Kuba Czekaj: O dojrzewaniu bez skrupułów
- O dorastaniu zwykle mówi się w kontekście kilku pryszczy na czole, mutacji i wielkim buncie. Ja chciałem natomiast opowiedzieć o czymś, o czym się mówi bardzo rzadko: o cielesności, seksualności młodego chłopaka, a właściwie dziecka, które za chwilę stanie się mężczyzną - mówi o swoim filmie "Baby Bump" Kuba Czekaj.
"Baby Bump" to opowieść o 11-letnim Mickey'u Housie, który pewnego dnia dostrzega, że jego ciało zmienia się. Chłopiec nie rozumie, co się z nim dzieje i nie potrafi zaakceptować, że zaczął dojrzewać. Zamiast tego ucieka w świat swojej wyobraźni, portretowanej przez Czekaja w konwencji okrutnej baśni.
Z reżyserem spotykamy się podczas 72. MFF w Wenecji [wywiad przeprowadzono we wrześniu 2015 roku - red.], gdzie "Baby Bump" miał swoją światową premierę. Pełnometrażowy debiut autora "Ciemnego pokoju nie trzeba się bać" otrzymał na festiwalu wyróżnienie od jury przyznającego nagrodę Queer Lion. Jurorzy docenili polskiego twórcę za interesujące przedstawienie tematu dorastania i poszukiwania tożsamości seksualnej.
Po seansie twojego filmu "Baby Bump" zastanawiam się: czy tak wygląda umysł 11-letniego chłopca, który właśnie odkrył, co to jest dojrzewanie?
Kuba Czekaj: - "Baby Bump" opiera się w dużym stopniu na fantazji i wyolbrzymieniu. Trudno go traktować jako realistyczną wypowiedź na temat dorastania, choć jest to główny wątek naszego filmu. Do tej pory ścierałem się z podobnymi tematami niemal w każdej z moich poprzednich prac. To okres, który mnie niezwykle fascynuje. Nigdy nie nasiąkamy tak otaczającym nas światem, jak wtedy. Wystarczy, że czegoś posmakujemy za wcześnie i do końca życia będziemy zmagać się z konsekwencjami.
Dojrzewanie zawsze było wdzięcznym materiałem dla kina. W ostatnim czasie pojawiło się kilka bardzo interesujących filmów opowiadających o tym okresie z perspektywy dziecka: wystarczy wspomnieć "Boyhood" Richarda Linklatera czy nawet Pixarowskie "W głowie się nie mieści" Pete'a Doctera. Choć temat wydaje się wyeksploatowany, ty znalazłeś sposób, by opowiedzieć o nim w sposób niezwykle świeży.
- Stworzyliśmy bardzo specyficzny świat odklejony od rzeczywistości. "Baby Bump" jest dla mnie rodzajem filmowego komiksu. Ta estetyka jest widoczna w montażu, sposobie kadrowania, kolorach. Bawimy się z wyobrażeniami na temat bardzo specyficznego etapu w życiu człowieka. O dojrzewaniu zwykle mówi się w kontekście kilku pryszczy na czole, mutacji i wielkim buncie. Ja chciałem natomiast opowiedzieć o czymś, o czym się mówi bardzo rzadko: o cielesności, seksualności młodego chłopaka, a właściwie dziecka, które za chwilę stanie się mężczyzną. Myślę, że dla takiego młodego obywatela to niezwykle trudny okres, naznaczony frustracją, która często przesłania wszystko dookoła.
Mickey House wydaje się przerażony tym, co dzieje się z jego ciałem. Nikt go nie przygotowuje na to, jak będzie się zmieniał jego wygląd.
- Nasz bohater ma pewne wyobrażenie na temat seksualności, ale tak naprawdę porusza się w labiryncie strzępków informacji, których nie potrafi połączyć w całość. Niby wie, czym jest seks, jak się zachodzi w ciążę, ale naprawdę czuje się zagubiony. Jego dotychczas poukładane życie zmienia się w koszmar. Wszelkie frustracje okresu dojrzewania biorą się z nieprzygotowania do tego, co nas czeka. Emocje, jakie nam wówczas towarzyszą, często urastają do rozmiarów dramatu. Zmienia się wszystko. Świat zaczyna się poszerzać. Z miłego dziecięcego ciałka zaczyna wydzielać się przykry zapach.
Mam wrażenie, że dotykasz w swoim filmie bardzo istotnych kwestii związanych z dorastaniem. 11, 12 lat taki dziwny etap "pomiędzy" w życiu człowieka. Nie jest się już ani dzieckiem, ani pełnoprawnym nastolatkiem. Trudno znaleźć odpowiednie książki, filmy dla dzieciaków w tym wieku, nie wiadomo jak je traktować, jak rozmawiać. To moment ogromnej samotności i wyobcowania.
- Faktycznie jest to bardzo dziwny moment w życiu dziecka, zwłaszcza w kontekście nowych mediów i internetu, kiedy natłok informacji sprawia, że o wielu rzeczach dowiadują się za wcześnie, nie zawsze rozumiejąc ich sens.
- To taki moment, w którym wydaje nam się, że jesteśmy zupełnie sami. Niełatwo jest rozmawiać z rodzicami o seksie - wydaje się to bolesne dla obydwu stron. Nie sposób się zresztą przygotować do takiej rozmowy. Rodzicom jest bardzo trudno dostrzec moment, w którym ich dziecko przestaje być taką przylepką, hubą, należącą do nich, a staje się samoistnym bytem. Kimś, kto potrzebuje własnej przestrzeni, prywatności. Przecież dorośli mają masę tajemnic. Dzieciaki też mają swoje sekrety i trzeba się nauczyć je szanować. [z głośników rozlega się piosenka "Hero" zespołu Family of the Year, wykorzystana w filmie "Boyhood" Richarda Linklatera]
Idealny akompaniament do rozmowy o filmowych wizjach dojrzewania.
- Piękny film.
Zupełnie inny niż "Baby Bump".
- Bardziej sentymentalny. U nas jest bez skrupułów [śmiech].
W twoim filmie dojrzewanie jest, jak możemy przeczytać na plakacie, "nie dla dzieci". To ciekawy paradoks: z jednej strony stawiasz w centrum małoletniego bohatera i jego przeżycia, ale wpisujesz je w konwencję, która nie ma nic wspólnego z kinem familijnym. Jak pracowałeś z odtwórcą głównej roli, Kacprem Olszewskim? Ile 11-letni chłopiec rozumiał z tego, co miał zagrać?
- Przygotowywanie castingu do "Baby Bump" uświadomiło mi, jak wiele zmieniło się, odkąd sam miałem 11 lat. Nie chcę oczywiście generalizować, bo dzieciaki są różne, ale odnoszę wrażenie, że dzisiejsze nastolatki są o wiele bardziej świadome samych siebie. One już na tym etapie kreują swoją osobę w mediach społecznościowych. Zastanawiają się, jak powinny wyglądać. Mnie takie rzeczy kompletnie nie obchodziły, kiedy chodziłem do podstawówki. Kiedy pracuje się na planie z dzieckiem, bardzo ważne jest zaufanie.
- Zwykle już podczas castingu jestem w stanie ocenić, jak będzie układała się współpraca z aktorem - czy się polubimy, czy będziemy ze sobą szczerze rozmawiać, gdy pojawią się problemy. Wiele zależy też od podejścia rodziców - to oni decydują, czy dziecko czyta cały scenariusz, czy raczej nieścisłości wyjaśniają mu sami. Przy "Baby Bump" dużo rozmawialiśmy o poszczególnych scenach, zastanawialiśmy się, ile Kacper rozumie z tego, co przeżywa jego bohater. Starałem się, żeby to było ciekawe doświadczenie. Dzięki temu wiedziałem, jak pracować nad tekstem, nie naruszając wrażliwości mojego aktora; nie mówiąc mu czegoś, co jest w mu w danej chwili niepotrzebne.
"Baby Bump" powstał w ramach Biennale College Cinema przy Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Wenecji. Jak wyglądała praca nad tym projektem?
- "Baby Bump" dosłownie spadł nam z nieba. Od dłuższego czasu szykowaliśmy się do realizacji "Królewicza olch", ale kiedy pojawiła się możliwość wzięcia udziału w Biennale College Cinema przy MFF w Wenecji, nie mieliśmy wątpliwości. To świetna okazja do spotkań z osobami ze środowiska filmowego spoza kraju. Wiele się nauczyłem o nowych metodach pracy.
- Film powstawał bardzo krótko. W czerwcu ubiegłego roku złożyliśmy szkic projektu na Biennale College Cinema. Miesiąc później powstała pierwsza wersja scenariusza, którą szlifowałem do marca i niedługo później rozpoczęły się zdjęcia.
Ekspresowe tempo pracy. Nie czułeś, że skromny budżet może stanowić ograniczenie?
- Staraliśmy się wykorzystać wszystkie "mankamenty" tego programu. Z niewielkiego budżetu postanowiliśmy uczynić atut naszego projektu. Zresztą sam bardzo lubię ograniczenia. Zabrzmi to banalnie, ale one często pobudzają kreatywność. Właśnie wtedy wpadają do głowy pomysły, o których nigdy bym nie pomyślał mając do dyspozycji worek pieniędzy bez dna.
- To nie jest jednak łatwe. Największą wolnością jest zawsze etap pisania. Dopiero później weryfikuje się, w jaki sposób można przełożyć tę wizję na język kina. Wtedy zaczynają się cięcia. Pojawia się kwestia budżetu, szukanie najlepszych rozwiązań, które pozwolą zachować nastrój tekstu, przy wykorzystaniu środków, jakimi dysponujemy.
Jesteś zadowolony z efektu końcowego?
- Nie mam poczucia wstydu. Uważam, że zrobiliśmy "Baby Bump" najlepiej, jak potrafiliśmy. Widza nie interesuje, czy film kosztował 5 zł czy 100 milionów, ile było dni zdjęciowych - efekt końcowy ma się obronić sam. Nie można asekurować się i prosić widzów, by pewne rzecz wzięli w nawias albo przymknęli oko na niedoskonałości.
Wiele twórców tak robi.
- Dla mnie jest to obciach. Jeżeli coś nie wyszło, trzeba wziąć za to odpowiedzialność. Albo nie robić filmu. Z kolei to, czy coś nam się podoba, czy nie, to odrębna kwestia.
"Baby Bump" wzbudził skrajne reakcje wśród widzów na festiwalu w Wenecji.
- Doskonale sobie zdaję sprawę, że nasz film może się dla niektórych okazać trudny w odbiorze. Nie ukrywam zresztą, że skrajne reakcje to według mnie najlepsze, co może spotkać twórcę. Nie ma nic gorszego, niż kiedy po projekcji twojego filmu, któremu poświęciłeś trzy lata swojego życia, ktoś mówi, że "jest ok". Nie twierdzę, że złe recenzje mnie nie dotykają. Przejmuję się wszystkim, co usłyszę na temat swojej twórczości, zwłaszcza, kiedy pokazuję film po raz pierwszy. Oczywiście, będzie mnie to bolało, ale to jest element gry. Za chwilę to zaakceptuję i pójdę dalej. Trzeba dać się głaskać, ale czasami też pozwolić się skopać.
Rozmawiała: Małgorzata Steciak