Leszek Lichota: Patent na niedźwiedzia
Potrafi się przyznać do słabości i otwarcie mówi o powodach, dla których decyduje się na konkretne role. Zanim kariera aktorska Leszka Lichoty zaczęła się rozwijać, imał się różnych zajęć - bywał handlarzem używanych samochodów i instruktorem narciarskim. Teraz przewodzi "Watasze".
Długo grywał w teatrze, na ekranie zadebiutował w 1999 roku w filmie "Patrzę na ciebie, Marysiu" Łukasza Barczyka. Szerokiej publiczności Leszek Lichota dał się jednak poznać dopiero "Na Wspólnej" (2003). Niedługo potem nabrał "Apetytu na życie" (2010), wyspecjalizował się w "Prawie Agaty" (2012), wziął udział w "Linczu" (2010) i w "Maratonie tańca" (2010). Teraz przewodzi "Watasze" (2014).
W autorskim serialu HBO Polska Lichota gra kapitana Straży Granicznej, który podczas niefortunnej akcji traci ukochaną kobietę i przyjaciół. Zostaje postawiony w sytuacji granicznej. Staje oko w oko z kryminalną zagadką, okrutną bieszczadzką naturą i własnymi emocjami.
W wywiadzie dla Interii zdradza, jak sobie z nimi radzi; opowiada o męskości, niedźwiedziach, kaskaderskich akrobacjach; swoich wzlotach i upadkach. Szczerze. Uczciwie. Bez owijania w bawełnę.
Z Leszkiem Lichotą o serialu HBO "Wataha" rozmawia Anna Bielak.
Anna Bielak: Co szczególnego charakteryzuje postać kapitana Straży Granicznej Wiktora Rebrowa, wykreowaną przez pana w serialu "Wataha"?
Leszek Lichota: - Postać Rebrowa bardzo się różni od wyobrażeń, jakie większość z nas miewa na temat strażników granicznych. Wydaje nam się, że to twardziele, bo są ludźmi przeszkolonymi do wykonywania najtrudniejszych zadań. Sądzimy, że są w stanie znieść wszystko, zawsze podjąć dobrą decyzję i wybrnąć z każdej sytuacji. Rebrow na starcie zostaje postawiony w sytuacji kompletnie dla niego niezrozumiałej, przerastającej go i ekstremalnej. Rebrow nie jest omnibusem, ani facetem, który zdoła samodzielnie wszystko odkryć i bez niczyjej pomocy znaleźć rozwiązanie każdej sprawy. Czasami pomagają mu kompletnie od niego niezależne czynniki zewnętrzne; niekiedy przeszkadza niewygodna prawda, która wychodzi na jaw, choć on nie chciałby o niej słyszeć. Rebrow potrafi się jednak przyznać do słabości.
Prawdziwy z niego mężczyzna.
- Podobno.
Powiedział pan o mylnych wyobrażeniach na temat strażników. Pan też je miał?
- Mnie wydawało się, że strażnicy graniczni zajmują się tym samym, co celnicy. Dopiero praca nad rolą rozwiała to błędne pojęcie i pozwoliła mi dokonać rozróżnienia między celnikiem, którego możemy spotkać przekraczając granicę dzielącą Unię od wschodniej Europy, a strażnikiem granicznym kontrolującym przepływ emigrantów ze wschodu na zachód. Nie zazdroszczę chłopakom tej roboty. Z mojego punktu widzenia to praca bardzo dwuznaczna moralnie.
Dlaczego?
- Praca na służbie państwowej wymaga egzekwowania konkretnych rozkazów i przestrzegania przepisów, które nie zawsze są dobre pod względem etycznym. Wyobraź sobie człowieka, uciekającego przed głodem lub wojną toczącą się w jego kraju. Taki ktoś marzy o tym, żeby dostać się do Polski, bo patrząc na nią ze swojej perspektywy widzi Eldorado. Zatrzymywanie go, tłumaczenie mu, że ten raj nie jest miejscem dla niego i odsyłanie go z powrotem, nie jest niczym fajnym. Strażnicy o tym wiedzą, ale często nie mają wyboru i muszą to robić. Z drugiej strony, czasami zawracając ludzi z granicy ratują im życie. Nie da się przejść przez góry bez odpowiedniego przygotowania, bo można zamarznąć i zginąć - nawet latem. Wielu emigrantów nielegalnie przekraczających granice nie ma o tym pojęcia, nie rozumie sytuacji, ma strażnikom za złe ich intencje. Z tym też trzeba się zmierzyć.
Rebrow staje przed wyzwaniami. Granie w polskich serialach to też wyzwanie?
- Zależy o jakich serialach mówimy. Gra w tych z dobrze skonstruowaną fabułą, intrygą i dramaturgią zawsze jest wyzwaniem. Jeśli te elementy są słabe - wyzwania nie ma.
Zgadza się pan na słabe role?
- Czasami.
Dla pieniędzy?
- Też.
Też? Zatem z jakich jeszcze powodów?
- Czasami ze względu na relacje towarzyskie.
A jakie panują relacje między strażnikami a strażniczkami w serialu "Wataha"? Oprócz mężczyzn na służbie w Bieszczadach są dwie nowe w okolicy kobiety.
- Widzowie zostają stosunkowo szybko zapoznani z zawodowym życiem kilku strażników, wśród których jest Ewa. Wszyscy zostają wysadzeni w powietrze, tylko Rebrowowi udaje się przeżyć. W Bieszczadach pojawia się nowa ekipa. Rebrow nie zna tych ludzi, nie szkolił ich, nie jest z nimi zżyty, nie wie, czy można im ufać i czy sobie poradzą w trudnych warunkach. Do nowej ekipy należy m.in. Natalia [Magdalena Popławska - przyp. red.] i - grana przez Dagmarę Bąk - młodziutka Aga. To kompletna nowicjuszka, ale dziewczyna szalenie zafascynowana nowymi zadaniami, górami i pracą z Rebrowem - gwiazdorem straży granicznej, o którym krążą legendy. On wie, że zapalona i entuzjastyczna Aga szybko skonfrontuje się z brutalną rzeczywistością, więc nawet nie podejmuje próby wyprowadzenia jej z błędu. Pozwala, żeby czas zrobił swoje.
Z czym pan musiał się skonfrontować na planie? Podobno podwieszano pana na linach i stanął panu na drodze bieszczadzki niedźwiedź...
- W Bieszczadach, nawet zbiegając z górki, można się pośliznąć na mokrych kamieniach i liściach i złamać sobie nogę. O bezpieczeństwo na planie nie musiałem się jednak martwić, choć w trzech sekwencjach - które rzeczywiście miały kaskaderski charakter - wystąpiłem bez dublera. Uciekałem przed niedźwiedziem, który naprawdę nas gonił; pływałem w lodowatym Sanie w środku listopada, kiedy temperatura była bliska zeru oraz ześlizgiwałem się po stromej skale w pionową - liczącą ponad kilkadziesiąt metrów - przepaść. Rzeczywiście byłem wtedy podwieszany na linach, ale im ufałem. Czułem się profesjonalnie zabezpieczony, więc grałem swoje i bez obaw spuszczałem się w dół. Kłopot pojawił się później.
Na czym polegał?
- Problematyczny był powrót na pozycję, czyli wspinanie się po skale. Liny już w tym nie pomagały i trzeba było trzymać się skał, które lubiły się kruszyć pod palcami. Miałem wtedy momenty, w których autentycznie się bałem.
A niedźwiedź? To żart?
- Absolutnie nie! Niedźwiedzie pojawiały się co jakiś czas i zachodziły nam drogę na planie [śmiech]. Z obserwacji i doświadczenia wiem już jednak, że panicznie boją się białych cienkich nitek rozciągniętych między pniami drzew i uwielbiają colę. Dużo dla niej zrobią! [śmiech] Butelkę coli mocuje się do długiego kija za pomocą taśmy i podaje niedźwiedziowi, żeby się napił. On chłepce ochoczo, bo cola jest słodka jak miód.
Przy "Watasze" pracowała dwójka reżyserów. Pierwsze cztery odcinki nakręcił Michał Gazda, dwa ostatnie Kasia Adamik. Czym różni się ich styl pracy?
- Kasia Adamik i Michał Gazda - choć wszyscy na planie śmiali się, że wyglądają jak bliźniacy - to dwie różne osobowości i reżyserzy, mający zupełnie odmienne podejście do pracy. Z Michałem miałem okazję spotkać się już w 2007 roku, kiedy kręciliśmy serial "Odwróceni". Cenię go i bardzo się ucieszyłem, kiedy się okazało, że będzie współreżyserował "Watahę". Michał jest dosyć specyficznym facetem - furiatem i wariatem w jednym [śmiech]. Uwielbiam takich ludzi! Bardzo łatwo i przezabawnie denerwuje się na planie, więc lubiliśmy go podjudzać [śmiech]. Z Kasią pracowałem pierwszy raz w życiu. Dała się poznać jako osoba dosyć spokojna, która lubi tworzyć tu i teraz. Miałem wrażenie, że nie planuje ujęć dzień przed realizacją, ale dopiero po wejściu na plan. W trakcie długich prób zastanawia się, co warto pokazać, co ulepszyć, z czego zrezygnować. Nad wszystkim pracuje bez nerwów, ale w twórczej atmosferze, dzięki której na planie tworzy się fajna energia.
Rola Rebrowa była szalenie wymagająca, ale w pana filmografii jest też wiele innych - mniej lub bardziej skomplikowanych kreacji, zawsze bardzo od siebie różnych (myślę m.in. o serialu "Prawo Agaty", "Na Wspólnej" i filmie "Lincz" Krzysztofa Łukaszewicza). Jest na to wszystko jakaś jedna aktorska metoda?
- Nie wszystkie moje role były skomplikowane i nie należy udawać, że robiło się rzeczy wybitne, kiedy tak nie było, bo to byłoby oszustwo. Nawet do słabszych ról warto jednak podchodzić z szacunkiem, bo zawsze można się wiele nauczyć. Do każdego projektu najlepiej wchodzić "na czysto" - to jedyna metoda aktorska, jaką mogę polecić. Nie należy nowej postaci grać, korzystając z doświadczeń poprzedniej, nie powinno też z góry zakładać, jak wszystko będzie wyglądać i przebiegać. Lepiej dać się zaskoczyć. Oczywiście zawsze, kiedy wchodzę w nowy projekt towarzyszy mi lęk, czy będę umiał zagrać czy dam się porwać. Na szczęście filmu nie robi się w pojedynkę i aktor zawsze ma do pomocy reżysera, partnerów i przede wszystkim scenariusz, który ustawia go w konkretnych ramach i trzyma w ryzach. Pierwsze dni na każdym planie zawsze są jednak trudne, bo zaczyna się budować nowy świat trochę tak, jak zaczyna się układać puzzle. Z pudełka klocków trzeba wyjąć jeden kawałek, często ze środka (bo filmów przecież nie kręci się chronologicznie) i poprzez dokładanie do niego kolejnych - stworzyć pełną kreację.
W każdym artykule, który o panu napisano, inna rola jest uznana za przełomową w pańskiej karierze. Która była nią naprawdę?
- W każdym z tych artykułów jest prawda, bo przełom nie musi być związany wyłącznie z jedną sytuacją czy w tym przypadku, z jedną rolą. Przełomy są wielowymiarowe i mogą się pojawiać na różnych poziomach. Praca na planie serialu "Na Wspólnej" była przełomem, bo zainicjowała moją pracę z kamerą i materią filmową (choć w jej najprostszej postaci, jaką jest telenowela). Wcześniej pracowałem w poznańskim teatrze. Mieliśmy tam mnóstwo wolności i tworzyliśmy fantastyczne rzeczy. Dla roli w serialu musiałem na chwilę zejść ze sceny, ale dostałem szansę, by spróbować czegoś nowego i pokazać się szerokiej publiczności. Gdybym nie zagrał w "Na Wspólnej" - nie byłoby mnie w "Linczu". To tam zobaczył mnie reżyser i scenarzysta filmu Krzysztof Łukaszewicz, który rolę Adama Grada napisał specjalnie dla mnie. Przygotowania trwały półtora roku. Po tym czasie zadzwonił i powiedział: Kręcimy!
Teraz wspólnie kręcicie nowy film - "Karbalę".
- Tak, z Krzyśkiem znamy się długie lata. Jeszcze przed "Linczem" zostałem przez niego zaproszony na rozmowę na temat angażu w "Glinie" [2003], gdzie był drugim reżyserem. Na planie tamtego serialu w zasadzie statystowałem, ale Łukaszewicz uznał wówczas, że powinienem zagrać drugoplanową postać w filmie kinowym "Generał Nil" [w reżyserii Ryszarda Bugajskiego, do którego Łukaszewicz współtworzył scenariusz - przyp. red.] W tym czasie powstawał tekst "Linczu"; ostatnio Łukaszewicz zadzwonił mówiąc, że planuje film o polskich żołnierzach, stacjonujących w Iraku i ma w nim dla mnie rolę. Krzysiek jest jedną z osób, która przywiązuje się do aktorów i ceni sobie ich lojalność. Jeśli ktoś mu się podoba i jeśli w kogoś wierzy - współpraca ciągnie się przez lata.
Tworzy się rodzaj kolektywu twórczego.
- Dokładnie. Z koleżeńskiego punktu widzenia to bardzo cenne. Aktor czuje się doceniony, bo ktoś nieprzerwanie wierzy w wartość jego pracy i potrzebny, bo jest zawsze wybierany przez reżysera świadomie. Rola, którą zagram w "Karbali" jest mała, ale cieszy mnie, że Łukaszewicz w jej kontekście pomyślał właśnie o mnie. Wierzę, że jeśli aktor uczciwie i dobrze wykonuje swoją pracę, umie się zmierzyć z różnymi okolicznościami i propozycjami (a aktorzy w Polsce nie mają takiego komfortu, żeby móc rok czekać z założonymi rękami na fajną rolę) - to zaprocentuje. W międzyczasie tworzy się siatka zależności - czy sieć naczyń połączonych, które prowadzą od jednego projektu do kolejnego.
"Wataha" jest oczkiem w tym łańcuchu zdarzeń?
- Zarówno ze scenarzystą, reżyserem jak i producentem "Watahy" znamy się od lat, jeszcze z czasów pracy na planie "Odwróconych" i już wtedy snuliśmy plany wspólnego zrealizowania jakiegoś większego projektu. Minęło pięć lat, pojawił się pomysł na serial "Wataha", a oni o mnie pamiętali. I to jest fantastyczne w tym zawodzie! Jeśli dobrze robisz swoje, nawet po latach ktoś będzie to pamiętał i zaangażuje cię, bo uzna, że dojrzałeś już do projektu, który chciałby realizować. Kilka lat temu nie zagrałbym Rebrowa, teraz to było możliwe.
Pana kolejnym projektem jest podróż do Australii. Co z dalszą karierą aktorską?
- Kariera aktorska nadal będzie się rozwijać [śmiech]. W momencie, kiedy ja będę na Antypodach, na polskich ekranach będą się sukcesywnie pojawiały produkcje, które do tego czasu nakręcę, więc nikt nie odczuje mojej nieobecności.
Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!
Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!