Luc Besson: Nie oglądam się za siebie

Luc Besson na festiwalu filmowym w Rzymie (2022) /Franco Origlia/FilmMagic /Getty Images

- Przemoc i brutalność są wszechobecne, może nawet bardziej dziś niż kiedyś. Wydaje mi się, że właśnie dlatego jestem bardziej wiarygodny w opowiadaniu swoich historii, bo mam wrażenie, że niemal codziennie opinią publiczną wstrząsa jakiś temat, który szokuje i przeraża - mówi w rozmowie dla Interii wybitny francuski reżyser Luc Besson. - Tworzę i podejmuję ryzyko, w przeciwnym razie po prostu jako twórca przestaję oddychać. Ta branża jest bezlitosna - dodaje autor "Piątego elementu" i "Leona Zawodowca". Jego nowy film "Dogman" debiutuje 17 listopada na ekranach polskich kin.

W ciągu ostatnich kilka lat Luc Besson nie miał najlepszej prasy. Na karierze wybitnego twórcy "Wielkiego błękitu""Leona zawodowca""Piątego elementu" cieniem kładły się oskarżenia o molestowanie i niewłaściwe zachowanie na planie filmowym, które miały decydujący wpływ na wstrzymanie zdjęć do kolejnych projektów. W czerwcu tego roku Besson został ostatecznie uniewinniony od wszelkich zarzutów, ale z pewnością sporo czasu upłynie, zanim odzyska zaufanie opinii publicznej.

Reklama

Pierwszą "jaskółką" nowego otwarcia w karierze Francuza jest intrygujący "Dogman" - film opowiadający o człowieku pokrzywdzonym przez los, który odnajduje jedynych prawdziwych przyjaciół w sforze psów. Stając się ich przywódcą i wybawicielem, paradoksalnie i zyskuje i traci jakąś cząstkę swojego człowieczeństwa. Produkcję od 17 listopada można oglądać na ekranach polskich kin.

Z wybitnym francuskim reżyserem rozmawia Magdalena Maksimiuk.

Magdalena Maksimiuk: W "Dogmanie", podobnie jak w wielu pana starszych filmach, skupia się pan przede wszystkim na różnych aspektach przemocy fizycznej i psychicznej. To są wciąż te tematy, które chcą oglądać widzowie?

Luc Besson: - Przemoc i brutalność są wszechobecne, może nawet bardziej dziś niż kiedyś. Wydaje mi się, że właśnie dlatego jestem bardziej wiarygodny w opowiadaniu swoich historii, bo mam wrażenie, że niemal codziennie opinią publiczną wstrząsa jakiś temat, który szokuje i przeraża. Oczywiście z tego też czerpię inspirację, w końcu najdziwniejsze opowieści zdarzyły się naprawdę.

Tak też było z historią z "Dogmana"?

- Nie jest to może historia wprost wyjęta z życia, ale nim inspirowana. Mówimy o środowisku tzw. "białej hołoty", jak nazywa się przedstawicieli tej grupy społecznej w Ameryce, to mieszkańcy głębokich przedmieść, często niewykształceni, bezrobotni, imający się różnych zajęć, bardzo często głęboko, wręcz fanatycznie wierzący. W takiej rodzinie wyrasta nasz bohater, w takim środowisku się wychowywał i ono naznaczyło całe jego życie.

Mimo, że film jest pełen przemocy, która wyziera z każdego zakamarka, "Dogman" opowiada też o próbach szukania wewnętrznego spokoju i harmonii, próbach wydobycia się z marazmu i braku perspektyw. W sumie kończy się też w sposób dający nadzieję na lepszą przyszłość. To pomysł, który dostrzegam w wielu pana filmach - promyk nadziei we wszechogarniającej beznadziei.

- Takie jest życie, nieprawdaż? Jest wspaniałe, doskonale zaprogramowane, ale bardzo często przynosi troski i kłopoty. Jednego dnia wszystko jest świetnie, układa się po naszej myśli, a następnego słyszymy od lekarza dramatyczną diagnozę. Życie zaskakuje nas w momentach, w których robimy i czujemy coś zupełnie innego. Ja dostrzegam w tym aspekcie piękno życia. W "Dogmanie" na tej zasadzie podążamy za Douglasem, poznajemy go i zaczynamy współodczuwać.

