Reklama

Krzysztof Kiersznowski: Nie tylko "Wąski"

​Wielu widzów przez lata widziało w nim gangstera Wąskiego z "Kilera", co niekiedy aktorowi przeszkadzało. Jednak odkąd Krzysztof Kiersznowski gra w "Barwach szczęścia" i "Blondynce", zdobywa coraz więcej sympatii i wyrazów uwielbienia od pań.

​Wielu widzów przez lata widziało w nim gangstera Wąskiego z "Kilera", co niekiedy aktorowi przeszkadzało. Jednak odkąd Krzysztof Kiersznowski gra w "Barwach szczęścia" i "Blondynce", zdobywa coraz więcej sympatii i wyrazów uwielbienia od pań.
Krzysztof Kiersznowski mówi, że pod względem zawodowym jest szczęściarzem /AKPA

Czuje się pan aktorem spełnionym?
- Zagrałem wiele różnorodnych, ciekawych ról, więc z zawodowej perspektywy nie mam chyba powodów do narzekań. Nigdy zresztą nie użalałem się, że nie pojawiałem się w pierwszoplanowych kreacjach. Aktor jest przede wszystkim od tego, żeby jak najwięcej grać. Pokazać, na co go stać na scenie czy przed kamerą, a nie przebierać w propozycjach. Również fochy i dąsy, że nie dostało się akurat jakiejś roli, są zupełnie nie na miejscu (śmiech).

Zatem dystans do siebie i otoczenia przede wszystkim?
 
- Czasami o niego bardzo trudno, zwłaszcza w moim pełnym indywidualistów zawodzie (śmiech). Ale patrząc wstecz, widzę, że miałem sporo szczęścia. Obsadzano mnie dość często w filmach i popularnych serialach, przy okazji zdobyłem parę nagród, dzięki czemu pojawię się w tym roku w Gdyni. W związku z jubileuszowym, czterdziestym Festiwalem Filmowym zaproszono wszystkich laureatów.

Reklama

Nagrody za role drugoplanowe w "Cześć Tereska" i "Statystach" przyniosły wymierne korzyści?

- W postaci dowodów sympatii widzów jak najbardziej! Choć szczerze przyznam, że dopiero role serialowe ugruntowały pozytywne w większości nastawienie do mojej osoby. Wcześniej, szczególnie po "Kilerze" Julka Machulskiego, nie zawsze było mi do śmiechu. Przez wiele lat musiałem ignorować zaczepki, odmawiać spożywania alkoholu, przez co niektórzy "fani" mogli poczuć się głęboko dotknięci i urażeni. Kiedyś w pociągu do Wrocławia kilku podpitych osobników zaproponowało mi wspólną wódeczkę. Obronili mnie żołnierze jadący w przedziale obok.

Praca w popularnych serialach sprawiła, że widz spojrzał na pana inaczej?

- Z pewnością! Postać dobrodusznego, naiwnego felczera w "Blondynce" czy budzącego sympatię strażaka w "Barwach szczęścia" w jakiś sposób pokazała i uświadomiła widzom, że Krzysztof Kiersznowski nie jest tylko mało rozgarniętym nieudacznikiem (śmiech). Co więcej! Od wielu pań zdarza mi się ostatnio słyszeć, że Stefan Górka jest wzorem prawdziwego mężczyzny! Bo posiada mnóstwo czułości, wdzięku i jest wrażliwy...

No właśnie. We wrześniu minie osiem lat, kiedy pojawił się pan w "Barwach szczęścia"...
 
- Prawdę mówiąc, nawet nie zdawałem sobie sprawy, że już tyle czasu minęło! To wprawdzie niewielka rola, ale ja cieszę się nawet z tej najmniejszej. Choćby dlatego, że osobiście znam aktorów, którzy są świetni w swoim fachu, ale nikt ich nie angażuje do filmów i seriali. Część z nich od lat, grając w prowincjonalnych teatrach, naprawdę ledwo wiąże koniec z końcem. Czy jestem szczęściarzem? Pod względem zawodowym na pewno tak!

Wrócił pan właśnie z Supraśla, z planu nowego sezonu "Blondynki". Co nowego u Puli Huli?

- Zmiany i jeszcze raz zmiany! Radykalne i nieodwracalne! Szczegółów zdradzać nie mogę, powiem jedynie, że mój bohater rzuci się w wir poszukiwań nowej miłości. Nieocenioną swatką okaże się Jagna (Magdalena Schejbal - dop. red.), swojej połówki Pula Hula będzie też szukał przez... internet. To dla mnie nowość, bo prywatnie rzadko korzystam z cudów nowoczesnej techniki.

Rozmawiał Artur Krasicki

Tele Tydzień
Dowiedz się więcej na temat: Krzysztof Kiersznowski
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy