Łukasz Grzegorzek: Ogarnij się
W jednej ze scen główny bohater mojego filmu słyszy "ogarnij się". Sam mógłbym to sobie codziennie powtarzać - wyznaje Łukasz Grzegorzek, którego "Kamper" wchodzi w piątek, 15 lipca, na ekrany kin.
"Kamper" jest efektem pracy pełnych pasji, utalentowanych trzydziestolatków. Za reżyserię filmu odpowiada Łukasz Grzegorzek (rocznik 1980), absolwent Wydziału Prawa Uniwersytetu Warszawskiego, który dotychczas reżyserował teledyski, reklamy i spoty ramówkowe. "Kamper" to jego debiut fabularny. Scenariusz filmu o parze, która musi się uporać z nadejściem dorosłości Grzegorzek napisał wspólnie z Krzysztofem Umińskim.
Czego brakuje w życiu współczesnym trzydziestolatkom?
Łukasz Grzegorzek: - Chyba niczego nam nie brakuje. Ale to problem, którego efektem jest poczucie, że o nic nie musimy walczyć. A kiedy wszystko zdaje się być pod ręką, nic nie ma wartości. Żyje nam się lepiej, niż naszym rodzicom. Mamy wszystko, możemy mieć wszystko i w gruncie rzeczy nie musimy niczego robić. Posiadanie takiej świadomości często działa demobilizująco. Niektórzy zaczynają traktować swoich partnerów jak opiekunów, inni żyją na koszt rodziców, mimo że są po trzydziestce, korzystają z matkomatu. Łatwo im się bujać, przewalać z kąta w kąt bez celu. To nie jest przypadłość rozpieszczonych dzieciaków z bogatych domów i z wielkich miast. Z podobnymi problemami mierzą się też trzydziestoletni mieszkańcy niewielkich miejscowości. Mają mniej pieniędzy na kawę latte w kawiarniach, ale życie przecieka im przez palce w podobnie bezproblemowy sposób, strach przed ciężkimi tematami nie mija wraz z wiekiem, a starość i doświadczenie nie są rzeczami, które się szanuje i ceni.
Bohaterowie twojego debiutanckiego filmu są właśnie tacy - zagubieni, znudzeni, rozczarowani życiem, z którym nie umieją sobie poradzić?
- Nie wszyscy. Taki jest Kamper (Piotr Żurawski). To facet, który urodził się w latach osiemdziesiątych. Dorastał przesiąkając popkulturą i modami, które przychodziły z Zachodu. Na pozór ma ułożone życie - pracę, dom i ukochaną żonę, ale w rzeczywistości to klasyczny kidult (dorosła osoba, która wykazuje zainteresowania typowe dla okresu dziecięcego, w psychologii to inaczej tzw. wieczny chłopiec lub dorosły cierpiący na syndrom Piotrusia Pana - przyp. red.). Kamper jest testerem gier komputerowych. Jego rodzice na pewno mu powtarzali: "Synku, nie graj tyle, ucz się - musisz mieć jakiś zawód!". W ich mniemaniu zawód to lekarz, nauczyciel, prawnik. Zostając testerem, Kamper zrobił im psikusa.
- Gdybyś go jednak zapytała, czego tak naprawdę chce od życia, pewnie nie umiałby ci odpowiedzieć. Nić dramaturgiczna filmu przebiega między niedojrzałością Kampera a jego żony, Mani (Marta Nieradkiewicz). Obydwoje muszą sobie odpowiedzieć na pytanie, czego chcą od partnera i co mogą dać drugiej stronie. Mania wydaje się dojrzalsza, ale w istocie wykazuje jeszcze więcej cech typowych dla kidulta. Zamiast do pracy chodzi na kursy gotowania, a pieniądze na życie bierze od Kampera albo od rodziców. Chciałaby otworzyć gastro-biznes, bo posiadanie własnego food-tracka to teraz szczyt mody.
Najmodniejsza w tym gronie wydaje się Dorota, przyjaciółka Kampera.
- Dorota (Justyna Suwała) wygląda trochę kosmicznie - jest rysowniczką i testerką z niebieskimi włosami i w zaawansowanej ciąży. Od początku chciałem obsadzić w jej roli Justynę, na którą zwróciłem uwagę jeszcze przed jej debiutem w filmie "Body/Ciało" Małgorzaty Szumowskiej. Nie jest profesjonalną aktorką, ale jest w niej prawda i siła. Justyna świetnie oddała na ekranie charakter mojej Doroty, która twardo stąpa po ziemi, wie, czego chce i uparcie stara się realizować swoje cele.
Kamper nie ma żadnego celu?
- Ma jeden - stara się odpowiedzieć sobie na pytanie, czy kocha Manię? Ta wątpliwość czasem popycha go do działania, niekiedy totalnie go paraliżuje. Ale Kamper chciałby wiedzieć, czego chce i nie bać się tego głośno powiedzieć.
Wśród graczy, którzy grają w strzelanki FPP/FPS typu multiplayer kamper to zawodnik unikający otwartych konfrontacji.
- Tak, to zawodnik, który podchodzi do celów ostrożnie i bez pośpiechu. Próbuje rozważyć wszystkie za i przeciw. Jest nieprzeciętnie inteligentny, ale bywa też złośliwy. Filmowy Kamper jest dokładnie taki. Bardzo szybko orientuje się, że w jego małżeństwie coś nie gra, ale nie zdradza się z tą wiedzą. Nie potrafi stanąć twarzą w twarz z faktami. Stać go co najwyżej na subtelne aluzje. Zresztą z drugiej strony jest też pełen wątpliwości. Nie wie, co robi dobrze, a co źle i dlaczego nagle wszystko zaczyna się sypać, skoro wydawało się poukładane. Często jest też tak, że ten, kto jest zdradzany, szuka winy w sobie. Kamper ma wypisane na czole słowo: ofiara. I chyba wzbudza tym litość.
Na ścieżce dźwiękowej filmu znajdują się m.in. utwory Zbigniewa Wodeckiego ("Opowiadaj mi tak") i Maanamu ("Lipstick On the Glass"). Wywołują nostalgię.
- Wśród utworów jest też nowiutki utwór The Arcs ("Stay In My Corner") i DJ-a Shadowa, ale i najnowszy kawałek Pezeta, który został skomponowany specjalnie z myślą o "Kamperze". Wszystkie te utwory mam na swoim odtwarzaczu mp3 i słucham ich na co dzień. Lubię mieszać tony romantyczne z dowcipnymi i kreować emocje rozpięte między skrajnościami. W tym klimacie komponuje też autor muzyki, producent hiphopowy wymykający się wszelkim schematom, Czarny HIFI. Wszystkim nam bardzo zależało, żebyśmy zrobili film opowiadający o trudnych sprawach w lekki sposób; skłaniali do refleksji, ale i bawili.
Jak pracowałeś ze swoimi aktorami?
- Wejście na plan poprzedziły dziesiątki spotkań i wielogodzinne, burzliwe dyskusje na temat postaci, ich problemów i relacji, w jakie wchodzą. Charakter Kampera jest wypadkową moich kłótni z Piotrkiem Żurawskim (śmiech), który twierdził, że ja notorycznie ciągnąłem tę postać w stronę koloru, a on w kierunku - burości. Na styku tych różnic zrodził się Kamper, którego dziś można oglądać na ekranie. Między mną a Piotrkiem była "szorstka przyjaźń", ale nasze kłótnie były szalenie wartościowe i twórcze. Mocno się też dzięki nim zżyliśmy. Wszyscy gotowaliśmy razem i dzieliliśmy się intymnymi opowieściami. Dzięki temu aktorom było łatwiej otworzyć się przed swoimi bohaterami i zrozumieć ich motywacje. Z drugiej strony sami odkryli też, co każdego z nich osobiście ciekawi w historii, którą wspólnie staraliśmy się opowiadać. Aktorzy potrzebują swoich zabawek - zawsze muszą wiedzieć, czego się chwycić w trakcie danej sceny. Uważam, że dla aktorów znacznie ważniejsze od dialogów i inscenizacji pojedynczych sytuacji jest zbudowanie świata, w którym będą się poruszać ich bohaterowie.
Film kręciliście na Mokotowie, akcja wielu scen miała miejsce w twoim mieszkaniu, w którym teraz się spotykamy. Jak po tej przestrzeni poruszała się autorka zdjęć, Weronika Bilska?
- Weronika Bilska ma na koncie kilka filmów dokumentalnych - jest czujnym myśliwym, który lubi obserwować i umie polować na sytuacje. Ale to tylko jedna strona medalu. Weronika często powtarza, że "myślenie nie jest przereklamowane", więc intuicję łączy z efektami tytanicznej pracy włożonej w przygotowania do wejścia na plan. Tym razem trwały one blisko rok. Kręciliśmy w autentycznej lokacji - nie tylko w moim domu, ale i w open space, w którym na co dzień pracują testerzy gier. Długo zastanawialiśmy się, kim jest kamera w tej historii i jaką formę nadać zdjęciom. Chcieliśmy, żeby sceny między Kamperem a Manią lub Luną opowiadać na mastershotach - tak, aby obie postaci były w kadrze w tym samym momencie. Takie zdjęcia trudno się montuje, ale dają one widzom możliwość śledzenia reakcji obu postaci jednocześnie i dostrzegania najdrobniejszych grymasów ich twarzy, które na bieżąco dają wgląd w targające nimi emocje.
Kim w twojej historii jest Luna? To kobieta pełna emocji, ekspresyjna, bardzo seksowna. Kamper szuka w jej ramionach ucieczki od świata.
- Luna (Sheily Jimenez) jest katalizatorem wywołującym szereg pytań. Czym jest posiadanie? Co to jest związek? Czym jest miłość? Na czym polegają relacje damsko-męskie? Z drugiej strony Luna czerpie z życia pełnymi garściami. Ma ochotę na Kampera, więc go bierze, co może wzbudzać negatywne emocje. W istocie Luna jest jednak czystą energią. I ma w sobie mnóstwo łagodności. Ale gdyby spojrzeć na nią z innej perspektywy, jest też trochę nierealną postacią... Może w ogóle nie istnieje?
To zdecydowanie różni ją od Marka Bany - kucharza i celebryty, który zaznacza swoją obecność przy każdej okazji i którym fascynuje się Mania.
Marek Bana (kreowany przez Jacka Braciaka - przyp. red.) jest symbolem sukcesu i samcem Alfa. Mimo że nie jest ani wysoki ani specjalnie przystojny, może mieć każdą kobietę. Zbudował swoją pozycję na umiejętności sprawnego wyżywania się na ludziach. Robi to jako gospodarz swojego reality show dla aspirujących kucharzy. To drapieżnik. I jedyna dorosła osoba w tej układance.
Jeśli on symbolizuje dorosłość, to jest to czas okrucieństwa.
- Może dlatego tak trudno się na nią zdecydować?
Dlaczego ty zdecydowałeś się na realizację filmu, który opowiada nie tylko o twoim pokoleniu, ale na jakimś metaforycznym poziomie pewnie i o tobie? "Kamper" został nakręcony w twoim mieszkaniu, wyprodukowała go twoja żona - Natalia Grzegorzek i zilustrowała muzyka, której słuchasz prywatnie.
- Realizując ten film w gronie trzydziestolatków wszyscy chcieliśmy powiedzieć coś ważnego i niebanalnego o swoim pokoleniu. W dużej mierze każdy z nas opowiadał więc po trosze o sobie. "Kamper" jest dla mnie bardzo osobistą historią, ale prawda kręci mnie w kinie najbardziej. W jednej ze scen Dorota mówi Kamperowi "ogarnij się". Sam mógłbym to sobie codziennie powtarzać.