Główny bohater "Dogmana", Douglas, z całą pewnością jest oryginałem. Kimś, co do kogo nie od razu mamy wyrobione zdanie, ale kto fascynuje. To postać dramatyczna, ale niepozbawiona dystansu do samej siebie, potrafiąca do własnych ułomności odnieść się z kpiarskim uśmieszkiem. To jeden z pana bardziej zniuansowanych bohaterów.

- Nie da się moim zdaniem pokazywać tragedii bez odrobiny komedii. To jest jak yin i yang, jedno nie istnieje bez drugiego. Ale szczerze mówiąc aż tak dokładnie tego nie analizuję. Zawsze się staram, by moi bohaterowie byli ciekawi, ale rzeczywiście niektórzy zdecydowanie się wyróżniają, dokładnie jak Douglas. Dla odtwórcy tej roli - Caleba Landry Jonesa, scenariusz był zapowiedzią pewnej intensywnej przygody, ale to od niego zależało, czy będzie chciał wziąć w niej udział. Bardzo wielu aktorów, których znam, jest niebywale świadomych tego, jak są postrzegani w branży. Pewnych ról baliby się przyjąć ze strachu, że może nadszarpnąć starannie wykreowany wizerunek. Myślę, że taką trudną rolą jest właśnie postać Douglasa, ale Caleb jest zupełnie inny od aktorów na świeczniku, dla których istotne jest przede wszystkim to, jak są ubrani i z kim jedzą kolację. Jego tak naprawdę nie obchodzi co ludzie powiedzą, on musi się czuć sam ze sobą dobrze. Jest to w naszej branży bardzo rzadkie i bardzo cenne.

To trochę jak z Douglasem, który bardzo długo pozostaje dla widza zagadką. Jego też nieszczególnie obchodzi, co o nim mówią.

- Zdecydowanie. Od pierwszych minut zastanawiamy się, kim jest ten chłopak. Bez wątpienia tajemnica to jest to, co buduje napięcie. Historię "Dogmana" oparłem o dość klasyczną konstrukcję, która zaczyna się w duchu "Człowieka słonia" Lyncha, od strachu przed jakimś mitycznym panem i władcą. Z czasem zaczynamy doceniać w Douglasie cechy, które na pierwszy rzut oka są zupełnie niewidoczne. Na początku Douglas budzi zaciekawienie, ale raczej niesmak. Wygląda jak drag queen Marilyn Monroe i dziwnie się zachowuje. Raczej nie chcielibyśmy spotkać kogoś takiego w ciemnym zaułku. Ale to działa, to wciąga. Postanawiamy się dowiedzieć, o co chodzi z tym dziwnym chłopakiem. Klocek po klocku układamy tę historię, cofając się do dzieciństwa. Układanie tej historii chronologicznie byłoby jednak nudne. Dlatego haczykiem jest w tym przypadku specyficzny wygląd dorosłego bohatera i to, co ma do powiedzenia, kiedy spotykamy go po raz pierwszy. To potwór czy ktoś głęboko zraniony i wykorzystany? A może współczesna wizja superbohatera? Nie ma prostych odpowiedzi.

Douglas to chyba ktoś pomiędzy superbohaterem i superłotrem. Tak jak pan to ujął: "Nie ma prostych odpowiedzi".

- Cóż, Joannę D'Arc też uznawano za wcielenie szatana, a równie dobrze mogła być aniołem. Kościołowi katolickiemu zajęło aż osiem miesięcy ustalenie jednolitej wersji. Obie hipotezy dobrze ze sobą współgrają i działają na wyobraźnię. Ciekawe, że tak odległe od siebie koncepty i byty wydają się w końcu aż tak zbliżone. Ostatecznie wszystko chyba zależy od tego, po której stronie mamy serce i w którym momencie szybciej zabije. Dla mnie "Dogman" jest historią małego chłopca, który żyje wśród łotrów i złoczyńców. O nic szczególnego nie prosił, chciał żyć w spokoju, ale przyszedł na świat w rodzinie, która nie dała mu żadnych szans. W takich warunkach możesz stać się terrorystą albo kolejną Matką Teresą.

Ogląda pan czasem swoje starsze filmy?

- Wyłącznie zupełnym przypadkiem, kiedy przerzucam programy w telewizji. Wtedy myślę sobie, że obejrzę tylko pięć minut, i często kończy się na całym filmie. Dzisiaj dla mnie takie oglądanie starszych rzeczy to doskonałe ćwiczenie warsztatowe, ale też emocjonalne. Kiedy kończę realizować jakiś swój nowy film, on przestaje do mnie należeć, jest już całkowicie dla widzów. Mogę utyskiwać, że coś mogło wyglądać lepiej, albo mogłem poświęcić czemuś więcej czasu, ale ze zdumieniem odkrywam, że większość moich rzeczy aż tak bardzo się nie zestarzała.

Zależy panu na zdaniu innych?

- Jeśli musiałbym się zastanawiać, co komu smakuje najbardziej, nigdy nie byłbym twórczy. Tworzę i podejmuję ryzyko, w przeciwnym razie po prostu jako twórca przestaję oddychać. Ta branża jest bezlitosna i jedna mniej udana produkcja może w konsekwencji doprowadzić do kilkuletniej przerwy. Widziałem to już wiele razy, tyle samo razy przeżyłem na własnej skórze. Ale dokładnie tak samo było przy "Leonie zawodowcu" czy "Piątym elemencie". Tylko, że wtedy jeszcze nikt nie miał w stosunku do mnie aż takich oczekiwań. Dzisiaj wygląda to trochę inaczej, ale trema zawsze jest podobna. Nie da się na to przygotować, niezależnie od tego, ile lat pracuje się w branży.

W jaki sposób decyduje pan, który ze swoich projektów robić w języku francuskim, a który po angielsku?

- W zasadzie nie ja o tym decyduję, to samo przychodzi. Jestem szczęściarzem, bo mam bardzo dużą wolność w swojej pracy i zdaję sobie sprawę, że nie każdy może tak działać. Budzę się codziennie i po prostu piszę, mogę w zasadzie robić co chcę. Bardzo wiele projektów ostatecznie z różnych względów nie wypala, ale tak już jest w tej branży, idę dalej, nie oglądam się za siebie.

Jest pan w stanie wciąż bez problemów znaleźć pieniądze na swoje pomysły?

- Znajduję je, tak, ale nie zawsze bez problemów. Branża filmowa zmienia się z dnia na dzień, w ciągu ostatnich lat wiele się zmieniło. Jest w branży dużo podejrzliwości, nie wystarczy być twórcą znanych tytułów, bo liczy się tylko kolejny film, który zrobię. Natomiast mam wolność w proponowaniu tematów, które mnie interesują.

Ostatnie lata były dla pana dość burzliwe, szczególnie pod względem osobistym. Dużo się mówi o "kulturze unieważniania" [ang. "cancel culture" - red.]), a pana przykład stał się elementem dalszej dyskusji w tym temacie, obok Woody'ego Allena, Romana Polańskiego czy Kevina Spaceya. W czerwcu tego roku ostatecznie oddalono wszystkie zarzuty względem pana.

- To było ciężkie pięć lat. Nie chcę wdawać się w szczegóły, ale bardzo wiele mnie to wszystko kosztowało. Dzisiaj wolę opowiadać o sztuce. To, co w niej kocham, to możliwość przebywania w zupełnie innej czasoprzestrzeni kiedy słucham muzyki czy oglądam filmy. Jest w tym jakaś niesamowita wolność i spełnienie. Jest spokój i harmonia. Wtedy nie trzeba robić nic innego, tylko dać się pochłonąć. Nikt nie chce, żeby sztuka doznawała jakichkolwiek ograniczeń. To jedyne terytorium, gdzie możemy czuć się naprawdę sobą i próbować wszystkiego. Od nas zależy jak zareagujemy, i co w nas zostanie. Sztuka jest zawsze początkiem czegoś niezwykłego. Pozwólmy twórcom tworzyć, dajmy im tę szansę. To mój jedyny komentarz.


INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Luc Besson | Dogman (2023)
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy