Reklama

Każdy mój film jest moralitetem

- "Korowód" wpisuje się w moją opowieść o wartościach. Jest dość konsekwentny w mojej filmowej biografii - tłumaczy Jerzy Stuhr. 9 listopada do kin trafia jego szósta reżyserska próba. O komplemencie Krzysztofa Zanussiego, ryzyku pracy z debiutantami oraz powodzie, dla którego zdecydował się zaangażować Aleksandrę Kwaśniewską - krakowski artysta rozmawia z Tomaszem Bielenia.

Chciałbym dowiedzieć się skąd wziął się "Korowód"? Scenariusz miał Pan gotowy już od ponad roku. Co pana zainspirowało do opowiedzenia tej historii?

Jerzy Stuhr: Wszystko zaczęło się od obsesyjnej sceny, która mnie prześladuje od 20 lat, odkąd moje życie się zmieniło i jego sporą część spędzam w pociągu na trasie Kraków-Warszawa, Warszawa-Kraków. Co by było gdyby ktoś zniknął z przedziału? Czasem wychodzę od takiej absurdalnej myśli... Przez lata nie potrafiłem rozwinąć tego pomysłu w żadną stronę, ale gdzieś to w człowieku siedzi.

Reklama

Drugi pomysł wziął się z myśli jak mało od nas zależy. Coś nami steruje, że spotykamy tych ludzi, a nie innych, jakoś dziwnie się życie zaplata. Rozmawiałem niedawno w kawiarni w Warszawie z moim synem o Michale Żebrowskim, patrzę - a w tym momencie wchodzi Żebrowski. Czy to jest przypadek, w takim wielkim mieście jak Warszawa, o dziewiątej rano? Takie "strzępy" mnie interesowały - jak zapleść losy ludzi...

Poza tym intryguje mnie przez lata to, jak mało o sobie wiemy. Siedzę na tym fotelu rektora i tak sprzeczne opinie o różnych ludziach słyszę... Gdzie jest prawda? Ludzie są jednak jakimiś kameleonami w ocenach innych ludzi...

Te "strzępy" nie tworzą jednak jeszcze historii.

Jerzy Stuhr: Krzysztof Zanussi pogratulował mi kiedyś, że w moich filmach przeniosłem etos inteligenta w XXI wiek. Trochę przesadził, ale miło mi, że to on powiedział. Przecież to on zajmował się przez lata tym etosem. Ale z tego wszystkiego zakiełkowała mi wtedy taka myśl, żeby to moje środowisko akademickie, które wydawało mi się zawsze trochę upokorzone, opuszczone, sportretować w kolejnym filmie. Przez ostatnie lata patrzyłem na bohaterów polskich filmów - to wszystko to jest jakiś margines, to są ludzie z obrzeży. A przecież po ulicach Krakowa chodzą rzesze normalnych studentów, którzy są ciekawymi młodymi ludźmi. Dlaczego oni nie są bohaterami tych filmów?

Skąd mogłem wiedzieć, że w fazie kręcenia filmu to środowisko akademickie wypłynie z tej niszy i stanie się zbiorowym bohaterem politycznych sporów? Ten film spotyka bardzo wiele podobnych przypadków. Jak kilka dni temu widziałem roztrzęsioną, spięta nerwowo twarz kandydata na jednego z polityków, który wyznawał publicznie swoje winy z czasów komunistycznych [Michał Boni - przyp.red.], to sobie pomyślałem: "To jest przecież kwestia z mojego filmu".

"Korowód" niechcący zrobił się filmem politycznym?

Jerzy Stuhr: Nawet bardzo niechcący. Jak to pisałem to wiedziałem, że ten film będzie osadzony w jakimś konkretnym czasie. Nie chciałem unikać problemów, które przeżywamy. Ale nie chciałem też, żeby to było "główne menu". To mi trochę przeszkodziło. Ale widzę, że się nie pomyliłem... Nawet jeśli to wszystko stanie się za chwilę historią, to myślę sobie - w takim czasie żyliśmy.

Dość bolesne jest dla mnie przy tym wszystkim zachowanie krytyki. Zauważył pan w Gdyni - jeden z nich musiał powiedzieć, że polskie kino opowiada bajki i natychmiast wszyscy jak mantrę zaczęli powtarzać o bajkach? I ja też w to zostałem wpisany. A ci sami krytycy kilka tygodni wcześniej pod niebiosa wynosili film "Irina Palm", który dopiero jest bajką! A w ogóle całe kino jest bajką... I jak patrzyłem na tego polityka - a oni mi mówią, że to są bajki! Niech w każdym filmie będzie choć jeden fragment takiego weryzmu, jaki się zbiegł z moim filmem w wyznaniu tego polityka! I o miłości było... Zupełnie jak postać grana przez Jana Frycza w moim filmie.

O "Korowodzie" pisano najpierw , że to "film o teczkach", potem informowano, że Stuhr kręci "film o lustracji". Pan zaś mówi, że to "film o wartościach".

Jerzy Stuhr: Robiłem "Korowód" z myślą, że jego bohaterowie poszukują uczciwości. To jest film o poszukiwaniu uczciwości. To jest dla mnie najważniejszy temat tej opowieści. To zakończenie, które też jest krytykowane, tym razem jako telenowelowe, mówi o tym, że bohater próbuje wykonać pewien krok w stronę uczciwości. Czy mu się to uda czy nie - to jest już inna opowieść.

Jest jeszcze inny aspekt, niezwykle dla mnie ważny: że losów tych młodych bohaterów nie można oderwać od losów ich rodziców, że one gdzieś się zapętlą.

Wydaje mi się, że "Korowód" jest filmem dla młodego pokolenia. Nie chciał Pan nakręcić filmu dla swoich rówieśników?

Jerzy Stuhr: Kręcisz filmy, bo musisz się wypowiedzieć. Ale też kręcisz filmy dla kogoś. I tu włącza się już myślenie praktyka. Pójdziemy do kina, siądziemy i ja będę najstarszy na widowni. Ile razy mi się to już zdarzyło! Do kina chodzą młodzi ludzie i ja nie mogę udawać, że ich nie ma albo że mnie nie obchodzą. Kieślowski i Wajda mówili: Mów do tych ludzi, ale mów na swoich warunkach. Nie podlizuj się im, ale nie zapominaj, że oni są. I ja zawsze stosuję tę zasadę.

Poza tym myślę, że "Korowód" wpisuje się w moją opowieść o wartościach. Jest dość konsekwentny w mojej filmowej biografii.

W Pana filmie występuję piątka debiutantów. Czego brakowało Panu w młodych aktorach kinowych i telewizyjnych, że zaryzykował Pan powierzenie "Korowodu" świeżo upieczonym absolwentom a nawet studentom szkół teatralnych?

Jerzy Stuhr: Zawsze reżyser ma pokusę odkrycia aktora. Widziałem jaki szczęśliwy był Kieślowski, że to właśnie on mnie znalazł. Poza tym chciałem mieć nieograne twarze a oprócz tego chciałem uzyskać jednorodny wizualnie efekt urody. Jeżeli słyszę dzisiaj komplementy "jacy ładni ludzie grają u pana w tym filmie" - to było to świadome.

Oczywiście płacę za to cenę braku swobody, ogromne trudności techniczne, oni te rolę grają nieśmiało, jeszcze nie znają swej ekranowej ekspresji, pod moje dyktando idą. Ale dają temu filmowi pewną gamę.

Po pokazie "Korowodu" w Gdyni mówił Pan, że realizacja tego filmu była dla Pana obowiązkiem. Co miał Pan na myśli?

Jerzy Stuhr: Kultywuję w sobie tę powinność od czasów kina moralnego niepokoju. Filmy z nurtu moralnego niepokoju dawały świadectwo tamtym czasom, nie kłamały. Zawsze jak się bierzesz za temat, który się dzieje tu i teraz, to masz obowiązek dać świadectwo. Nie unikać trudnych tematów - to jest mój obowiązek.

Czy autoironiczna kreacja rektora w "Korowodzie" to potwierdzenie tego braku uniku?

Jerzy Stuhr: Kiedy narodził mi się w scenariuszu temat lustracji, to zrozumiałem, że jest to na tyle złożony problem, że wymaga naświetlenia z różnych stron. Tak powstała postać Adama, rozwinęła się postać Ireny a obok bohatera granego przez Jana Frycza musiała pojawić się taka postać, jak ja - czyli rektor. On pokazuje absurd tego wszystkiego: ci, którzy najbardziej zniszczyli nam życie, wychodzą z tego bez szwanku.

Czy zgadza się Pan z określeniem "Korowodu" mianem moralitetu?

Jerzy Stuhr: Każdy z moich filmów jest moralitetem.

W Pana filmie nie znalazłem jednak złych postaci...

Jerzy Stuhr: Jak wymyślałem postać, którą gra Jan Frycz, to od razu szukałem czegoś co by mu dać, żebyśmy mogli bardziej mu współczuć, niż go oskarżać. Wstrzymać się z oskarżeniem, bo nie znamy prawdziwych motywacji. Co mnie najbardziej bolało w tych "medialnych przypadkach", to ten łatwy osąd. Jeszcze nic się nie stało, a już człowiek jest napiętnowany. Zanim on się zacznie tłumaczyć, to nikt go już nie słucha. Już media go piętnują. Ten mechanizm mnie interesował.

Czy Aleksandra Kwaśniewska w Pana filmie pojawia się z jakiegoś specjalnego powodu?

Jerzy Stuhr: Nic politycznego. Chodziło mi tylko o kogoś "znanego od 5 minut". Jakby nie mogła Ola, to byśmy spróbowali Cichopek. Chodziło mi o celebrity. Jak Ola Kwaśniewska przyszła na plan, to mi zaczęła opowiadać jeszcze lepsze historyjki o paparazzich, niż ta z mojego filmu.

Jak opisujesz dzisiejszy dzień i opowiadasz o tym, w czym ci młodzi ludzie żyją, to musisz opisywać też takie rzeczy. Inny tego uniknie, nie pokaże, nie musi - a mi się wydaje, że ja ciągle muszę.

Dziękuję za rozmowę.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy