W dorobku ma ponad 100 ról teatralnych i równie dużo telewizyjnych. Świetnie śpiewa (nagrała cztery albumy!), ma też naturalny dar rozśmieszania. Kocha podróże i swojego kota Amorka. Obecnie oglądamy ją w serialu „Leśniczówka”.
Skończyła pani niedawno zdjęcia do dwóch filmów. W jakich produkcjach panią zobaczymy?
Krystyna Tkacz: - Mam za sobą bardzo ciekawy sezon. W styczniu miałam zdjęcia do filmu według powieści Joanny Bator "Ciemno, prawie noc" w reż. Borysa Lankosza, w którym gram dramatyczną postać. Przyznam, że bardzo mnie to aktorskie wyzwanie ucieszyło. Przed chwilą skończyłam też zdjęcia do komedii romantycznej "Pech to nie grzech" Ryszarda Zatorskiego. W obsadzie same młode gwiazdy, a mnie się trafiła rola babci. Moja filmowa rodzina to Marysia Dębska i Julia Kostow.
W tym roku pojawiła się pani również w aż trzech serialach.
- Wszystko to szumnie brzmi. W rzeczywistości "Druga szansa" skończyła się dla mnie wraz ze szpitalnym wątkiem Moniki [Małgorzata Kożuchowska - przyp. red.], z którą moja bohaterka była związana. Nie mogłam dłużej być panią Jadzią, czyli salową zarządzającą szpitalem. W ostatnim sezonie moje sceny polegały głównie na odprowadzaniu i przyprowadzaniu małej Basieńki. Grała ją tak cudowna dziewczynka, że pokochałam ją jak własną wnusię. Bardzo miło wspominam zarówno pracę na planie, jak i rolę pani Jadzi. Wiem, że publiczność ją lubiła.
Pozostały jeszcze seriale "Leśniczówka" i "Za marzenia".
- W tym pierwszym gram babcię Bena, jednak ani on, ani ja nie jesteśmy głównymi postaciami. Trochę nad tym boleję, bo ekipa oraz atmosfera na planie są wspaniałe. A do serialu "Za marzenia" wpadłam gościnnie, by zagrać sekretarkę, bardzo życzliwą dla młodzieży.
W takim razie w pani życiu właśnie pojawiło się miejsce na nowe role.
- Faktycznie! Jestem otwarta na wszelkie propozycje. Czekam na nie, niecierpliwie przebierając nóżkami.
To prawda, że nawet w wolnym czasie uczy się pani ról, powtarza teksty, ćwiczy grę na fortepianie?
- Tak, znajomi mówią wręcz, że jestem aktorką bardzo dokładną.
Podobno marzy pani o powrocie do Teatru Telewizji?
- Bo dla aktora jest on szalenie atrakcyjnym miejscem. Kiedyś grywałam tam bardzo często, w tak ambitnych spektaklach, jak m.in. "Mahagonny" wg Bertolta Brechta, "Kosmos" Witolda Gombrowicza czy "Pod wulkanem" Malcolma Lowry’ego. Wielka literatura niesie doniosłe treści, w których aktor musi zanurzać się w poszukiwaniu głębszych sensów.
Największą popularność przyniosły pani jednak kultowe dziś "Alternatywy 4", "Zmiennicy" czy "07 zgłoś się".
- No tak. Jednak ze szczególnym sentymentem wspominam mój pierwszy serial "Doktor Murek" w reżyserii Witolda Lesiewicza, z Jerzym Zelnikiem w roli głównej. To ciekawa historia według scenariusza Tadeusza Dołęgi Mostowicza, niestety, od dawna niepowtarzana. Kolejny mój ukochany serial to "Życie Kamila Kuranta", gdzie grałam dość złożoną postać, a jako ciekawostkę można uznać fakt, że był to aktorski debiut Olafa Lubaszenki. Później był chyba serial "Tulipan". Ostatnio oglądałam powtórki "07 zgłoś się" i bardzo się uśmiałam, kiedy w jednym z odcinków zobaczyłam siebie w roli żony grabarza. Byłam taka młodziutka, ale "oni" zawsze bardzo lubili mnie oszpecić, pobrudzić i pogrubić.
Przypomina sobie pani jakieś zabawne zdarzenia z planów filmowych?
- Tak na przyciśnięcie guzika, to nie pamiętam. Wiem jednak, że często płakaliśmy ze śmiechu na planie "Alternatywy 4".
A jakie wrażenie z perspektywy widza zrobił na pani film "Ucieczka z kina Wolność"?
