Reklama

Kręcenie filmu Jan Paweł II było czymś wyjątkowym

3 marca 2006 r. na ekranach polskich kin zadebiutował film "Jan Paweł II", w reżyserii Kanadyjczyka Johna Kenta Harrisona. W tej polsko-amerykańsko-włoskiej koprodukcji, realizowanej przez telewizje z tych krajów, wystąpiła plejada znanych aktorów. Jon Voight wcielił sie w postać Jana Pawła II, Anglik Cary Elwes zagrał młodego Karola Wojtyłę, Christopher Lee odtworzył na ekranie kardynała Wyszyńskiego, a postać kardynała Sapiehy przypadła w udziale Jamesowi Cromwellowi. Oprócz aktorów amerykańskich w filmie, którego polską wersję przygotował Jerzy Łukaszewicz, wystąpili także nasi aktorzy. Wenanty Nosul zagrał arcybiskupa Dziwisza, a Mikołaj Grabowski wcielił się w rolę kardynała Ratzingera (obecnie papież Benedykt XVI).

Reklama

Właśnie dyrektor krakowskiego Teatru Starego opowiedział w rozmowie z Tomaszem Bielenia o "wyjątkowym doświadczeniu filmowym", jakim była obecność na planie "Jana Pawła II".

Czy bał się pan roli kardynała Ratzingera w filmie "Jan Paweł II"?

Mikołaj Grabowski: Bałem się tej roli i to bardzo, bo jakoś nie mogłem sobie wyobrazić tej postaci do końca. To znaczy wyobrazić ją sobie jest łatwo, tylko kontekst tej postaci - to, że kardynał Ratzinger jest papieżem - był bardzo dojmujący, bardzo wpływał na mnie.

Nie mogłem się uwolnić od tej myśli i mówiłem sobie ciągle : "Grasz kardynała Ratzingera! Jest dopiero1985 rok, on jest przyjacielem papieża, nie jest Benedyktem XVI". No, ale to było bardzo trudne, żeby zdjąć z siebie ten ciężar.

Jak pan z tego wybrnął?

Mikołaj Grabowski: W gruncie rzeczy bardzo pomógł mi Jon Voight, gdy kręciliśmy te sceny, w których miałem np. powiedzieć taki tekst: "Bóg wzywa mnie do Rzymu". Proszę sobie wyobrazić taki tekst! Ja mówię: "Rany boskie, przecież ja nie jestem w stanie tego wypowiedzieć", bo to znaczy, że Bóg wzywa mnie na tron papieski, a ja rozmawiam przecież... z Janem Pawłem II. To już jest jakaś kombinacja myślowa.

A Voight mówi: "Grajmy przyjaciół. Ja tobie jestem potrzebny, ty mnie. Rozmawiajmy jak ludzie, którzy potrzebują się nawzajem, dla kościoła, potrzebują swojej własnej pracy, wsparcia, przyjaźni".

Być może dzięki temu wiele tych ciężkich słów, które miałem do powiedzenia, przeszło lekko, delikatnie, swobodnie... Dopóki więc nie nastąpiło jakieś przełamanie, dopóty ja miałem duży stres.

Jak przygotowywał się pan do roli Ratzingera?

Mikołaj Grabowski: Od samego początku, gdy znalazłem się na planie, wzięto mnie do charakteryzacji, ubrano mnie w kostium, wyszedłem z tego wozu. I nagle patrzę - cała ekipa stoi, patrzą się na mnie, jeden krzyknął: "Looks great" - to mnie troszkę uspokoiło, no, ale patrzę na siebie w lustrze, myślę sobie, no dobrze - wygląd - może i jest tam jakieś podobieństwo, ale trzeba przecież stworzyć postać!

Rozmawiam z reżyserem i pytam się, czy to jest pancerny kardynał, jako że był taki stereotyp Ratzingera jako tego, który dyscyplinuje kościół. Rozmawiałem z reżyserem i mówię mu, że to nie jest dla mnie postać pancernego kardynała, a on mówi: "Dla mnie też nie". No i tak zaczęliśmy myśleć powoli, kim on jest.

A na przygotowanie nie miałem czasu dużo, właściwie kilka dni od poinformowania mnie. Pojechałem do Rzymu i od razu zaczęły się zdjęcia.

Co było dla pana najważniejsze podczas pracy nad tym filmem?

Mikołaj Grabowski: Myślę, że bardzo ważna była atmosfera na planie. Ona pewnie była w różnym stopniu ważna dla każdego aktora. Dla Jona Voighta było to wyzwanie dotyczące postaci papieża, Polaka, człowieka religii, człowieka społecznego, ale przede wszystkim człowieka cierpiącego, bo taki wizerunek nam się tu jawi, i to bardzo mocno.

Dla mnie to było coś zupełnie innego, bo przecież całe moje pokolenie towarzyszyło Janowi Pawłowi II, a jeszcze zważywszy czasy gimnazjum, które ja kończyłem w Wadowicach, to z legendą Wojtyły byłem bardzo blisko.

Kolega mi mówił: "A wiesz, biskup Wojtyła, to z moim ojcem chodził do liceum... No i tu bywał, właśnie tu siedział... A wiesz, że w tym domu, to on tu mieszkał, tu obok, w pokoju... A wiesz, że ksiądz Zachar uczył Wojtyłę, wiesz, że on jest teraz biskupem?" Więc ja w sposób naturalny byłem zżyty z tą wyjątkową osobą. No a później wszyscy Polacy towarzyszyli jego pontyfikatowi.

Każdy z nas ma swoją własną do niego czułość i - nie waham się tego powiedzieć - miłość.

Jaka atmosfera panowała na planie?

Mikołaj Grabowski: Najbardziej niezwykłe było to, że nie zawsze było wiadomo, czy się jest tą postacią [Ratzingerem - przyp.red.], czy się gra tę postać; czy to jest prawda, czy to jest fikcja Już Wyspiański powiedział: "Rozmawiałem z Rosenkrantzem i Guildensternem za kulisami". On rozmawiał z aktorami grającymi Rosenkrantza i Guildensterna, a nazwał to rozmową z postaciami scenicznymi, co jest jakąś imaginacją. Tych ludzi nie ma, oni są na papierze, aktorzy potwierdzają ich obecność na ekranie.

Już wiele filmów powstało o tym, jak się miesza rzeczywistość filmowa z prawdziwą i rzeczywiście tam coś takiego miało miejsce. Gdy kręciliśmy te sceny w Cinecitta, tłumy statystów, którzy tam byli, widząc mnie i Voighta idących do restauracji, krzyczało: "Idzie dwóch papieży!". Wiadomo było, że to idą aktorzy, ale oni są jakoś podobni...

Mówię o tym, że sam proces kręcenia tego filmu był czymś wyjątkowym, Myślę, że trudno mi będzie jakimkolwiek doświadczeniem filmowym tę specyficzną obecność na planie filmowym zrównoważyć.

Podoba się panu pomysł dubbingowania filmu?

Mikołaj Grabowski: Byłem pełen obaw przed dubbingiem po obejrzeniu wersji włoskiej. Przy czym ja nie znam włoskiego, wobec czego, oglądając film, domyślałem się tylko co mówią, mając w pamięci scenariusz. W tej włoskiej wersji potwornie brakowało mi głosu Jona Voighta, który wspaniale wczuł się w postać Jana Pawła II. Mówiąc szczerze teraz - po tym, co zobaczyłem - moje uprzedzenie do dubbingu zniknęło.

Poznaję oczywiście głosy aktorów, ale myślę, że dubbing jest zrobiony bardzo dobrze. Muszę szczerze pochwalić Krzysia Kobergera za jego pracę. Myślę, że to, co ja pamiętam, jak mówił Jon Voight, Krzysiek jest bardzo blisko tego.

To drugi film o papieżu, który pojawił się na naszych ekranach. Jak będzie ewoluować filmowe podejście do biografii Jana Pawła II?

Mikołaj Grabowski: Trudno mi prognozować. Widziałem ten pierwszy film z Adamczykiem. I to było takie otwarcie. Opowieść nieomal biograficzna. Natomiast to, co w tej chwili tu zobaczyłem, cała druga część filmu, choć biograficzna, jest przecież o czymś innym. O cierpiącym człowieku, o każdym z nas. Siła polega na tym, że Jon Voight zagrał człowieka, który cierpi, a że on jest papieżem, to jest dodatkowa okoliczność.

Jest mi on bardzo bliski i ta druga część przemawia do mnie bardzo silnie i przekonała mnie do tego, że ten film jest bardzo dobry. A poza tym uświadomiła mi, że warto robić filmy o papieżu, choć naprawdę sam nie wiem, ile jeszcze papieskich filmów byłbym w stanie znieść.

Dlaczego nie powstał do tej pory żaden polski film na ten temat?

Mikołaj Grabowski: Każdy polski reżyser lęka się o wiele bardziej niż zagraniczny, który patrzy na to z pewnym dystansem i tę postać z pewnej odległości może opisać obiektywnie. My nie patrzymy na Jana Pawła II obiektywnie, my patrzymy strasznie emocjonalnie.

Myślę, że słusznie polscy reżyserzy obawiają się, gdyż może zaprowadziłoby ich to do takiego obrazu, który byłby przeładowany patosem, tkliwościami, sentymentalizmami. To, że takie filmy robią obcy reżyserzy, i że grają w nich aktorzy z całego świata, to dobrze - oni mają dystans do tego. To właściwe proporcje.

Twórca musi mieć, mimo całej miłości do tematu, swobodny stosunek, Boję się, że polscy reżyserzy takiego stosunku by nie mieli.

Dziękuję za rozmowę.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy