Lena Góra: Musiałam znaleźć w sobie odwagę do sięgnięcia po nieznane [wywiad]

Lena Góra opowiada o pracy i życiu w Hollywood /Galapagos Films /materiały prasowe

"Wiele kobiet po obejrzeniu 'Roving Woman' mówiło nam, że marzą o rzuceniu wszystkiego i wyjechaniu przed siebie. Powstrzymuje je poczucie winy, strach i obowiązki. Ale jeśli choć jedna taka kobieta po obejrzeniu filmu odważy się na taką podróż, to cała nasza praca będzie tego warta" - mówi Lena Góra, która nie tylko zagrała główną rolę w wyprodukowanym przez Wima Wendersa filmie, ale jest też jego współscenarzystką. W wywiadzie dla Interii aktorka opowiada też o pracy i życiu w Hollywood, koncepcji wolności i filmie, kręconym w kultowych miejscach z kina Davida Lyncha czy Gusa Van Santa.

Łukasz Adamski: Ile w Lenie Górze jest Sary? Ile jest Sary w Lenie Górze?

Lena Góra: - Ja nie wiem jak do końca odpowiadać na takie pytania. Przestałam już próbować wytłumaczyć sobie, kim ja jestem i co we mnie jest "moje". Może dlatego zostałam aktorką, żeby upłynnić tę granicę. I to jest pytanie, dlaczego ja w ogóle jestem aktorką? Czy to jest pewien egocentryzm? Narcyzm? A może powinnam być po prostu pisarką. 

Jesteś poniekąd pisarką - współtworzyłaś scenariusz do "Roving Woman". Wymyśliłaś bohaterkę na papierze, a potem dałaś jej twarz. 

Reklama

- Tak, i to, że piszę to rozumiem, ale zadaję sobie ciągle pytanie o aktorstwo. Już w dzieciństwie miałam problem z rozeznaniem, kim jestem. Jaką sobie tę Lenę tworzę. Każdy z nas robi różne otoczki. Ty masz tatuaże, długą brodę, ja mam podarte spodnie. To elementy wizerunku, który sobie tworzymy. Powierzchownie, ale składają się na pewną kreacje. Ja tworząc role zakorzenione w konkretnej postaci, odkrywam też siebie. Każdy z nas jest tworem sytuacji i wydarzeń, wynikających z życia. Jesteśmy też naznaczeni opiniami innych ludzi o nas, co nawet jeżeli tego nie chcemy, nas lepi. Filmowa Sara jest zlepiona z wydarzeń, jakie jej się przytrafiają, ale też tych, które są niewidoczne na ekranie, a przydarzyły się mnie i z nich skorzystałam.

To ważne, że mogłaś skroić rolę pod siebie. To chyba marzenie każdego aktora. 

- Ale to jest jedyna opcja na stworzenie jakiejkolwiek prawdziwej postaci. Musi być z jakiejś wersji siebie. Ale tak, bardzo się cieszyłam na Sarę. Dostaję raczej propozycje grania lasek, które są cool, sexy, edgy, bo mój wizerunek chyba się z tym kojarzy. Zależało mi by pokazać, że potrafię zagrać wszystko. Nie chodzi o granie wersji samej siebie, ale właśnie stworzenie na ekranie kogoś, kto ma moje ukryte cechy. Sara nie potrafi się odnaleźć w świecie i wsiada w samochód w podróż w nieznane. Ja w sobie też mam kogoś, kto nie pasuje do schematu i społecznego wzoru i nie może się w niego zupełnie wpasować. 

Wyrwałaś się z Polski. W wieku 16 lat wyjechałaś do Londynu, a potem było Los Angeles. Sara wyjeżdża z Los Angeles, nie wiedząc co czeka ją w dzikiej Ameryce. Ty nie wiedziałaś, co natomiast czekało na ciebie w Mieście Aniołów. 

- A kto wie, co go gdziekolwiek czeka! Ja akurat nie miałam innego wyjścia w życiu i musiałam znaleźć w sobie odwagę do sięgnięcia po nieznane. Takie po prostu karty dostałam. "Roving Woman" do tej odwagi trochę namawia. Temat wolności jest też czymś, czemu się ostatnio bardzo przyglądam. Ludzie boją się nieznanego, obcego i przeraża ich myśl o oderwaniu się od znanego, bezpiecznego. Nawet jeżeli nie reprezentuje ono szczęścia. Razem z reżyserem Michałem Chmielewskim mamy nadzieje zasiać małe ziarenko takiej odwagi do wyruszenia w nieznane - nieważne w jakim jest się wieku czy co się ma do "stracenia".

Ludzie boją się też samotności, która się pojawia w drodze. 

- Jest naprawdę sporo złego PR-u wokół samotności w ogóle, czy też samotnej trasy. Mówi się głównie o niebezpieczeństwach, które na niej czyhają. Świat nie jest oczywiście tylko kolorowy i wydarza się na świecie pełno trudnych rzeczy, ale z drugiej strony otacza nas też cała masa skarbów, takich jak magia natury, ciepły wiatr, spadające gwiazdy czy po prostu ludzka pomoc, przyjaźń czy miłość, którą można w czasie takiej drogi odnaleźć. O takiej podróży chcieliśmy z Michałem opowiedzieć. Wiele kobiet po obejrzeniu "Roving Woman" mówiło nam, że marzą o rzuceniu wszystkiego i wyjechaniu przed siebie. Powstrzymuje je poczucie winy, strach i obowiązki. Ale jeśli choć jedna taka kobieta po obejrzeniu filmu odważy się na taką podróż, to cala nasza praca będzie tego warta. Tak jak nas zainspirowała artystka Connie Converse, której dedykujemy film. Ona w latach 70. spakowała się do fury i wyjechała, i do dziś nie została znaleziona. Ani ona ani jej auto. Chcę wierzyć, że może dalej gdzieś żyje i sięgnęła po porostu ten rodzaj wolności, uwolnienia jakiego szukała?

To jest największa siła "Roving Woman". Nie tłumaczycie, dlaczego Sara wyjechała. Wiemy, że przeżyła koniec związku. Nie wiemy, czy rozpadł się z jego winy czy jej. Po prostu się rozpadł, a ona kradnie samochód i jedzie przed siebie. Istotą jest więc sama podróż, a nie jej przyczyna. To historia o wolności od czegoś, ale też o wolności do czegoś.

- Dokładnie tak. Historia zaczyna się od wolności od współuzależnienia. Od obsesji łączenia się z drugą osobą. Wszyscy znamy ten problem. Rodzimy się sami i sami umieramy, a żyjąc jak zaklęci próbujemy się kurczowo kogoś złapać. Ja też zawsze najbardziej bałam się właśnie samotności. Ale, że samotność można okiełznać, poznać i zawrzeć z nią naprawdę wyjątkową relację. Z samotnością czyli... ze samym sobą. W świecie, gdzie wszyscy głośno walczą o wolność polityczną, socjalną, społeczną, i oczywiście potrzebna jest walka o wielkie idee i wartości, ale zmieniając siebie zmieniamy cały świat, więc można też zacząć od uwolnienia najpierw... właśnie siebie.

Dla mnie najważniejszym zdaniem filmu (jestem ciekawe kto je napisał, ty czy Michał?) jest to, które wypowiada bohater grany przez Johna Hawkesa: "Lubię samotność, ale chcę czasami o tym komuś powiedzieć". 

- Napisał to Hawkes! A jedną z moich ulubionych rzeczy w filmie mówi bohater grany przez producenta filmowego Chrisa Hanley'a, który zauważa, że związki są tylko rożnymi odcieniami samotności. Często najbardziej samotni czujemy się właśnie w relacji.

Czy taki film jak "Roving Woman" mógłby powstać w Polsce, czy nie wyobrażasz sobie tej opowieści bez amerykańskich bezdroży i ukąszenia istotą tak amerykańskiego gatunku, jakim jest kino drogi? 

- Najważniejsze dla mnie jest to, by ten film był uniwersalny i jego przesłanie było bliskie widzom nie tylko amerykańskim. Zależało mi na tym, by nakręcić go z ekipą z Polski. Reżyserem jest debiutujący Michał Chmielewski, zdjęcia robi debiutujący Łukasz Dziedzic, muzykę Teoniki Rożynek, dźwięk Marcin Lenarczyk, a montuje wszystko Przemek Chruścielewski. Chciałam pokazać polskim kobietom, którą ja też mam głęboko w sobie, że jesteśmy silne, dzielne i niesamowite, i świat stoi przed nami otworem. 

- Zastanawiałam się, czy powinnam opowiedzieć tę historię w Polsce, by ona była bardziej "ich" historią. Jednak metafora bezdroży i dróg lepiej działa w wersji amerykańskiej. Nie mamy w Polsce tak szerokich i ciągnących się w nieskończoność dróg. Trudno też się na nich zgubić. No i nie oszukujmy się - mitologia kina drogi wyjęta z kina Van Santa, Lyncha czy naszego producenta wykonawczego Wima Wendersa jest sklejona z szerokim bezdrożem. "Roving Woman" kręciliśmy na tych samych drogach, gdzie oni kręcili swoje kultowe filmy.

Dochodzi do tego mitologia pustyni, na której oczyszczenia szukał walczący z pokusą diabła Jezus Chrystus, ale też bóg hipisów Jim Morrison, jedzący peyote'a. 

- Dokładnie! Ta pustynia jest na dodatek nieźle psychodeliczna. A nasza polska premiera będzie 21 kwietnia, czyli w moje 33. Jezusowe urodziny - metafory, metafory. Mam nadzieję, że posłużyliśmy się jednak językiem uniwersalnym, zrozumiałym szerzej. Może dlatego też w projekt wszedł Wim Wenders, bo jego filmy wypełnione są myślami i metaforami, które mogą być odczytywane w różny sposób.

Jak reżyser takich arcydzieł jak "Paryż Texas", "Amerykański przyjaciel" czy "Niebo nad Berlinem" angażuje się w debiutancki projekt Polaków, kręcony na dodatek w niełatwych amerykańskich warunkach? Jak go do tego przekonałaś? 

- Wiesz, wydaje mi się, że jest na świecie pewne takie jakby plemię artystów ulepionych z tej samej gliny. Mieszkałam w wielu miejscach na świecie i zauważyłam, że mimo tego, że świat jest politycznie i kulturowo coraz bardziej rozdarty, to na pewnej płaszczyźnie można się dogadać. I jak masz podobne myśli i spojrzenie na ten cały piękny absurd, którym jest nasz świat, to się chcesz nawzajem wspierać. Czułam, że Wenders jest taką osobą. Jego kino zawsze było dla mnie bardzo ważne. Nie tylko "Paryż Teksas", ale "Alicja w miastach" z lat 70. czy "Milion Dollar Hotel" kręcony w Los Angeles, gdzie mieszkam, to filmy, które mnie tuliły przez lata i dawały energie do życia. Czułam się przez jego bohaterów zrozumiana, mogłam się w nich przejrzeć.  Czułam, że Wenders nasz projekt zrozumie, ale otwarte było pytanie, czy będzie chciał współtworzyć. Po prostu napisałam maila. Odpisał w formie "my", a nie "wy".

Marzenia się spełniają, gdy wyzwalasz się z kompleksów. Może jednak wolność nas przeraża, bo łączy się z odpowiedzialnością? 

- Wolność jest kojarzona z celem, czymś do zdobycia, jak jakiś kotlet na talerzu. I co potem jak już go masz i zjesz? Szukasz nowego? Wolność nie może być celem tylko sposobem bycia, ciągłym procesem. To jest praktyka, którą musisz pielęgnować bez przerwy. Nie możesz czekać aż wychowasz dzieci, umyjesz gary i rozwiedziesz się z mężem i wtedy możesz się zająć wolnością. Ona jest już tu, tylko trzeba ją podlewać i ją przycinać. A naszym filmem zachęcamy do praktyki wolności w prosty sposób. Namacalny każdego dnia i w każdym wymiarze. Cielesnym i duchowym. O tym jest "Roving Woman". Nie o tej wolności, która stała się totemem, a politycy w telewizji się nim okładają, z czego nic nie wynika, tylko tej prostej, swojej własnej. Jak cię opina stanik, to go po prostu zdejmij i nie myśl o tym, czy ktoś cię za to oceni.

Dążenie do wolności jak dążenie do szczęścia? Amerykanie już w Deklaracji Niepodległości zapisali prawo do dążenia do szczęścia. Nie otrzymania szczęścia na tacy, ale do dążenia do jego osiągnięcia. Może z wolnością jest podobnie i mamy do niej dążyć, a nie oczekiwać, że ktoś nam ją da? 

- Tak, ale w Stanach też nie jest idealnie. W USA pojęcie wolności też się zmienia. Pandemia wzmogła strach u ludzi i jeszcze większe ich zamknięcie, rozłączenie. Politycznie jest to naród pęknięty jak nigdy. Społecznie również. Niemniej jednak są tam pewne niezachwiane podstawy, które są dla mnie ważne. Nie tylko podstawy, które ukształtowały Amerykanów mentalnie, ale też to, jak ten kraj wygląda. Szerokie drogi, możliwość zagubienia się na bezdrożach, pustynie, przestrzeń.

Ale jednocześnie ci sami Amerykanie mają purytańską potrzebę "wypędzania z miasteczka" buntowników. Kiedyś palono na protestanckich stosach czarownice. Dziś pali się stosy z napisem "woke culture". Mieszkasz w Hollywood, więc widzisz to na co dzień. 

- Uważam, że jedną z najniebezpieczniejszych praktyk jest grupowanie się i i zrzeszanie przeciw komuś, ocenianie i wykluczanie ze społeczności tych, z którymi zdaniem się nie zgadzamy. Obcych, wiec niebezpiecznych. Mam nadzieję, że to wahadło z lewej na prawą i prawej na lewą kiedyś przestanie się tak majtać i zatrzyma się w środku. A tam jest właśnie wolność.

W "Roving Woman" twoja bohaterska śpi na kanapie wystawionej przed domem w Los Angeles. Znak Hollywood gdzieś tli się wysoko, a Sara jest chwilowo bezdomna. Jest w tej scenie twoja własna obawa przed porażką w "fabryce snów"? Sporo jest tam ludzi śpiących na takich kanapach. 

- Bardzo dobrze znam ten strach. Strach, że stracę wszystko, że będę sama, czy bez kasy albo właśnie bezdomna. Rzucenie się w drogę łączy się ze zmierzeniem się ze strachem straty wszystkiego co już mamy i co zapewnia nam bezpieczeństwo. Realne albo złudne. Trochę się jeszcze zmagam z tym strachem, ale strach to kłamliwa bestia, więc nie poddaję się jej. Ma wielkie oczy, więc trzeba w nie zajrzeć i zobaczyć, że zawsze są w środku puste. I zapraszamy do kin na "Roving Woman" od 21 kwietnia! To jest właśnie film o tym, żeby stanąć twarzą w twarz ze strachem. 

A nad czym kolejnym teraz pracujesz?

- Myślę, że jest sporo miejsca na kino dzikie, seksowne, zadziorne i jednocześnie zmuszające do refleksji, nad tymi wszystkimi iluzjami płynącymi z naszego telewizora, naszego strachu, kompleksów, traum. Będę dalej próbowała rozkminiać te tematy. A jeżeli uda mi się zaprosić do refleksji na ten temat, to będę szczęśliwa.

Film "Roving Woman" trafi na ekrany polskich kin 21 kwietnia.

Rozmawiał Łukasz Adamski

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Lena Góra | Roving Woman
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy