"Lubię problemy"
Jest jednym z ciekawszych współczesnych twórców filmowych. I ciągle potrafi nas zaskakiwać. Lars von Trier zachwycał już filmami "Medea", "Królestwo", "Przełamując fale" czy "Tańcząc w ciemnościach". Zadziwiał swoim manifestem Dogma, którym interesowało się wielu reżyserów. W 2006 roku zdecydował się na prostą komedię "Szef wszystkich szefów" jakże odmienną od jego ostatnich, poważnych projektów "Dogville" czy "Manderlay". Z okazji premiery filmu w Polsce, reżyser opowiada o pracy na planie "Szefa wszystkich szefów ", o swoim nowym pomyśle na kino i spokoju jakiego zaznać może tylko w Danii.
Na początku 2007 r. roku wydał pan "Oświadczenie o regeneracji", w którym mowa jest o planach przeorganizowania aktywności zawodowej, głównie po to, aby na nowo odkryć autentyczny entuzjazm dla filmu. Czy po zrobieniu "Szefa wszystkich szefów" czuje się pan zregenerowany?
Lars von Trier: Właśnie zbliżyłem się do pięćdziesiątki. W tym wieku myśli się o rzeczach, które się lubi, o swojej sytuacji i starasz się coś z tym zrobić. Wpadłem na pomysł, że powinienem mieć więcej czasu na przygotowanie się i na kręcenie filmów. Chodziło o to, że nie powinienem na siłę robić filmów przez cały czas, ponieważ firma (Zentropa) potrzebuje nowych produkcji.
Ostatecznie jednak "Szef wszystkich szefów" został nakręcony w pięć tygodni. Zatem możesz wykrzyczeć swoje potrzeby, ale to nie skutkuje. Ale ja lubię problemy. Zasady się zmieniają, są po to, żeby stwarzać ci problemy. Przeczytałem ponownie "Oświadczenie o regeneracji" i wydaje się, że bardzo trudno będzie zmienić cokolwiek.
Na początku filmu mówi pan, że "Szef wszystkich szefów" to niewinna komedia. Czy filmy Larsa von Triera były kiedykolwiek niewinne?
Lars von Trier: Czułem, że chcę to powiedzieć. Byłem krytykowany za nadmierną polityczność i być może istotnie sam byłem krytyczny wobec siebie... za zbytnią poprawność polityczną. Ten film został zrobiony niezwykle szybko. To nie jest film polityczny i robiąc go świetnie się bawiłem. Ale rzecz jasna dobra komedia nie może być niewinna.
Czy dobrze się pan czuł pracując ponownie w języku duńskim?
Lars von Trier: To niezwykle wyzwalające uczucie i czułem się z tym bardzo dobrze. Lepiej znam duński. Nie chcę powiedzieć, że od tej pory będę robił filmy tylko po duńsku, ale cudownie jest zrobić mały film z małą ekipą. To było bardzo odprężające.
Wybrał pan na miejsce premiery festiwal w Kopenhadze. Czy nie brakowało panu Cannes?
Lars von Trier: To był nasz wybór, żeby nie brać udziału w festiwalu w Cannes i byłem z tego bardzo zadowolony. Byłem bardzo szczęśliwy, gdy moje wcześniejsze filmy były tam prezentowane i Gilles Jacob [dyrektor MFF w Cannes - przyp. red.] zrobił dla mnie wiele dobrego. Jednak dobrze jest nie być zmuszonym do robienia rzeczy, których się nie lubi, takich jak na przykład podróż czy odczuwanie festiwalowej presji. Zostałem tutaj w Danii, która jest bardzo przyjemna, zwłaszcza w maju, kiedy mogę doglądać moich warzyw.
Kiedy wpadł pan na pomysł, aby zrobić komedię?
Lars von Trier: Już od bardzo dawna miałem pomysł, aby zrobić film o dyrektorze firmy, który w rzeczywistości nie istnieje, ale początkowo wydawało mi się, że powinienem go oddać komuś innemu. To stary pomysł, ale został zapisany dopiero przed samą realizacją filmu.
Jaka jest tajemnica wyprodukowania udanej komedii?
Lars von Trier: Jedyne, co można zrobić, to nakręcić coś, co samego cię śmieszy i daje ci rozrywkę.
Jak zdefiniowałby pan duńskie poczucie humoru?
Lars von Trier: Najbardziej charakterystyczny jest fakt, że Duńczycy uwielbiają słuchać o sobie, że są głupkami. Może dlatego, że to mały kraj, a i ludzie są raczej masochistyczni. W "Królestwie" najbardziej lubili momenty, kiedy była mowa o głupich Duńczykach.
Oni naprawdę uwielbiają oglądać, jak Islandczycy krzyczą tu na nich i mówią te wszystkie straszne rzeczy,
W filmie jest wyraźne napięcie pomiędzy duńską firmą i Islandczykami, którzy chcą ją kupić. Co tak naprawdę dzieje się teraz pomiędzy Danią i Islandią?
Lars von Trier: Prawdą jest, że mnóstwo Islandczyków wykupiło znaczną część Kopenhagi. Przez 400 lat Islandia była pod panowaniem Korony Duńskiej. Dlatego Islandczycy nienawidzą Duńczyków i stąd bierze się swoisty strach wobec naszego kraju. Od 400 lat istnieje niezabliźniona rana.
Jest pan równocześnie założycielem Zentropy i aktywnym filmowcem. Czy postrzega pan siebie jako szefa wszystkich szefów?
Lars von Trier: Koncepcja dobrego i złego gliniarza to skuteczny sposób na rozwiązanie wielu problemów. Ja i Peter Aalbeak Jensen jesteśmy tu w Zentropie dobrym i złym gliną. Jeśli jest coś do zrobienia z aktorami i ekipą, wtedy ja jestem dobry, ale są takie sytuacje, kiedy to ja jestem tym złym, a Peter - dobrym. Bycie złym gliną nie jest w duńskim stylu. W Danii każdy chce być dobrym gliną. Ale zły glina to ktoś, kogo potrzebujemy.
Jeśli pojedziesz do USA lub Wielkiej Brytanii, widzisz tam złych gliniarzy, bo są oni po prostu potrzebni. Ale Duńczycy bardzo, bardzo boją się konfliktów.
Czy film może być odczytywany jako alegoria Zentropy?
Lars von Trier: Tak mówią aktorzy, ale ja nigdy o tym nie myślałem. Mój pomysł na Zentropę był taki, abyśmy mogli produkować i w pełni kontrolować rzeczy, które reżyseruję. Peter Aalbeak Jensen i ja jesteśmy trochę dziwni. Lubimy miło spędzać czas i robić dziwne rzeczy. Wydaje mi się, że praca w Zentropie jest czymś bardzo zabawnym. To nie jest tylko i wyłącznie firma produkcyjna.
Nie kryje się za tym żadna określona idea. To bardziej intuicyjne. Pieniądze nie są dla nas najważniejsze.
Film przede wszystkim oparty jest na dialogach. Czy celowo unikał pan wizualnych gagów?
Lars von Trier: Kiedy byłem dzieckiem oglądałem wiele screwball comedies (podkręconych komedii). Uwielbiałem takie komedie, jak: "Drapieżne maleństwo" ("Bringing Up Baby") i "Dziwna para" ("The Odd Couple") z wieloma gadającymi głowami. Kocham Filadelfijską opowieść ("The Philadelphia Story") i "Sklep na rogu" ("The Shop around the Corner"). Chciałem zrobić coś podobnego.
W tych zwariowanych komediach, najważniejszy jest fakt, że ktoś wie coś, o czym inni nie wiedzą. Ponad tym wszystkim umieściłem moralną historię o tym, jak ktoś może wykorzystać fikcyjnego dyrektora firmy, aby traktować swoich pracowników rzeczywiście kiepsko. Tu zbliżamy się do kolejnego poziomu.
Po wielu latach współpracy z Vibeke Windelov, masz nową producentkę - Metę Louise Foldager. Czy była to trudna zmiana?
Lars von Trier: Nie, niezbyt. Cały film był już gotowy do sfilmowania, kiedy przyszła Meta. Ona jest świetna, ale inna. Z Vibeke byliśmy jak małżeństwo, które musi ze sobą skończyć. Każde z nas wiedziało, o czym myśli to drugie, bez słów. To zdarza się także w małżeństwach. Vibeke była bardzo dobra, ale chciała spróbować czegoś innego.
Czego pan szuka w idealnym producencie?
Lars von Trier: Przede wszystkim potrzebuję złego gliny. Kogoś, komu zależy na zrobieniu dobrego filmu. Przy Szefie wszystkich szefów chciałem producenta, który umiałby się cieszyć z małego filmu tak jak z dużej produkcji.
Czy mógłby pan opowiedzieć o wykorzystaniu nowej technologii - Automavision?
Lars von Trier: Przez długi czas moje filmy kręcone były z ręki. To wynikało z mojej obsesji na punkcie kontrolowania wszystkiego. Teraz miałem przekonanie, że nikt nie powinien być w stanie całkowicie ujarzmić konstrukcji filmu i poszczególnych kadrów. Najlepiej byłoby zlekceważyć całą konstrukcję i iść przed siebie z włączoną kamerą w ręku.
Technika Automavision pozwala najpierw skomponować obrazy, tak by potem wystarczyło tylko nacisnąć guziczek w komputerze. To pomogło nam uzyskać wiele przypadkowych ujęć. Nic oprócz komputera nie było pod kontrolą.
Bez kontrolowania kamery, to prawie jak bez ręki. Ale mówiąc poważnie, to nie była chyba łatwa decyzja?
Lars von Trier: Wręcz przeciwnie, przyszło mi to bardzo łatwo. Potrzebowałem formy pasującej do komedii. Doszedłem do wniosku, że to doskonały, świeży sposób na filmowanie. Jestem człowiekiem, który odczuwa wiele lęków i niepokojów. Jednak wyczynianie dziwnych rzeczy z kamerą nie przyprawia mnie o niepokój.
Jak przebiegał cały proces?
Lars von Trier: Fajne jest to, że dzięki Automavision uzyskuje się styl, który zupełnie nie przypomina czegoś tworzonego przez człowieka. Styl ten wolny jest od jakiejkolwiek intencji. Zasada była taka, że jeśli jakieś ujęcie z komputera mi się nie podobało, mówiłem nie, a potem ponownie naciskałem guzik. Nazwaliśmy komputer Anthony Dod Mantle (tak nazywał się operator, z którym kiedyś współpracował von Trier). Na początku mieliśmy pomysł, aby ukryć kamerę przed aktorami i kręcić przez lustro weneckie, ale mieliśmy zbyt mało światła. Nie bylibyśmy w stanie tego zrobić.
Czy aktorzy byli zadowoleni z takiej formy pracy?
Lars von Trier: Każdy dobry aktor potrafi skupić się w kilka sekund. Filmowaliśmy z zoomem i aktorzy nie wiedzieli, którego obiektywu właśnie używamy. Ale ciągle myślę, że najlepiej byłoby, gdyby kamera była całkowicie ukryta.
Czy uważa pan, że technika Automavision jest przyjazna dla widzów?
Lars von Trier: Nie jest to styl filmowania, który sprawiłby, że ludzie będą uciekać z krzykiem. Myślę, że siedemdziesiąt procent widzów nawet tego nie zauważy. Ale jest w Automavision coś, co na pewno nie sprzyja filmowaniu dzikiej przyrody. Mieliśmy słonia tylko przez kwadrans i ciągle naciskaliśmy ten cholerny przycisk. Za każdym razem kiedy mieliśmy dobre ujęcie, słonia tam już nie było.
Czego szukał pan w filmowanym aktorze?
Lars von Trier: Jeśli aktor myśli, że potrafi sam kontrolować swój udział w filmie, głęboko się myli. Montaż i cała postprodukcja, to ta część filmu, której nie może kontrolować. Montaż to niezwykle skuteczne narzędzie. Wydaje mi się, że używając go najbardziej pomagam aktorom. Najlepszy aktor to taki, który jest jak najmniej skoncentrowany przed filmowaniem. Największą sztuką, jaką osiągnąłem, było to, że filmowałem jedną scenę na bardzo różne sposoby. To znaczy, że miałem dużą ilość materiału podczas montażu.
Im bardziej odmienne fragmenty materiału, im bardziej zróżnicowane przygotowanie aktora do odegrania sceny, tym lepiej. Było z tym trochę zamieszania. Sądzę, że jest ogromna różnica pomiędzy mężczyznami i kobietami. Kobiety zazwyczaj jakoś bardziej ufają w twoje możliwości.
W przeszłości mówił pan, że ma o wiele lepszy kontakt z aktorkami niż aktorami. Tutaj pracował pan tylko z aktorami. Czy szef mógłby być kobietą?
Lars von Trier: Komediowe wątki "Królestwa" opierały się na mężczyznach. Być może dlatego, że mam wrażenie, iż mężczyźni są bardziej zabawni niż kobiety. Ponieważ jestem mężczyzną, łatwiej jest mi zrozumieć ich dążenia.
Czy widział pan kiedykolwiek brytyjski serial komediowy "The Office"?
Lars von Trier: Nie widziałem, ponieważ miałem zamiar nakręcić film, który będzie dział się w biurze. Ale teraz mam zamiar obejrzeć. Słyszałem o nim wiele dobrego.
Dlaczego kręcił pan w prawdziwym biurze?
Lars von Trier: Oglądałem film Antonioniego "Noc". Chciałem, żeby biuro wyglądało jak bardzo nudne i nieciekawe miejsce. I jest nudne.
Czy Gambini, dramaturg wspomniany na końcu filmu, naprawdę istnieje?
Lars von Trier: Nie, nie istnieje. Wracałem z Cannes i zobaczyłem olbrzymią, wypełnioną jedzeniem ciężarówkę z napisem Gambini. Pomyślałem sobie: czemu nie? I chciałem to powiązać z Ibsenem. Pomyślałem, że określenie go jako dupka może być zabawne. Możesz mieć dużo pomysłów związanych z Ibsenem, ale to żeby był dupkiem, może wydawać się dość dziwne.
Czy zamierza pan dalej kręcić "małe" filmy?
Lars von Trier: W tym momencie mam olbrzymie, gigantyczne pomysły, ale na razie to tylko pomysły. Zakończenie trylogii (rozpoczętej przez "Dogville" i "Manderlay" i mającej się zamknąć "Washington") jest tego częścią. Ale nie myślę, żeby w najbliższym czasie coś z tego było. Teraz chodzę wokół małych drzew z moim iPodem i marzę.
Dziękuję za rozmowę
Wykorzystano materiały dystrybutora, firmy Gutek Film