"King Kong z popcornem w ręce"
Peter Jackson już nie raz udowadniał, że nie przestaje być wielkim dzieckiem współczesnego kina. A jak wiadomo, dzieci lubią gadżety. 4 kwietnia 2006 r. do sklepów trafiło wydanie DVD jego ostatniego filmu "King Kong". O tym, że Jackson zna się na nowinkach technicznych, dobitnie przekonała wszystkich jego słynna trylogia "Władca Pierścieni". O tym, że rozumie mechanizmy rządzące współczesną reklamą, przekonał nas właśnie "King Kong". Film jest bowiem pierwszą wysokobudżetową produkcją, którą już w dniu premiery DVD można było sobie legalnie ściągnąć przez internet.
O pracy nad filmem, swym uzależnieniu od kina oraz kartonowym modelu Empire State Building, który Jackson wykonał w wieku 12 lat, zafascynowany "King Kongiem" z 1933 roku, nowozelandzki reżyser opowiedział w rozmowie z Martynem Palmerem.
Udowodniłeś już, że jesteś mistrzem wykorzystywania formatu DVD. Jakie są twoje zamierzenia względem "King Konga"?
Peter Jackson: Wydanie na DVD będzie zawierało film oraz dodatkowy dysk z materiałami. Chciałbym, żeby te materiały dokumentalne dostarczyły nam sporo dodatkowej rozrywki, ponieważ nie chcemy pokazywać tylko pracy nad samym filmem, chcemy wybrać kilka lokalizacji znanych z ekranu - takich jak Nowy Jork i wyspa Czaszki - i skupić się na szerszym przedstawieniu tych miejsc. Pokazując Nowy Jork skupimy się na roku 1933, pokażemy miasto pogrążone w najczarniejszym okresie kryzysu, budowę Empire State Building, którą właśnie ukończono, gigantyczne bezrobocie, slumsy w Central Parku i w dokach. Takie było prawdziwe oblicze tego miejsca w czasach, gdy Merian Cooper i Ernest Schoedsack tworzyli oryginalnego "King Konga" w 1933 roku. Chcieliśmy zrobić dokument przedstawiający o wiele więcej niż to, co w samym filmie pojawia się jedynie na mgnienie oka.
DVD nie jest więc pewnego rodzaju zbiorem przypisów do filmu...
Peter Jackson: Tak,tak samo będzie z wyspą Czaszki, nie wiem, czy więcej niż dziesięć procent tego, co o niej wiemy, pojawiło się w filmie, bowiem na więcej historii nie było miejsca. Zdecydowaliśmy się zaprosić widzów na wyprawę po wyspie, w miejsca, których nie mogli zobaczyć w filmie. Pokażemy istoty, które stworzyliśmy, a dla których zabrakło miejsca na ekranie. Opowiemy o geologii tego miejsca, o starożytnej cywilizacji Majów, która powoli pogrąża się w wodach morza. Gdyby dzisiaj ktoś dotarł na wyspę nie znalazłby żadnych jej śladów, bowiem od roku 1933 wszystko znalazło się pod powierzchnią wody. Ale jest wiele aspektów wyspy, które zamierzamy pokazać w całej serii niezwykłych filmów dokumentalnych. Poza tym Universal obiecuje, że jeszcze w tym roku, koło Bożego Narodzenia, jest szansa na specjalne wydanie czteropłytowe zawierające rozszerzoną wersję filmu z wieloma dodatkowymi scenami.
Czy od samego początku zamierzałeś zrobić kolejny trzygodzinny film?
Peter Jackson: Nie, plan zakładał zrobienie filmu mieszczącego się w dwóch godzinach i dziesięciu, góra piętnastu minutach. Niestety, gdy rozpoczęła się produkcja, doszedłem do wniosku, że jestem chyba najmniej odpowiedzialnym facetem, jeśli chodzi o pracę ze stoperem na planie filmu. Nie dość, że tego nie robię, to wręcz nienawidzę tego typu ograniczeń. Uważam, że skoro mam scenariusz i kręcę film według tego scenariusza to robię całość, a dopiero potem udaję się do pomieszczeń montażowych, gdzie przycinam materiały do potrzebnej długości. I tak było tym razem, nakręciliśmy bardzo dużo materiału, a wszystko, podkreślam to, na czas i mieszcząc się w budżecie. Zakończyliśmy pracę wtedy, kiedy uznaliśmy, ze mamy już wszystko, ale było tego o wiele więcej, niż przypuszczaliśmy na początku. Próbowaliśmy potem skrócić film, ale robiliśmy to tak, by wersja która trafi na ekrany była taką, jaką chcieliśmy widzom pokazać.
Jak bardzo osobisty jest ten film dla ciebie?
Peter Jackson: Bardzo osobisty. To znaczy każdy film, który robię jest osobisty, inaczej przecież być nie może. Jestem fanatykiem kina, jestem fanem, jak każdy widz, mam w domu wielką kolekcję filmów na DVD i wciąż je oglądam. I gdyby ktokolwiek inny nakręcił dzisiaj "King Konga", a ja bym na niego poszedł, to siedziałbym w pierwszym rzędzie na premierze z popcornem w ręce i taki film właśnie chciałbym obejrzeć. Nie wiem, czego ty byś po nim oczekiwał, albo facet siedzący obok, ale ja bym chciał zobaczyć właśnie taki film.
Na tym poziomie każdy film musi być czymś bardzo osobistym, bo nie wierzę w to, że film może być dziełem zbiorowym, nie wierzę, że można nakręcić coś dobrego zastanawiając się, czy to się spodoba szerokiej widowni. Sądzę, że robiąc film robisz go dla siebie i masz tylko cholerną nadzieję, że i innym widzom się spodoba.
Co się stało z materiałami, z twojej pierwszej próby nakręcenia "King Konga", kiedy miałeś 12 lat?
Peter Jackson: Nadal je posiadam. O, tak. Kartonowy model Empire State Building, który wtedy zrobiłem, przez cały czas znajdował się obok mnie w montażowni, gdy docinaliśmy film. Myślę że był dla mnie czymś w rodzaju talizmanu.
Nie sądzisz, że to wielkie szczęście w nieszczęściu, że nie dano ci możliwości zrealizowania "King Konga" już w XXI wieku?
Peter Jackson: Tak, w rzeczy samej to wielkie szczęście. Myślę, że teraz mogłem nakręcić ten film najlepiej jak tylko można. Wykorzystaliśmy w nim wiele doświadczeń z planu "Władcy Pierścieni", a gdybym zabrał się do niego w 1996 roku, zapewne nie byłoby dzisiaj ekranizacji trylogii Tolkiena. Kto wie, jak potoczyłyby się moje losy w takim wypadku. Wszyscy jesteśmy w końcu niewolnikami wyroków losu, który kieruje naszymi krokami, a my możemy się mu jedynie bezwolnie poddawać. Wtedy los uznał, że nie czas jeszcze robić Konga, a teraz wręcz odwrotnie. Dzięki temu miałem możliwość wykorzystania technologii, które nie istniały w 1996 roku, mogliśmy też wykorzystać doświadczenia nabyte na planie "Władcy Pierścieni". Doświadczenia mówiące o fantazji i realizmie i umieszczaniu realistycznych elementów w filmie choćby nie wiem jak fantastyczny miał być. I dlatego mamy tutaj ogromnego goryla, dinozaury, a do tego bohaterów z realnego świata, którym każemy zachowywać się i reagować, jakby byli w realnie istniejącym świecie. Dlatego też mamy mroczną, realistyczną wersję Nowego Jorku z 1933 roku zamiast jakiejś fantastycznej wizji. Cała fantastyczność w tym filmie oparta jest na solidnych, realistycznych podstawach.
Co tak bardzo urzekło dziewięciolatka, który widział po raz pierwszy "King Konga"?
Peter Jackson: Eskapizm doskonały - zaginiona wyspa spowita całunem mgły, tubylcy składający kobiety w ofierze, gigantyczny goryl walczący z dinozaurami, Kong pokonujący T-Rexa, jego przybycie do Nowego Jorku, wspinaczka na Empire State Building z Fay [Wray - odtwórczyni głównej roli kobiecej w filmie z 1933 roku - przyp.red.] w ręku, dwupłatowce, no wszystko. Wszystko to mnie urzekało. I to najważniejsze, co zapamiętałem, że ja, zaledwie dziewięciolatek, na końcu filmu się popłakałem. Szlochałem, szlochałem i szlochałem, a to oznaczało, że trafiłem na idealny eskapizm, bo tylko eskapizm jest w stanie tak chwycić za serce, i właśnie to starałem się osiągnąć w nowej wersji.
Sądzisz, że kiedykolwiek kazałeś aktorowi pracować ciężej niż Naomi Watts w "King Kongu"?
Peter Jackson: Nie. To znaczy, Naomi jest znakomitą aktorką, ona nie próbuje, ona nie udaje, ona po prostu staje się graną postacią, tak zewnętrznie, jak i wewnętrznie. Andy Serkis miał przy tym niebagatelną rolę, dlatego, że kazałem Naomi reagować na wszelkie ruchy i zachowania Konga niemal na rok przed tym, kiedy po raz pierwszy zobaczyliśmy go wygenerowanego przez komputer, i nie mogliśmy jej nawet pokazać, poza szkicami, jak on naprawdę będzie wyglądał. I tak, w każdej scenie, w której Nami patrzy na Konga, za kamerą stawialiśmy Andy’ego, który odgrywał jego rolę, dzięki czemu mogła grać, jakby stała przed prawdziwym aktorem. Tylko w takiej konfrontacji można uzyskać naprawdę dobre efekty na planie i niezapomniane role.
Co takiego ujęło cię w Jacku Blacku, że powierzyłeś mu rolę Carla Denhama?
Peter Jackson: Widziałem "Szkołę rocka" ze dwadzieścia razy, ale tylko dlatego, że dzieciaki oglądały ją przez całe Boże Narodzenie. Ale Jack zagrał też w wielu innych filmach, zdziwiłbyś się przeglądając jego CV w jak wielu zróżnicowanych rolach go obsadzano. Zwróciłem na niego uwagę już dużo wcześniej, a pisząc rolę przewrotnego filmowca z 1933 roku, cały czas miałem go przed oczami myśląc "OK, jak powinien wyglądać taki facet z lat trzydziestych?". I ustaliłem, że będzie to typ młodego Orsona Wellesa - wiesz, Merkury Theatre, "Wojna światów", facet w typie wczesnego "Obywatela Kane’a", facet, który podejmie każde ryzyko, lekko nawiedzony, ale i w typie rozrabiaki, takiego, który chce być lepszy od wszystkich, którego ego wciąż pcha do przodu, tak że pozostali muszą za nim nadążać. Taką właśnie "wellsowatą" postacią chcieliśmy go widzieć. Oczywiście nie jest to stuprocentowe naśladownictwo Orsona, ale tak go widzieliśmy i wiedzieliśmy, że tylko Jack może go zagrać.
Dziękuję bardzo za rozmowę
(wykorzystano materiały ITI)