Ma 35 lat i 30-letni staż zawodowy? Polska aktorka wyjaśnia!
"Zaczęłam grać w wieku czterech lat. To nie mogła być w pełni świadoma decyzja, ale gdybym tego nie chciała, nie stanęłabym na scenie czy przed kamerą. Byłam dość odważnym dzieckiem" - mówi Aleksandra Hamkało. "Przyznam, że w odróżnieniu od niektórych moich rówieśników nie miałam żadnych dylematów. Wiedziałam i czułam, że chcę studiować aktorstwo" - dodała.
Aleksandra Hamkało to aktorka, którą znamy z ról w takich filmach i serialach, jak "Big Love", "Disco polo", "7 rzeczy, których nie wiecie o facetach", "Gotowi na wszystko. Exterminator", "Na dobre i na złe", "Lekarze", "Komisarz Alex" oraz uwielbiany przez widzów cykl "Kogel Mogel".
Już niebawem zobaczymy aktorkę w piątej części "Kogla Mogla". 26 stycznia film "Baby boom, czyli Kogel Mogel 5" trafi na ekrany polskich kin.
Aleksandra Hamkało opowiada o pracy zawodowej, macierzyństwie i przepisie na dobre życie.
Jak to możliwe, że wieku 35 lat możesz pochwalić się 30-letnim stażem zawodowym?
Aleksandra Hamkało: - Zaczęłam grać w wieku czterech lat. To nie mogła być w pełni świadoma decyzja, ale gdybym tego nie chciała, nie stanęłabym na scenie czy przed kamerą. Byłam dość odważnym dzieckiem, nie miałam tremy, ale też nie czułam się przez to kimś wyjątkowym, ważniejszym czy lepszym od moich rówieśników. Właściwie chyba nigdy nie traktowałam tego, co robię jako narzędzia do podnoszenia poczucia wartości.
Na jakim etapie życia podjęłaś świadomą decyzję, że aktorstwo, które było hobby stanie się twoim sposobem na życie?
- Wielokrotnie się nad tym zastanawiałam, ale trudno mi znaleźć ten moment. Nie chciałam rezygnować z czegoś, co lubię i wszystko potoczyło się dość naturalnie. Przyznam, że w odróżnieniu od niektórych moich rówieśników nie miałam żadnych dylematów, nie widziałam też wielu innych kuszących perspektyw. Wiedziałam i czułam, że chcę studiować aktorstwo.
Na przestrzeni tych lat sporo się wydarzyło. Który z projektów był dla ciebie ważny?
- Oddzielam swoje życie aktorskie od tego, co było przed szkołą teatralną, bo jednak to było bardzo intuicyjne. Po szkole, kiedy już świadomie weszłam w ten zawód przeżyłam i mam szansę nadal przeżywać te momenty, które moim zdaniem w dużym stopniu wpływają na moje myślenie o pracy. Ważnym punktem na pewno był film "Big Love" w reżyserii Barbary Białowąs, w którym zagrałam z Antkiem Pawlickim. Chcę jednak podkreślić, że każda moja rola była dla mnie ważna jako kolejny krok i lekcja na drodze rozwoju.
Miałaś tę przewagę nad kolegami z roku, że przed kamerą czułaś się swobodnie jak ryba w wodzie!
- Nie ma w tym niczego wyjątkowego. Nie potrzeba jakichś szczególnych umiejętności czy długiego czasu, żeby się w tym odnaleźć. Dostałam po prostu tę szansę dużo wcześniej.
Rozpoznawalność przyniósł ci serial "Na dobre i na złe", z którym jesteś związana od wielu lat. Masz dzięki temu poczucie stabilizacji?
- To trochę tak, jakby porównać pracę wolnego strzelca do etatu. Nie pojawiam się w każdym odcinku, bo w serialu jest wiele innych wątków, ale rzeczywiście mam spokój ducha.
W stałej obsadzie jesteś od 8 lat. Nie miałaś momentów, w których chciałaś zrezygnować?
- Nie. Duża w tym zasługa ludzi, z którymi pracuję, zarówno jeśli chodzi o ekipę aktorską i produkcyjną. Mam świetnych partnerów - Piotra Głowackiego, mojego serialowego męża, Mateusza Janickiego, Martę Żmudę Trzebiatowską, Filipa Bobka i wielu innych świetnych aktorów. Granie z nimi to czysta przyjemność. Rozumiem aktorów, którzy po wielu latach w imię rozwoju czy z innych ważnych dla siebie powodów rezygnują z długiej współpracy. Mnie na pewno trudno byłoby odejść z "Na dobre i na złe", bo czuję się tam trochę jak w domu. Po prostu bardzo lubię tę pracę.
Odnajdujesz kawałek siebie w Julii Burskiej?
- Jesteśmy bardzo różne. Chyba każdy aktor chce grać postaci, które są daleko od nich samych, a z drugiej strony dajemy im kawałek siebie. Julia jest twarda, bywa zasadnicza, jest bardzo oddana zarówno ludziom jak i swoim ideałom, a przy tym trochę naiwna. Lubię ją, choć się z nią nie do końca utożsamiam. Tak zresztą jest z większością granych przeze mnie postaci. Najbardziej fascynujące w naszym zawodzie jest to, że można wejść w cudze buty i przeżyć kawałek cudzej historii.
Już pod koniec stycznia do kin wchodzi "Baby Boom, czyli Kogel Mogel 5". Jak myślisz, dlaczego producenci wracają do filmów sprzed lat?
- Interpretowanie starych historii na nowo jest znane już od czasów Szekspira. Kontynuacje, spin offy, kolejne losy znanych bohaterów to coś do czego widownia lubi wracać. Pewnie kryje się w tym prawda z niezapomnianego "Rejsu". Lubimy melodie, które już znamy.
To już trzecia część "Kogla Mogla", w której występujesz. Lubisz wracać na ten plan?
- Przede wszystkim bardzo lubię grać z moim partnerem filmowym, czyli z Nikodemem Rozbickim. Trafiłam ostatnio na nasze wspólne zdjęcie sprzed lat, z prób do trzeciej części "Kogla Mogla" i wywołało to we mnie falę czułości. Fajnie patrzeć na to jak w międzyczasie dojrzeliśmy.
Odnoszę wrażenie, że w twojej pracy bardzo ważni są ludzie, których spotykasz.
- Relacje są dla mnie najważniejsze, zarówno w kontekście życia zawodowego, jak i prywatnego. To nieustająca przygoda, nauka i wyzwanie, którego chcę doświadczać. Nie wyobrażam sobie życia bez relacji, które wzbogacają moje życie na różnych poziomach.
Już sam tytuł "Baby Boom" nawiązuje do fabuły filmu. Życie Agnieszki Wolańskiej zmienia się z dnia na dzień, kiedy dowiaduje się, że zostanie mamą. Utożsamiasz się z nią choć trochę?
- Mam zupełnie inne doświadczenia niż moja bohaterka, która żyje w zwariowanej rodzinie. Nie narzekam na barwność mojej rodziny, ale konstelacje rodzinne w "Koglu Moglu" są dość specyficzne. Odkąd pamiętam bardzo chciałam zostać mamą i chyba całkiem dobrze radziłam sobie z macierzyństwem i związaną z tym logistyką. Nie miałam jednak problemów, żeby dotrzeć do tych emocji, z którymi mierzy się moja bohaterka. Znam perspektywę kobiet, które przeżywały ten sam lęk i bezsilność, co Agnieszka.
Czym dla ciebie jest najnowszy "Kogel Mogel"?
- Dla mnie to przede wszystkim historia miłości pomiędzy siostrą a bratem, której osobiście nigdy nie doświadczyłam. Agnieszka i Piotruś, grany przez Maćka Zakościelnego, mają niesamowitą, bliską więź, nie pozbawioną pewnej szorstkości, jak to między rodzeństwem bywa, jednak zawsze stoją za sobą murem.
Wróćmy na chwilę do twojego macierzyństwa. Czego nauczyłaś się odkąd zostałaś mamą?
- Macierzyństwo jest stanem najbardziej odartym z udawania. To trudny trening pracy nad własnym ego. Trzeba stanąć w prawdzie ze sobą, ze swoimi słabościami i znaleźć w sobie niespotykaną dotąd cierpliwość i pokorę.
Co robisz dla siebie, żeby utrzymać swój dobrostan?
- Praktykuję jogę, która pomaga mi znaleźć właściwy balans zarówno, jeśli chodzi o ciało, jak i stan ducha. Pielęgnuję relacje z ludźmi, dyscyplinę intelektualną i dobrze się odżywiam. A kiedy potrzebuję pomocy, nie wstydzę się po nią sięgać.
Co chciałabyś dla siebie w 2024 roku?
- Chcę dobrze żyć, w czym bardzo pomaga mi bycie "tu i teraz", a myślenie o tym, czego by się chciało, stoi w sprzeczności z tym stanem. Przemawia do mnie buddyjska filozofia, która zaleca, żeby niczego nie pragnąć i nie pożądać, zarówno jeśli chodzi o rzeczy materialne jak i niematerialne. Kiedy udaje mi się skupiać na tym co mam, a nie na tym co mogłabym mieć zdecydowanie lepiej wychodzi mi czucie wolności i radości w życiu, wybaczanie, cierpliwość, odpuszczanie i najprostsze... cieszenie się. A o to chyba chodzi, żeby cieszyć się swoim życiem.
Ola Siudowska/AKPA Polska Press.