Katarzyna Walter: Kocham taniec i życie
Znakomita aktorka. Odważna i pewna siebie kobieta. Mówi, że lubi grać skomplikowane postaci. Takie jak Alicja Ptak z "Pensjonatu Pod Różą" i Agnieszka Olszewska z "Na Wspólnej".
Przed serialową Agnieszką trudne chwile. Co się wydarzy?
Katarzyna Walter: - Coś, co moralnie kłóci się z moim światopoglądem i stosunkiem do życia, ale starałam się to zrozumieć. Olszewska jest postacią problematyczną: skrajny alkoholizm, romans z młodszym facetem, nieudany zabieg dermatologii kosmetycznej... Mimo to z nowym wątkiem miałam zgryz.
Wróćmy do bohaterek, z którymi prywatnie pani się nie zgadza.
- Parę razy zdarzyło mi się wcielić w postaci, których postawy były sprzeczne z moim stosunkiem do życia. Próbowałam wtedy szukać rozwiązań, by je zrozumieć, usprawiedliwić i obronić. Przykładem takiej osoby była Alicja Ptak w serialu "Pensjonat Pod Różą": skrajnie niedobra, histeryczna, rozpuszczona kobieta. Ewidentnie negatywna, z którą musiałam się poboksować. Ale widocznie mi się udało, skoro reżyser Maciej Wojtyszko powiedział: - To nieprawdopodobne, że potrafisz być taka zła. Polubiłam Alicję, gdy zrozumiałam, że jest osobą samotną i niepewną siebie.
Przez całe życie uciekała pani od wizerunku pięknej kobiety. Dlaczego?
- Bałam się szufladki atrakcyjnej blondyny, choć teraz już mam z tym mniejszy kłopot, bo się zestarzałam. Nigdy jednak nie interesowało mnie granie "lady". Dlatego w filmie "Jedenaste przykazanie" zgodziłam się na rolę postaci zszarganej, upodlonej, usmarowanej brudem i błotem. To było świetne doświadczenie.
Na dużym ekranie zadebiutowała pani rolą w horrorze "Lubię nietoperze". Jak wspomina pani pracę na planie?
- Dla mnie to kultowy film, wspaniała ekipa i świetne warunki, po prostu cud. Byłam "lady", ale na szczęście miałam też parę drastycznych, wyrazistych scen, czyli nie tylko przechadzałam się w piórach. Wcieliłam się przecież w wampirzycę.
Zawodowo najintensywniejsze były dla pani lata 80. Co takiego przerwało tę dobrą passę?
- Grałam wtedy główne role przynajmniej w dwóch filmach rocznie. Moja kariera zwolniła, gdy zostałam sama z dwójką dzieci i chorą matką. W 1991 roku urodziła się moja córka Kasia z drugiego małżeństwa. Po nieudanym, dosyć karkołomnym związku, podszytym chorobą męża, odeszłam od niego. Podjęłam pracę jako urzędniczka w domu produkcyjnym, w którym powstawały programy telewizyjne i reklamy. Później przeszłam do międzynarodowej agencji McCann-Erickson, na stanowisko szefowej produkcji filmowej. Wiązało się to z odpowiedzialnością za ogromne budżety. Wreszcie kolejna agencja, a jak dzieci podrosły, trzasnęłam drzwiami i wróciłam do zawodu.
Coś się w tym okresie zmieniło?
- Straciłam kontakty w filmie i teatrze. Przed przerwą grałam główne role. Po niej - epizody. Wiedziałam, że chcąc wrócić na rynek, muszę pokazywać się tak często, jak tylko się da. Powiedziałam sobie: nie wygłupiaj się i bierz wszystko. Tym sposobem "odwiedziłam" wiele seriali, grając małe role. Co nie znaczy, że były to chałtury. Zrobienie dobrego epizodu jest prawdziwą sztuką. Z czasem pojawiły się propozycje większych ról.
Podobno wraz z przeprowadzką na warszawskie Powiśle rozpoczęła pani nowy rozdział w swoim życiu.
- Tak się szczęśliwie złożyło, że wróciłam do dzielnicy z lat dziecięcych, która jest bardzo przyjaznym miejscem do życia. Zieleń, cisza, woda, stare kąty i wszędzie blisko.
Ma pani więcej czasu wolnego?
- To zależy, ile pracuję. Poza tym teraz, kiedy mieszkam sama, nie muszę gonić na 14:00 do domu, żeby podać dzieciom obiad. Wolne chwile spędzam ze znajomymi: chodzimy w weekendy do klubów albo nad Wisłę. Latam też po kinach i teatrach.
Woli pani tańczyć czy siedzieć pod parasolem?
- Tańczę, ile wlezie. Kocham to. A potem odpoczywam w domowym zaciszu.
Ciekawa jestem, czy lubi pani spędzać letnie miesiące w mieście.
- Naturalnie. Uwielbiam Warszawę latem. Jest stosunkowo pusta, przyjazna i zachęca do aktywności kulturalnej. Spaceruję godzinami, rozglądam się i widzę, jak tu pięknie. Oczywiście nie mówię o 40-stopniowych upałach, bo wtedy wszyscy bardzo źle się czujemy. (śmiech)
Rozmawiała Dorota Czerwińska.