się jednak opuszczona czy zapomniana, dlatego że po pierwsze pracowałam stale w teatrze, a ja bardzo lubię pracować w teatrze, po drugie robiłam teatry telewizji, gdzie uczyłam się materii telewizyjnej. Oczywiście, miałam takie momenty, że myślałam, iż powinien się otworzyć róg obfitości, ale się nie otwiera. Otrzymałam parę scenariuszy, ale z różnych względów nie mogłam lub nie chciałam ich przyjąć. Nie chciałam sobie psuć tego dobrego wejścia, które mi się cudem w tym świecie zdarzyło. Ponieważ scenariusze mi nie odpowiadały, odrzucałem je. Oczywiście, nachodziły mnie chwile depresji, że zrobiłam niesłusznie, bo następne mogą nie nadejść. Ale póki co, uważam, że się opłaciło.

Czym Pani się kieruje przy wyborze roli?

MC: Generalnie wszystkim. Oczywiście, pierwszym kryterium jest scenariusz, treść jaką ze sobą niesie i jaki jest to materiał na rolę, co można z tym zrobić. Ważne jest także to, kto film reżyseruje i również bardzo ważne jest to, kto w nim gra. Zdarzyło mi się kilka razy zrezygnować z roli w filmie z powodu partnera. Bardzo ważne jest dla mnie, z kim będę grała i nie dlatego, że oceniam ludzi i uważam, że ten byłby dla mnie dobrym partnerem, a ten nie. Kiedy przeczytam scenariusz, mam wyobrażenie całej tej historii, roli i chcę brać odpowiedzialność nie tylko za tę swoją cząstkę, ale za cały film. Dlatego bardzo ważne jest dla mnie, komu będę partnerować. Nie muszę grać tylko dlatego, że ktoś mi proponuje rolę, a ja nie chcę go urazić. Dla mnie podstawowe pytanie brzmi: czy rola coś mi da, czegoś nauczy i czy jest mi potrzebna? Nie mówię wcale, że role muszą być tylko bardzo głębokie i heroiczne. Jeśli jest mi potrzebna rola zwykłej, szarej dziewczyny, bardzo chętnie coś takiego zagram. Wybieram propozycję bardziej dla mnie wartościową. Jeśli miałabym zagrać epizodyczną lub statystującą rolę u wielkiego mistrza albo ważną, ciekawą postać u debiutanta - zawsze wybiorę to drugie, bo myślę, że więcej na tym skorzystam, więcej się nauczę.

Kiedyś powiedziała Pani, że nie ma predyspozycji do rozbawiania. A przecież zagrała Pani znakomicie w komedii, w "Zakochanych".

MC: Rzeczywiście, nie mam predyspozycji do grania w komediach. Ale na tym polega właśnie aktorstwo. Nie trzeba wcale być podobnym do postaci, którą się gra, nawet nie powinno się być. Dla mnie aktorstwo to sztuka wyobraźni. Nie trzeba wszystkiego przeżyć, żeby zagrać.

W "Amoku" i "Zakochanych" zagrała Pani role femme fatale, kobiet igrających z mężczyznami. Czy w tych postaciach jest także coś z Pani stosunku do mężczyzn? Czy jest to tylko wykreowana postać na ekranie?

MC: (ze śmiechem) W każdej roli i w każdej postaci jest jakaś część mnie, bo ja ją gram i wszystkiego w sobie nie jestem w stanie na nowo wybudować, nie mam jeszcze takiego warsztatu. Nie potrafię się zmienić się na tyle, by zaprezentować inny sposób poruszania, inny głos i inny wygląd. Nie da się tego do końca zrobić. Mówiąc poważniej, nie myślę o aktorstwie w ten sposób, że przyjmuję jakieś role dlatego, że one są podobne do mnie, albo że są absolutnie odrębne ode mnie. Mnie interesuje tylko materiał, jaki mam do zagrania, materiał na rolę, czy mogę się czegoś nauczyć, czy nie. Właściwie to, jaka ja jestem prywatnie, nie ma i nie powinno mieć większego znaczenia. W jednej roli czuję się bardziej sobą, w innej mniej, ale aktorstwo polega na znajdowaniu w sobie pierwiastków różnych ludzi, postaci, które mamy zagrać. Oczywiście, zawsze się posługuję i posiłkuję własnymi przeżyciami i tym, jaka jestem, ale nigdy to nie jest tak, że to jestem całkowicie ja.

Nie mam specjalnej recepty na taką, a nie inną grę. Czytając scenariusz nie wiem, jak zagram. Obserwuję ludzi, oglądam też wiele filmów i próbuję to przełożyć na siebie. Lubię siebie i jestem zadowolona z tego, co robię.

W filmie "Zakochani" wszystko jest ładne i proste, wręcz baśniowo nierealne, i Polska i ludzie, natomiast w "Egoistach" Trelińskiemu udało się sportretować młodych Polaków, którzy nie umieją sobie poradzić w polskiej rzeczywistości...

MC: Właśnie... Mam szczęście w tym roku, bo zagrałam w takich filmach, które są diametralnie różne i w których moja osoba dla kogoś, kto by mnie nie znał, byłaby trudna do rozpoznania. Jestem bardzo szczęśliwa, że takie role mi się przytrafiły. Bardzo mi imponuje, że reżyserzy mnie wybrali - i Mariusz Treliński, i Piotr Wereśniak. Bo i postaci są kompletnie od siebie różne. Zosia jest ciepła, dowcipna i pastelowa, bo to, że jest femme fatale, to oczywiście bierzemy w nawias. Postać Anki z "Egoistów" jest bardzo agresywna, destrukcyjna, w gruncie rzeczy bardzo niebezpieczna. Długo się wahałam, czy ją zagrać. To ważny film. Życzyłabym sobie, żebym mogła grać na tak dużych rozpiętościach emocjonalnych, tak różne charaktery.

Często zdarza się ostatnio, że główne role w filmach grają aktorki niezawodowe. Co Pani o tym sądzi? Czy aktorowi potrzebna jest zatem szkoła teatralna, czy może poradzić sobie bez warsztatu?

MC: To, że się gra w filmach, nie zależy od tego, czy się skończyło szkołę czy nie. To nie ma najmniejszego znaczenia. Ważne jest tylko to, czy człowiek ma w sobie taką siłę i magnetyzm, który przyciąga publiczność. Albo się na niego chce patrzeć i ten ktoś ma osobowość, albo nie. Szkoły niewiele pomogą, ale i niewiele zepsują. Ja nie mam nic przeciwko temu, żeby grali tzw. amatorzy. Ostatnio grają modelki, piosenkarki, nie buntuję się przeciwko temu. Są pewne role, w których takie osoby lepiej się sprawdzą niż aktorzy zawodowi. Reżyser obsadzając taką osobę liczy się z pewnym ryzykiem, ale może na takiej decyzji zyskać coś niezwykłego. Może biorąc aktora zawodowego nie wyszłoby mu tak, jak sobie wymarzył. To wszystko zależy. Jeżeli postać jest dobrze zagrana, jeżeli postać jest prawdziwa, nie ma to znaczenia, czy ktoś jest amatorem czy nie. Często widzimy role bardzo niedobrze zrobione przez aktorów zawodowych, ale i nieudane, i dobre role grane przez amatorów. Dlaczego się przeciw temu buntować... Nie czuję zagrożenia.

Czy ma Pani jakieś marzenie związane z rolą?

MC: Moje marzenie zaczyna się wtedy, kiedy chcę ją dostać. Gdy mam już rolę, postać do zagrania, muszę się już tylko postarać, aby ją dobrze zagrać. Nigdy nie miałam takich typów, że chciałabym zagrać na przykład Annę Karenine czy Ofelię. Póki co, jestem zadowolona z tych postaci, które już zagrałam, zarówno w teatrze jak i w filmie. Zebrała by się taka ciekawa koronka postaci. Nie mam marzeń, czekam spokojnie na kolejną propozycję, jak będzie ciekawa to ja przyjmę, a jak nie, to odrzucę.

Życzę więc spełnienia tych marzeń i dziękuję za rozmowę

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Magdalena Cielecka
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy