Magdalena Boczarska: Nic nie dzieje się bez przyczyny
– Mój zawodowy kalendarz jest wypełniony i bardzo się z tego cieszę – przyznaje Magdalena Boczarska. Aktorka, znaną z takich filmowych produkcji, jak "Sztuka kochania. Historia Michaliny Wisłockiej" czy "Różyczka", gra jedną z głównych ról w nowym serialu TVN "Pod powierzchnią".
- To dająca do myślenia opowieść o ludzkich relacjach. Mam nadzieję, że trzymająca w napięciu intryga i moja bohaterka spodobają się widzom - mówi aktorka wcielająca się w Martę w nowym serialu "Pod powierzchnią".
Powiedziałaś kiedyś: "Z rolami jest jak z facetami. Od razu wiesz, czy chcesz tej znajomości, czy nie". Intuicja cię nie zawodzi?
- Nie przypominam sobie sytuacji, żebym wzięła udział w jakimś projekcie, a później tej decyzji żałowała. Wychodzę z założenia, że każda rola przychodzi w odpowiednim czasie i nic nie dzieje się bez przyczyny. Tak jest też w przypadku serialu "Pod powierzchnią". To wyjątkowe połączenie filmu obyczajowego, thrillera i dramatu psychologicznego. Co z kolei daje szansę lepszego dojścia do widza, bo mówimy do niego z ekranu na wielu poziomach. Dajemy rozrywkę i zagadki oraz możliwość utożsamienia się z historią. Nie bez znaczenia była oczywiście bohaterka, którą miałam zagrać.
To znaczy?
- Marta Gajewska jest utkana z wielu skrajnych emocji, to wielowymiarowa postać. Pozornie jest przeciętną, niczym nie wyróżniającą się nauczycielką języka polskiego w płockim liceum. Ale to tylko pobieżne wrażenie! Na co dzień uchodzi za szczęśliwą i pozbawioną większych trosk kobietę, a tak naprawdę uwikłana jest w dziwną relację ze swoim mężem (Bartłomiej Topa).
Sądzisz, że widzowie serialu ją polubią?
- Mam nadzieję, że będą jej kibicować. Niewiele mogę zdradzić. Powiem tylko, że dla mnie ten serial jest dającą do myślenia opowieścią o ludzkiej szamotaninie. Jest też o tym, na ile znamy tych, których kochamy i z którymi dzielimy życie.
Kojarzona jesteś nie tylko z serialowymi produkcjami. Wielokrotnie doceniano Cię za filmowe kreacje. Nagrody są ważne?
- W polskich realiach niewiele zmieniają w aktorskim życiu. Nie przekładają się na ilość zawodowych propozycji. Ale lepiej je mieć, niż ich nie mieć. (śmiech) Są dowodem, że ktoś zwrócił uwagę na moją pracę. Nie będę ukrywać, że to bardzo przyjemne uczucie.
Masz małego synka. Jak godzisz macierzyństwo z pracą?
- Od dawna intryguje mnie, dlaczego dziennikarze zadają takie pytania wyłącznie kobietom. (śmiech) Poważnie jednak mówiąc, nie mam z tym większego problemu. Z moim życiowym partnerem (Mateusz Banasiuk) dzielimy się obowiązkami. Nieoceniona jest też pomoc mojej mamy. Dzięki temu jestem w stanie wszystko godzić. Pracuję na planie fabuły "Piłsudski", gdzie gram pierwszą żonę tytułowego bohatera. Przygotowuję się też do premiery spektaklu "Letnie osy kąsają nawet w listopadzie" w warszawskim "Och-Teatrze". Na urlop szybko się więc nie zanosi, ale grzechem byłoby narzekać.
W grudniu skończysz 40 lat. To dla ciebie znacząca liczba?
- Większe obawy miałam, kiedy dopadła mnie trzydziestka. (śmiech) Teraz, jako doświadczona kobieta, która wiele już w życiu przeżyła, dokładnie wiem, czego chcę, a na jakie kompromisy chodzić już na pewno nie będę. I to jest wyzwalające. Zresztą wiek to tylko liczba. Mamy przecież tyle lat, na ile się czujemy.
Rozmawiał Artur Krasicki