Obierając marchewkę w zwiastunie programu "Sexy kuchnia", czyniła erotyczne aluzje, zaznacza jednak, że w jej programie nie ma niesmacznych historii. Zapewnia, że je racjonalnie i "nigdy nie będzie ani szczupła, ani za gruba"; zdradza też, ile zna języków obcych.
Przez żołądek do szczęścia?
Magda Gessler: - Tak! Nawet nie podejrzewają państwo, jak bardzo.
A przez marchewkę do skandalu? "Sexy kuchnia Magdy Gessler" to program...
- ...na pewno nie o "tych sprawach".
Ale jednak w dniu premiery zwiastuna wzbudził niemałą sensację.
- Wszystko przez to, co podczas obierania mówiłam o tej nieszczęsnej marchewce. Zaręczam jednak, że w programie nie ma cienia niesmacznych historii. Jest biologiczny, a nie erotyczny.
Jak mam to rozumieć?
- Wprowadza w tajniki kuchni intuicyjnej. Nasze babcie, prababcie, całe pokolenia kobiet, ale też mądre narody - takie jak Majowie, Inkowie czy Aztekowie - gotowały według filozofii, zgodnie z którą określone potrawy miały wywoływać konkretne reakcje.
Na przykład?
- Relaksowały, pobudzały, usypiały, sprawiały, że włosy lepiej rosły. Pełniły jakąś funkcję. W polskiej kuchni sprzed 100 i więcej lat też tak było. Ja wracam nie tylko do rodzimej tradycji, lecz także do tego, co jest dziś na całym świecie od nowa odkrywane. Jak się okazuje, każdy produkt ma swój cel. Nie gotuję krewetek, bo mam na nie apetyt. Przyrządzam je, bo będą najodpowiedniejszym daniem na kolację, która ma być lekka i przyjemna. Jeśli chcę potem pracować, pobyć z mężem albo iść na spacer, nie tknę przecież steku wołowego. Jest tak ciężkostrawny, że życie po nim staje się śpiące.
Coś mi się zdaje, że kuchnia to wyższa szkoła jazdy.
- Bo jest intuicyjna. Jak muzyka. Masz słuch albo ci go brak. Masz wyczucie smaku albo robisz coś automatycznie i według przepisu.
Pani natura najwyraźniej nie poskąpiła kulinarnej intuicji.
- To prawda. Intuicja to coś wrodzonego. Ale trzeba umieć z niej korzystać, a przede wszystkim zdać sobie sprawę z jej istnienia. I ćwiczyć, gotować, cieszyć się tym, inspirować. Niestety, młodzi kucharze często uczą się według wzorców, potem gotują, zerkając na przepisy mistrza, ale bez dogłębnego zrozumienia podstawowych zasad kuchni. Układają klocki lego, nie mając świadomości, co oznaczają poszczególne kolory i formy.
Czego im, pani zdaniem, brak?
- Po pierwsze, inteligencji emocjonalnej. Po drugie, zrozumienia, że każdy produkt ma swoją energię. Pożywieniem można doprowadzić kogoś do stanu szczęśliwości, ale też do depresji. Czy wie pan, że ludzie depresyjni jedzą cały czas to samo? To pierwsza oznaka anoreksji, dezorientacji, braku poczucia bezpieczeństwa. Człowiek zdrowy jest ciekawy świata, otwarty, ma odwagę próbować rzeczy nowych. Natomiast z psychiką człowieka jedzącego wciąż to samo coś jest mocno nie tak.
Czyli osoby, które stosują monotonne diety redukcyjne, są na prostej drodze do smutku?
- Jeżeli idą w tym kierunku, to znaczy, że nie dają sobie rady ze sobą i swoim wizerunkiem. Przykre jest to, że kreowany przez media ideał okazuje się nieosiągalny dla większości z nas. Kobiety chciałyby być zgrabne jak osoby z pierwszych stron gazet. Nie rozumieją przy tym, że świetny wygląd i doskonalenie ciała to element pracy wielu z nich.
Podziwiam pani energię. Jest...
- ...ogromna! Wiem. To zresztą widać w moich programach. Dopiero "Sexy kuchnia" pokazuje mnie pogodzoną, domową, kochającą ludzi. O dziwo niektórym to przeszkadza. "Sexy kuchnia" rozwija zmysły, wyobraźnię smaku, pokazuje, jak można karmić ukochane osoby. Mężczyzn, kobiety, ale też dzieci. Opowiada o produktach, które wywołują rozmaite stany sensualne. Na przykład ostrygi jedzone z odpowiednią osobą są jadalne, ale już z kimś mało apetycznym stają się koszmarnie śluzowate.
Jest coś, co panią w naszych nawykach kuchennych niepokoi?
- W Polsce panuje moda na pizzę i kebab. Na tym w zasadzie kończy się kulinarny świat poza większymi miastami. Nie chcemy zgłębiać rodzimej kultury stołu, która jest absolutnie wspaniała! Cechuje ją wielonarodowość, z widocznym wpływem kuchni żydowskiej, tatarskiej, szwedzkiej, rosyjskiej, austriackiej, ale też włoskiej za sprawą królowej Bony Sforzy i francuskiej dzięki Napoleonowi Bonaparte. Marzę, byśmy do tego wrócili.
Jest zimno, szaro. Wszyscy się kulimy, tylko pani nie. Skąd ta siła? Pewnie właśnie z talerza?
- Też. Zawdzięczam ją jednak głównie mojemu domowi i temu, że jestem ciekawa świata oraz ludzi, choć jednocześnie bardzo selektywna. Są przy mnie ci, których kocham. Na blichtr i życie celebrytki nie mam czasu. Nie bywam na przyjęciach. Rzadko chodzę na pokazy i koncerty. Jestem skoncentrowana na zmianie polskiego smaku. Na tym, żeby ludzie mieli na stole rzeczy pyszne i zdrowe. Mówi się: jesteśmy tym, co jemy. Dobrze więc, żebyśmy wrócili do tradycyjnej polskiej kuchni, która jest pod każdym względem wyborna. Widać to w "Kuchennych rewolucjach", gdzie wciąż pojawiają się nowe potrawy. Podkreślę tu raz jeszcze, że gotuję sama, bez przepisów, korzystając z wyobraźni smaków. Co chwilę mam apetyt na coś innego. Jem rozsądnie. Nigdy nie będę szczupła, nigdy też za gruba. Żyję tak, żeby było mi dobrze i żeby innym ze mną nie było źle.
Przed nami Boże Narodzenie. Jak będzie wyglądał pani świąteczny stół?
- Zorganizuję w Fukierze "Wigilię z Magdą Gessler" i pokażę prawdziwą, absolutnie ortodoksyjną polską wigilię. Dzięki "Kuchennym rewolucjom" zrobiłam już pierwszą ortodoksyjną restaurację w Tarnowie, w Starej Łaźni [zabytek z 1902 roku, w którym przed wojną mieściła się rytualna łaźnia, tzw. mykwa - przyp. red.]. Cieszy się ona wielkim powodzeniem, a serwuje prawdziwe żydowskie dania. Nie da się ukryć, że polska Wigilia ma dużo wspólnego z kuchnią sefardyjską, szalenie ortodoksyjną, o czym świadczy choćby to, że zamiast masła jest olej lniany.
Jakie potrawy pani poleca?
- Gefilte Fish, czyli faszerowanego karpia po żydowsku. To najpyszniejsze danie, w moim domu zawsze bardzo je celebrujemy. Rybę nadziewamy chałką, migdałami, rodzynkami i taką samą ilością mięsa karpia, który przedtem musi być tydzień czyszczony.
To znaczy?
- Nie powinien jeść, żeby nie pachnieć mułem. Pamiętajmy, że musi być taka sama ilość bułki i cebuli. Pół cebuli smażonej na oleju lnianym, pół surowej. Łączymy to, dodając odrobinę kogla-mogla, czyli jajek, cukru, bitej piany i kaszki mannej. Faszerujemy tym karpia. Gotujemy go w wywarze z głów i korpusów innych karpi, tak by wszystko było przezroczyste. Na koniec zaprawiamy odrobiną wina rodzynkowego Malaga albo czymś podobnym, żeby było lekko słodkie i pieprzne. Polecam cynamon, goździki i ziele.
Rozmarzyłem się. Taka kuchnia to najlepsza recepta na szczęście, o jakiej kiedykolwiek słyszałem.
- Faktycznie, coś w tym jest. Gdyby ludzie byli zadowoleni z jedzenia, poziom frustracji w społeczeństwie uległby znacznemu obniżeniu. Jedzmy więc smacznie, zdrowo, tradycyjnie! Nie katujmy się bez potrzeby dietami. Nie rozglądajmy za nieosiągalnymi wzorcami. Niech prężenie się na plaży w bikini nie będzie naszym celem życia.
Skoro już mowa o plaży... Idealne święta dla pani to dom czy wyjazd?
- Mąż ma 90-letnią mamę, a ja bardzo dobrze prosperującego ojca, który pomimo swoich 86 lat wciąż pracuje w PAP, jest redaktorem w dziale zagranicznym i mówi 12 językami. Święta spędzimy z nimi w Warszawie. To będzie prawdziwa, rodzinna Wigilia.
Pani także posługuje się kilkoma językami, prawda?
- Siedmioma.
Dodajmy do tego filmy dokumentalne, "MasterChefa", "Kuchenne rewolucje". Realizuje pani marzenia.
- W moim wieku tak trzeba. Będziemy dalej robić "Kulinarne podróże Magdy Gessler". Było już Peru, teraz czekamy na kolejną wyprawę. Napiszę też książkę, o której od dawna myślę. Życie jest jedno, więc carpe diem - cieszmy się nim. Każdy dzień może być przeżyty tak, jakby miał być ostatnim.
Pani jest w ciągłym biegu?
- Bez przesady. Umiem wygospodarować tydzień na odpoczynek. Ale poza tym, dla mnie odpoczynkiem i wielką radością jest moja praca.
Postanowienia noworoczne są dobre czy niepotrzebne?
- Nie wierzę w nie. Postanowienia można, a nawet trzeba podejmować codziennie. Wyznaczać sobie cele, planować. Marzyć. Nie bać się. Być odważnym. Żyć.
A życzenia świąteczne?
- Onieśmielają mnie. Są prawdziwe, szczere. I składają je najbliżsi. Gdy ich słucham, wzruszam się. Przecież płyną z serca i pozostają w nim na zawsze.
Maciej Misiorny