- To wielkie kino z plejadą najlepszych aktorów. Głęboki, wielopłaszczyznowy film legendy polskiego kina. Byłam ogromnie dumna, że Wojciech Marczewski zaproponował mi rolę, choć gram taką aktorkę, która ciągle narzeka, że ją przyjęła.
Pod względem technicznym musiało to być skomplikowane przedsięwzięcie...
- Tak. To była praca na milimetry! Musieliśmy bardzo precyzyjnie grać do oka jednej kamery. Nie było wtedy przecież komputerów. Cudownie się pracowało z Januszem Gajosem i świętej pamięci Władysławem Kowalskim.
Spotkała się pani z wieloma wybitnymi reżyserami. Z którym z nich chciałaby pani nakręcić kolejny film?
- Na pewno z Andrzejem Barańskim, z którym pracowałam przy obrazach "Dwa Księżyce" oraz "Parę osób, mały czas". To bardzo wrażliwy i delikatny człowiek, a na ekranie tak opisuje codzienność, że wydobywa z niej wielkie rzeczy. Im jestem starsza, tym wyraźniej widzę, że w życiu najważniejsza jest właśnie codzienność. Poza tym chciałabym móc znowu pracować z Andrzejem Bartem ("Boulevard Voltaire") oraz Andrzejem Kotkowskim, który tak nagle i niespodziewanie nas opuścił.
Zastanawiała się pani, dlaczego wielcy filmowcy tak szybko odchodzą?
- Nie zauważyłam takiej reguły. Andrzej Wajda żył prawie 100 lat, a Danusia Szaflarska 102 lata. Filmowcy, tak jak wszyscy ludzie, umierają bardzo różnie. Ale póki co żyjemy i bardzo chciałabym się spotkać również z młodszą generacją reżyserów - np. z Bodo Koxem, Dorotą Kędzierzawską, Małgorzatą Szumowską czy Pawłem Pawlikowskim. Jego filmy zrobiły na mnie ostatnio niesamowite wrażenie.
Podczas pracy z pewnością zaprzyjaźniła się pani z wieloma niezwykłymi ludźmi.
- Wspólna praca zbliża, ale przyjaźń to jednak trochę za duże słowo. W dorosłym życiu bardzo trudno tworzy się nowe głębokie więzi. Owszem, na planie się lubimy, szanujemy, jesteśmy zafascynowani wspólną grą. Ale po skończonych zdjęciach każdy wraca do siebie i nie ma już czasu na kontynuowanie spotkań ani tym bardziej na wiszenie na telefonach albo na umawianie się na jakieś kawki czy obiadki. Prawdziwe przyjaźnie zawiera się w dzieciństwie i wczesnej młodości, a jeżeli przetrwają, to Bogu dziękować.
Występowała pani kiedyś w teleturnieju "Śpiewające fortepiany". Wzięłaby pani dziś udział w podobnym programie rozrywkowym? A może zasiadłaby pani w jury talent show?
- Przy "Fortepianach" wszyscy bawiliśmy się świetnie. A jeśli chodzi o talent show, musiałabym się głęboko zastanowić, czy odnajdę w nim takie gatunki muzyki, które znam i lubię.
A w reklamie by pani wystąpiła?
- Tak, oczywiście! Mogłabym zachęcać do kupowania lakierów do paznokci, bo jak wszyscy twierdzą, mam bardzo piękne dłonie.
Ciekawe, czy w takim razie mogłaby pani reklamować kredyt bankowy?
- Oczywiście, że tak. Pod warunkiem, że spłaciliby mi mój kredyt, z którym od wielu lat się męczę.
Co w życiu jest dziś dla pani najważniejsze?
- Nie ma odpowiedzi na takie pytanie.
Dlaczego?
- Życie jest tak skomplikowane i ma tyle odcieni, że nie można jednoznacznie określić, który kolor najbardziej się lubi. Gdy powiem, że najważniejsze są dla mnie tylko podróże, to przecież będzie kompletna bzdura! Co innego, jeśli zapyta mnie pani, kto jest dla mnie najważniejszy. Wtedy odpowiem: oczywiście, że mój ukochany kot perski Amorek!
Skoro już mowa o podróżach, tęskni pani za Amorkiem podczas dłuższych nieobecności?
- Naturalnie. Na samą myśl o wyjeździe już za nim tęsknię.
Dokąd wybiera się pani na wakacje? A może już z nich pani wróciła?
- Mam je za sobą. Byłam w Grecji z grupą przyjaciół, m.in. z młodą lekarką, ale nie tą ze skeczy kabaretowych radiowego Studia 202.
Dorota Czerwińska