Katarzyna Zielińska: Siła kobiet
Odkąd porzuciła rolę w „Barwach szczęścia”, rzadziej pojawiała się w świecie seriali. W tym czasie Katarzyna Zielińska urodziła dwoje dzieci, a teraz wraca w końcu na mały ekran.
4 września na antenie Polsatu zadebiutuje serial "Zawsze warto". Wciela się pani w jedną z głównych bohaterek, Dorotę. Jaka będzie pani postać?
Katarzyna Zielińska: - Dorota pracuje w banku, jest mężatką, matką trójki dzieci. Na pierwszym miejscu zawsze stawia rodzinę. Praca i studia, które skończyła, nie są tak ważne jak bliscy. Zapomina o swoich marzeniach, zainteresowaniach. Dorota ma za sobą bardzo trudne doświadczenie - przeszła amputację piersi, ale dzielnie stawia temu czoło, wspierając inne amazonki.
Ta rola była wyzwaniem? Chyba nie było łatwo postawić się na miejscu Doroty?
- To trudna, ale też pięknie napisana postać. Musiałam odbyć sporo rozmów z kobietami, które przeszły przez taką chorobę, bo nigdy nie byłam w podobnej sytuacji. Dorota to bardzo dzielna kobieta - pomimo tego, co ją spotkało, zachowuje w sobie pogodę ducha i optymizm. Jak dotychczas to na pewno jedna z najwięcej kosztujących mnie emocjonalnie ról. Kiedy wracałam z planu, byłam wykończona, ale też wdzięczna za swoje życie. Czy są jakieś cechy charakteru, które was łączą? Na pewno dzielność i optymizm. Poza tym dla nas obu rodzina to priorytet. Jesteśmy jednak w zupełnie innej sytuacji osobistej, dlatego trudno to porównać.
Serial porusza dużo trudnych tematów. Los waszych bohaterek ma być przykładem dla innych kobiet?
- To jest produkcja o silnych kobietach. O tym, że mają one w sobie moc sprawczą i są wyjątkowe. To serial o kobietach, ale nie tylko dla kobiet. Chcemy pokazać również mężczyznom, że naprawdę jesteśmy superbohaterkami. Potrafimy zapanować nad sytuacjami, które wydawałyby się nawet niemożliwe do ogarnięcia. To także próba pokazania, że kobieta to piękna, dzielna, choć wrażliwa jednostka.
A propos kobiet, jak układała się współpraca na planie z Weroniką Rosati i Julią Wieniawą?
- Po raz pierwszy współpracowałyśmy na planie. Nigdy wcześniej nie spotykałyśmy się w żadnej pracy, więc wzajemnie byłyśmy siebie ciekawe. W momentach rozprężenia było bardzo wesoło! Ale też to ciężka praca. Spędziłyśmy ze sobą godziny, dniami i nocami, w upale i na mrozie, w różnych warunkach. Na planie było ciężko, ale też przyjemnie i wesoło. Między nami natomiast zawsze układało się dobrze, więc przykro mi, ale nie jestem w stanie powiedzieć niczego skandalicznego.
Podobno na planie czasem towarzyszyły wam dzieci. Synowie lubią podglądać panią za kulisami?
- Staram się nie przyprowadzać dzieci do pracy, jednak czasem synkowie z nianią mi towarzyszą. Szczególnie starszy lubi patrzeć, jak pracuję, jest ciekawy tego, co dzieje się na planie. Młodszy zaś jest łobuzem - nie wie, o co chodzi, ale cieszy się, że dużo się dzieje i jest sporo ludzi. Bywa kolorowo.
Teatr to kolejny kierunek, w którym się pani rozwija. Poza grą w teatrze Roma zajęła się pani produkcją m.in. "Nowego Jorku, Prohibicji". Jak odnajduje się pani po drugiej stronie?
- Już trzeci raz stoję po obydwu stronach - jestem i producentką, i aktorką. To na pewno trudne doświadczenie. Za każdym razem sobie mówię: "Nigdy więcej!". Ale chyba jestem od tego uzależniona, więc nie przestaję. Ostatnio powiedziałam znowu "stop", bo po pierwsze, mam sporo nowych zobowiązań zawodowych, a po drugie, muszę też odpocząć emocjonalnie. Cała odpowiedzialność za produkcję spoczywa na moich barkach, więc to nie jest łatwe. Ale jak się powiedziało A, to trzeba powiedzieć B. Gdy ma się scenę, reżysera, scenariusz, aktorów, nie można się wycofać. Na pewno jest w tym jakaś adrenalina, od której jestem uzależniona, ale muszę za nią zatęsknić, zanim wezmę się za czwartą produkcję.
Na razie mówi pani "stop"?
- Nie da rady pogodzić teatru, grania w serialu - i to jeszcze głównej roli - do tego mając rodzinę i inne obowiązki. Zwłaszcza że działam też w innych teatrach, nie tylko w Romie. Na razie staram się cieszyć tym "Nowym Jorkiem...". Jeździmy po festiwalach, zbieramy dobre recenzje - czym mogę i chętnie się chwalę - więc mam radość z tego, co wyprodukowałam.
Skąd czerpie pani energię, by dzielić intensywną pracę z tyloma obowiązkami oraz pasjami?
- Chyba od najbliższych osób. Trzeba mieć optymizm w głowie i w sercu, choć oczywiście nie zawsze jest łatwo.
Czuje pani, że jest teraz aktorsko w swoim miejscu? A może już stawia przed sobą kolejne wyzwania?
- Aktor zawsze myśli o tym, co przed nim. W tej chwili mam na tyle dużo pracy, że nie myślę o nowych projektach. Bo żeby zrobić coś dobrze, przede wszystkim dobrze wybrać spośród przychodzących propozycji, trzeba mieć spokój, nie można pędzić. Przede mną też premiera nowej sztuki w teatrze Komedia. Wrzesień jest u mnie premierowy, więc na razie mi to wystarczy.
Gdyby nie aktorstwo, zostałabym...
- W dzieciństwie powiedziałabym: "kwiaciarką". Kocham kwiaty, rośliny. W szkole średniej myślałam już o aktorstwie, ale równolegle o handlu zagranicznym i ekonomii. A że dostałam się najpierw do krakowskiej Akademii Teatralnej, przerwałam tamte egzaminy. Jestem dobra z matematyki i rachunków. Podobno to bardzo rozwijające, gdy matematyka i muzyka towarzyszą nam w życiu. Zatem kto wie, w jakim kierunku się jeszcze rozwinę.
Kinga Słowik
***Zobacz materiały o podobnej tematyce***