Reklama

Łukasz Sikora: Komfort pracy u taty

"To opowieść o chłopaku, który, mimo iż nie chciał się określać, rzeczywistość sama go określiła. Tak właśnie postrzegam ten film, że wbrew wszystkiemu trzeba umieć się zdefiniować samemu, zanim ktoś to zrobi za nas" - mówi Łukasz Sikora o rozgrywającym się w czasie stanu wojennego filmie "Autsajder", który debiutuje na ekranach kin 13 grudnia.

"To opowieść o chłopaku, który, mimo iż nie chciał się określać, rzeczywistość sama go określiła. Tak właśnie postrzegam ten film, że wbrew wszystkiemu trzeba umieć się zdefiniować samemu, zanim ktoś to zrobi za nas" - mówi Łukasz Sikora o rozgrywającym się w czasie stanu wojennego filmie "Autsajder", który debiutuje na ekranach kin 13 grudnia.
Łukasz Sikora na tegorocznym festiwalu filmowym w Gdyni /Piotr Matusewicz /East News

"Autsajder" to inspirowany prawdziwymi wydarzeniami poruszający film o studencie malarstwa, którego życie zmienia się nieodwracalnie, kiedy przez przypadek wpadnie w tryby przerażającej totalitarnej machiny. Obraz został wyreżyserowany przez Adama Sikorę - wielokrotnie nagradzanego reżysera i autora zdjęć do takich produkcji jak: "Ach śpij kochanie", "Młyn i krzyż" oraz "Essential killing". Obok odgrywającego główną rolę Łukasza Sikory ("11 minut"), pośród bogatej obsady zobaczymy takie osobowości polskiego kina jak: osławiony rolą w głośnej "Symetrii" - Mariusz Jakus, Marek Kalita ("Wataha"), Cezary Łukaszewicz ("Kruk. Szepty słychać po zmroku"), Tomasz Sapryk ("Wołyń"), Mariusz Bonaszewski ("Powidoki") czy Dorota Pomykała ("Gotowi na wszystko. Exterminator").

Reklama

Franek to młody idealista. Jest zakochany w muzyce, malarstwie i pewnej dziewczynie. Mimo wiszącego w powietrzu ogromnego napięcia związanego z wprowadzeniem stanu wojennego i dramatycznymi wydarzeniami w kopalni "Wujek", mówi, że polityka kompletnie go nie interesuje. Wszystko się jednak zmieni. Odwiedza go bowiem dobry znajomy - Beno i prosi o przechowanie tajemniczej teczki. Kiedy kolejnego wieczora Franek wraca od swojej dziewczyny po rozpoczęciu godziny milicyjnej, zatrzymuje go patrol. Chłopak szybko zostaje oskarżony o współpracę z opozycją, a znaleziona w jego mieszkaniu teczka z ulotkami staje się niezbitym dowodem. Sprawę przejmuje Służba Bezpieczeństwa. Cała jego wrażliwość i ideały zostają poddane najwyższej próbie.

Kiedy dowiedziałeś się, że to ty zagrasz rolę Franka?

Łukasz Sikora: - Właściwie zaraz po napisaniu scenariusza. Natomiast o tym, że tata go w ogóle pisze, nie wiedziałem. Tekst powstał dość szybko, w ciągu dwóch, trzech tygodni. Zaraz potem zadzwonił do mnie, wysłał też druk i powiedział, że to ja zagram rolę Franka.

Czyli nie zdradził ci, że pisał go z myślą właśnie o tobie?

- Wspomniał o tym. Cała ta historia to w jakimś stopniu jego własne doświadczenia, chociaż nie jest to film biograficzny. Odwołuje się jednak do jego osobistych przeżyć. Stąd moja kandydatura musiała mu się, w naturalny sposób, wydawać tą najlepszą. Podejrzewam też, że filmowy Franek może mieć coś wprost ze mnie. Na pewno jest w nim dużo z ojca. No i nasze podobieństwo, szczególnie to emocjonalne, musiało mieć wpływ na to, że tata pisał tę rolę z myślą o mnie.

Sam nie miałeś żadnych wątpliwości z podjęciem tego tematu?

- Nie, nie towarzyszyły mi też żadne lęki czy obawy. Scenariusz mi się naprawdę spodobał, był wartki, miał dobre dialogi, historia przykuwała uwagę. Myślę, że sam temat, kwestia tamtych czasów, jest dzisiaj mimo wszystko mało poruszana. Dlatego warto to przypominać, mówić o tym. A fakt, że będę pracować z ojcem nie był przeszkodą czy czymś uciążliwym. Nasze stosunki na planie były jak najbardziej profesjonalne na zasadzie aktor - reżyser. Na pewno nie musieliśmy za dużo sobie mówić. Znamy się, podobnie myślimy o filmie, w wielu kwestiach rozumiemy się bez słów. Ja sam nakreśliłem sobie tę rolę, a kilka dni przed zdjęciami omówiliśmy sobie dane sceny. Dosyć ogólnie, podstawy. A plan tylko potwierdził, że nasze wyobrażenie o tym filmie i tej postaci są bardzo zbieżne. I jakbym miał teraz podsumować ten czas, to mogę powiedzieć, że miałem z ojcem duży komfort pracy.

Grając Franka, jak sam powiedziałeś, skonstruowałeś tę postać, ale czy jednak mimo wszystko podświadomie grałeś ojca, czy udało ci się od tego uwolnić?

- Nie grałem. Chodzi o to, że mój bohater mając te swoje dwadzieścia lat i doświadczając tego, co go spotkało, przechodzi taką przemianę, że nie zostaje w nim nic z mojego taty. Takiego, którego znam. Dlatego dość łatwo udało mi się nie łączyć ich dwóch ze sobą. Została jakaś emocjonalna baza, jakiś rytm postaci, ale nic poza tym. Dlatego Franek jest postacią stworzoną przeze mnie zupełnie autonomicznie. Wiedziałem, że musi mieć on w sobie sporo melancholii, co przejawia się też w jego ruchach, mowie ciała. I nad tym musiałem popracować. Reszta przychodziła właściwie sama.

Film rozgrywa się w okresie stanu wojennego. Dla tak młodego aktora, z czym się to wiązało, z odpowiedzialnością wobec historii, czy tylko zawodowym profesjonalizmem?

- Nie jestem profesjonalnym aktorem. Stąd mam do tego zawodu trochę inne podejście. I w związku z tym, że właściwie jestem naturszczykiem, który jednak ma pewne doświadczenie, musiałem potraktować całość pracy emocjonalnie. Sam film był dla mnie ważny z dwóch powodów. Nie chcę się wypowiadać za całe moje pokolenie, ale mam poczucie, że tak jak cały okres komunizmu jest w miarę dobrze definiowany, tak już stan wojenny niekoniecznie. Czasami można wręcz odnieść wrażenie, jakby w świadomości wielu młodych ludzi w ogóle go nie było. Mało kto z nich wie, co się na początku lat 80. tutaj działo. Nawet ja do momentu przeczytania scenariusza jedynie kojarzyłem fakt stanu wojennego, ale nie zdawałem sobie w pełni sprawę, czym on tak naprawdę był. W zasadzie nie odbierałem tego czasu jako aż tak brutalnego.

- Z drugiej strony, dotknęła mnie sama historia Franka, który w zasadzie bez powodu, w normalnych warunkach, traci swoją młodość. Jakbym miał dzisiaj postawić się w jego sytuacji, to nie potrafię sobie tego w ogóle wyobrazić... I w momencie, kiedy zdałem sobie sprawę z dramatu tego chłopaka, film ten stał się dla mnie ważny. Odebranie komuś wolności jest czymś tak przerażającym, że nie wyobrażam sobie tego, aby komukolwiek i kiedykolwiek w Polsce, w ten sposób była ona zabrana.

W państwie autorytarnym nie można być "autsajderem", trudno stać z boku... To państwo w każdej chwili może cię wciągnąć w swoje macki, opleść w pajęczą sieć...

- Tak niestety jest. Nie da się pozostać neutralnym w takiej rzeczywistości. Pozostaje pytanie, co można zrobić, jak się zachować? W jaki sposób wyrazić swój sprzeciw? Odpowiedzi jest mnóstwo, a sztuką jest wybrać tą dobrą. Z całą pewnością trzeba się jakoś określić i umieć bronić swojego stanowiska.

Kręciliście w mającym swoją niesławną historię wiezieniu na Rakowieckiej w Warszawie. Jakie towarzyszyły ci odczucia, kiedy znalazłeś się po tej drugiej stronie lustra..?

- To jest naprawdę niesamowite miejsce. Cały czas czuć tam jego grozę. Szczególnie, kiedy kręcisz blisko miejsc, gdzie kiedyś wykonywano kary śmierci. Atmosfera tam panująca jest szczerze przerażająca. My realizowaliśmy film już po zamknięciu więzienia, kiedy nie było tam więźniów, więc nie wiem, jakie byłyby odczucia, gdyby byli tam jeszcze osadzeni? Co ciekawe, ja i moi koledzy z "celi", czyli Robert Góralczyk i Maciek Konopka, wykształciliśmy w sobie pewne więzienne mechanizmy. Czyli sam wpływ tego miejsca, po pewnym czasie, kierował naszym zachowaniem. Kręcąc w różnych pomieszczeniach na terenie więzienia, w momencie przerw wracaliśmy zawsze do tej "naszej" celi, gdzie każdy siadał na swojej pryczy i tak czekaliśmy na kolejne ujęcia. Udzielił nam się prawdziwy duch więziennej solidarności.

Takie doświadczenie musi zostać w głowie...

- Zostaje i to bardzo, tak jak i cały film. Ta opowieść ma trudny przebieg. Lokacje, w których kręciliśmy, w większości przypadków miały w sobie tę swoistą wrogą aurę. Większość scen była niezwykle trudna emocjonalnie. Przecież mój bohater przez cały czas dostaje potężnego "kopa w brzuch".  Po takim wyczerpującym okresie zdjęciowym naprawdę trzeba było wziąć głęboki oddech, żeby się zdystansować i wrócić na normalne tory.

Co byś powiedział współczesnemu, młodemu widzowi, chcąc go przekonać, że ten film jest też dla niego?

- Przychodzi mi do głowy głównie jedna kwestia, o której zresztą już wspominaliśmy. Czym się kończy bierność, niezajmowanie stanowiska, kiedy należy je wyrazić i zamanifestować? Jest to opowieść o chłopaku, który, mimo iż nie chciał się określać, rzeczywistość sama go określiła. Tak właśnie postrzegam ten film, że wbrew wszystkiemu trzeba umieć się zdefiniować samemu, zanim ktoś to zrobi za nas. 

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Autsajder
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy