Reklama

Łukasz Barczyk o filmie "Soyer": Opowieść dla młodych ludzi

"To tekst, który może być płaszczyzną porozumienia między nami" - mówi Łukasz Barczyk o swoim nowym filmie "Soyer". Produkcja jest dyplomem studentów Wydziału Aktorskiego Szkoły Filmowej w Łodzi. Tytuł trafi na ekrany polskich 17 listopada 2017 roku.

"To tekst, który może być płaszczyzną porozumienia między nami" - mówi Łukasz Barczyk o swoim nowym filmie "Soyer". Produkcja jest dyplomem studentów Wydziału Aktorskiego Szkoły Filmowej w Łodzi. Tytuł trafi na ekrany polskich 17 listopada 2017 roku.
Łukasz Barczyk - reżyser, scenarzysta, producent, wykładowca /AKPA

Soyer jest młodym chłopakiem, który gardzi konsumpcją, konformizmem i wszystkim, co związane z kulturą masową. Niektórzy mają go za wariata, inni za idiotę, a jeszcze inni... za zbawiciela. Po tym jak jego matka trafia do szpitala, cała odpowiedzialność za Soyera spada na jego siostrę Małgosię. Pewnego dnia rodzeństwo wyrusza na wycieczkę w góry. Towarzyszy im mąż Małgosi, Janek - ambitny pracownik banku. Soyer próbuje zarazić towarzyszy podróży swoim utopijnym światopoglądem. Ma zamiar zrobić to nawet wbrew ich woli. Wszystkie chwyty są dozwolone.

43-letni Łukasz Barczyk ma na koncie kilka filmów fabularnych, pokazywanych i nagradzanych na festiwalach na całym świecie oraz wiele spektakli telewizyjnych. W jego filmografii są m.in. "Patrzę na ciebie, Marysiu", "Przemiany", "Nieruchomy poruszyciel", "Italiani" czy "Hiszpanka". Jego film "Soyer" debiutuje na ekranach kin 17 listopada 2017 roku.

Reklama

"Soyer" to trzeci film dyplomowy Wydziału Aktorskiego w Szkole Filmowej w Łodzi. Jak doszło do jego powstania?

Łukasz Barczyk: - Scenariusz powstał znacznie wcześniej, bo aż siedem lat temu. Nie wiedziałem, czy kiedykolwiek do niego wrócę. Kiedy pojawiła się propozycja, by zrobić dyplom ze studentami, "Soyer" bardzo do tego przedsięwzięcia pasował.

Dlaczego?

- Bo zawsze był opowieścią dla młodych ludzi. Kiedy na pierwszym spotkaniu przeczytałem aktorom "Soyera", zobaczyłem, że jest to tekst, który może być płaszczyzną porozumienia między nami. To mimo wszystko są ludzie wyraźnie młodsi ode mnie. Chodziło o to, by znaleźć coś, co będzie nam wszystkim bliskie. A jednocześnie da szansę dużej grupie młodych aktorów, by zaistnieć przed kamerą. (...)

Jak ten scenariusz powstawał siedem lat temu?

- Scenariusz był odpowiedzią na rzeczywistość, która nas otacza. Zdałem sobie sprawę z tego, że aby dać sobie z tym wszystkim radę i umieć o tym mówić, to trzeba stać się głupcem. Przyjąć na siebie figurę pajaca. W scenariuszu nie zmieniłem od tamtej chwili ani jednego dialogu. Dopisałem kilka scen ze względu na większą liczbę aktorów, parę postaci poszerzyłem o dodatkowe sceny. Ale w tym, co było napisane, nie zmieniłem ani słowa.

Jak wyglądała kwestia obsady w momencie, kiedy ma się do wyboru ograniczoną liczbę studentów i trzeba ich przypisać do projektu?

- Zrobiliśmy normalne zdjęcia próbne. Zapytałem wszystkich studentów, do której roli chcieliby startować. Niektórzy chcieli do jednej, inni do kilku. Niektórzy celowali w główne, inni upatrzyli sobie jakieś mniejsze. Zrobiliśmy zdjęcia próbne ze wszystkimi do tych ról, w których się widzieli. Zdarzyło mi się jednej osobie odmówić, bo nie pasowała. Ale też proponowałem, by ktoś spróbował roli, której nie brał pod uwagę. Zdjęcia próbne trwały prawie miesiąc. (...)

Dzisiejsi studenci - jacy to ludzie?

- Świat się bardzo szybko zmienia. To, co mi się wydaje naturalne i obowiązkowe, studentom niekoniecznie, na przykład Grotowski czy Bergman. To nie jest ich chleb powszedni, oni są gdzie indziej. To nie znaczy, że nie są ciekawi świata. Te rzeczy są po prostu poza zakresem ich zainteresowań. (...) Ale też dużo się od nich nauczyłem. Pokazali mi inny sposób patrzenia na dzisiejszą rzeczywistość, a ta nastawiona jest na młodych ludzi. To się działo na przestrzeni ostatnich 20 lat i ostatnio nabrało gigantycznego rozpędu. Cały świat dostosowany jest do ludzi między 15. a 30. rokiem życia. Mnie się wydawało, że ten świat rozumiem, bo człowiek subiektywnie starzeje się powoli. Ale okazało się, że zrozumienie go wymaga wielkiego wysiłku. Trudno to opowiedzieć na konkretnych przykładach. Jakby się dało, nie mielibyśmy problemów z komunikacją międzypokoleniową. Te różnice są wszędzie: w języku, w sposobie traktowania siebie, w sposobie traktowania drugiego człowieka czy rozumienia odpowiedzialności, w stopniu zaangażowania w rzeczywistość, w sposobie oceniania, co jest ważne albo nie, o co warto walczyć. Spotkanie z nimi uzmysłowiło mi, że nie ma prostego przełożenia w stylu: "oni przeżywają to samo, co ja w ich wieku". (...)

Czy jest różnica w patrzeniu na aktorstwo między nimi a tobą?

- Nie, absolutnie nie. Ich doświadczenie zawodowe wynika z tego, co usłyszeli w szkole. Byli na początku czwartego roku. A w szkole jeden profesor mówi jedno, a inny drugie. Jedne rzeczy się powtarzają, inne nie. Jednemu jest bliżej do tego, co mówi człowiek A, innemu do tego, co mówi B. Dla nas ważne było ustawienie naszych własnych priorytetów istotnych w przypadku robienia tego filmu. Na początku doszło między nami do dyskusji o prawdzie — ja jej nigdy nie szukam i nie jest dla mnie wykładnikiem w pracy. Jest w moim przekonaniu zbyt subiektywnym kryterium, żeby było przydatne i zbyt wyświechtanym postulatem. Ale dla tych młodych ludzi prawda (rozumiana w kategoriach etycznych) jest najwyższą wartością. Jest też podstawową w przypadku takiego tekstu jak "Soyer". Dodatkowo w przypadku sztuki aktorskiej prawda to częsty temat — temat naszych głównych rozmów i sporów. (...)

Studenci wcielający się w głównych bohaterów: Soyera, Janka i Małgosię próbowali w tych postaciach drążyć?

- Scenariusz dość precyzyjnie opisywał, kim są ci ludzie. Dużo czasu poświęciliśmy, by to ponazywać. A potem zawsze przychodzi chwila, w której trzeba tę postać w sobie odnaleźć. Każde z nich pracowało inaczej i ich trzeba zapytać o to jak. W każdym razie nikt nie wchodził na plan bez przygotowania. Wiedzieliśmy, do czego dążymy, a kiedy to się udawało, próbowaliśmy dalej, żeby trafić na coś, co w ramach historii i bohaterów mogłoby nas wszystkich zaskoczyć. Cezary, Marianna i Maciek oddali tym postaciom bardzo dużo siebie, chociaż te typy ludzkie, które widzimy na ekranie, są bardzo dalekie od nich samych i ich charakterów. Znaleźli połączenie, dzięki któremu mogli się w tych postaciach poczuć się swobodnie, rozwinąć skrzydła i właśnie czasami zaskoczyć samych siebie. Pod koniec pracy wszyscy mieliśmy poczucie, że będziemy tęsknić za tymi ludźmi, których zbudowali i za tymi chwilami, kiedy te postacie na naszych oczach stawały się niezależne i wydawały się prawdziwe. (...)

Czy kiedy studenci zapoznawali się z twoim scenariuszem, ich interpretacja była tożsama z tym, jak ty na niego patrzyłeś?

- Myślę, że tak. Nie mam w zwyczaju interpretować tekstu z aktorami. Raczej skupiam się na postaciach, które mają stworzyć. Nie omawiam z nimi, co to faktycznie znaczy. Poza tym "Soyer" nie jest łatwym do zinterpretowania filmem. Ale ma jedną cudowną zaletę: nawet jeśli coś wyśmiewamy, nasza intencja jest bardzo pozytywna. Śmiejemy się z tego, z czego wszyscy powinniśmy się śmiać, i rozpaczamy nad tym, nad czym wszyscy powinniśmy rozpaczać.

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Łukasz Barczyk | Soyer
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy