Katarzyna Montgomery: Dwa razy wygrałam życie
Wulkan energii. Kobieta z pasją, serdeczna i otwarta. Uwielbia poznawać ludzi, zbiera nowe doświadczenia, kocha wyzwania. Odważnie mówi o chorobie i paraliżu. Teraz oglądamy ją w talk-show "The Story Of My Life. Historia naszego życia".
Co czuje człowiek, który siada przed lustrem i widzi siebie starszego o wiele lat? Tak dzieje się w "The Story of My Life".
Katarzyna Montgomery: - Wygląd schodzi na drugi plan, choć wydaje się najważniejszy. Przemiana w siebie z przyszłości to przede wszystkim wspaniały katalizator emocji. Pary uświadamiają sobie, co jest w życiu ważne.
Czyżby rodzaj terapii?
- Trochę tak. Goście przychodzą do nas często w niefrasobliwym nastroju i nagle muszą zajrzeć w głąb siebie. Zastanawiają się nad sprawami, które na co dzień im umykają. Przypominają sobie, dlaczego się w sobie zakochali. Dla młodszych to sprawdzian, czy w przyszłości widzą siebie razem. Ciekawa jest trzecia faza, gdy zjawiają się w studiu jako 80-90-latkowie. Choć wiedzą, że dzieje się to na niby, są szczęśliwi, bo dotrwali do tego momentu. Żartują: - Postawimy sobie zdjęcie na kominku, a za kilkadziesiąt lat powiemy ci, czy tak wyglądamy.
Jak uczestnicy są postarzani?
- Zanim zostaną zdjęte specjalne maski, wypełniają ankiety. Odpowiadają na pytania o styl życia, dietę, ćwiczenia. Przesyłają zdjęcia krewnych i przodków. Na tej podstawie tworzona jest symulacja ich wyglądu. Jeden z gości nigdy nie poznał swojego dziadka, za to pamiętali go jego rodzice. - Niesamowite, wyglądasz jak Stasiek! - powiedzieli, gdy zobaczyli syna po przemianie.
Taka metamorfoza pewnie trochę trwa?
- Przygotowania do niej zaczynają się 2-3 miesiące przed nagraniem. Ankiety lecą do Anglii, gdzie firma Millenium FX ("Gra o tron", filmy o Bondzie), tworzy, a właściwie rzeźbi na tych maskach kolejne warstwy skóry, wybiera i opracowuje peruki, wykonuje wąsy. To koronkowa robota. W studiu w Polsce pierwsza charakteryzacja zajmuje trzy godziny, druga cztery i więcej. Każdy uczestnik ma swój trzyosobowy team. Nie wolno mu się przeglądać w lustrze. Na 12 godzin zaklejane są wszystkie błyszczące przedmioty, baterie w łazience, telefony komórkowe. Najlepiej mają ci, którzy w trakcie żmudnej charakteryzacji potrafią spać na siedząco.
W świecie stawiającym na młodość przywracacie starości godność.
- Bo ona nam się przytrafi, czy tego chcemy, czy nie. Pokazujemy jej piękno. Dowodzimy, że warto spędzić ją z kimś bliskim. Po przemianie nasi goście są spokojni, odprężeni. Czują, że nic już nie muszą. Jeden z nich wyznał mi, że nie może doczekać się jesieni życia. Ma dosyć bieganiny. Chciałby odpocząć.
Tymczasem pani, zamiast oddać się błogiemu lenistwu, zbiera kolejne doświadczenia.
- To dlatego, że ciekawość świata zawsze była motorem mojego działania. Nie potrafię spokojnie usiedzieć, byłoby to sprzeczne z moim temperamentem. Jeżeli coś zaczyna mnie uwierać, zostawiam to i idę dalej. Dzięki temu widziałam setki miejsc, poznałam wielu ludzi. Nosi mnie. Ale bez tego nie potrafiłabym normalnie funkcjonować.
Odpoczywa pani czasem?
- Dobre pytanie. Nawet, gdy robię coś w kuchni, zakładam słuchawki i słucham rosyjskiego serialu. Albo audiobooka. Odświeżam w ten sposób język.
No tak, studiowała pani filologię rosyjską. A potem?
- Przygodę z dziennikarstwem zaczęłam w bydgoskim oddziale "Gazety Wyborczej", potem w dziale stołecznym, później był dział krajowy i polska polityka zagraniczna. Aż poczułam, że nic więcej w tym obszarze nie zdziałam. Przyszedł czas na show-biznes. Zamiast siedzieć na debatach i komisjach sejmowych, chodziłam na premiery, jeździłam na koncerty i festiwale. Bywałam w Międzyzdrojach, gdy gościł tam Gustaw Holoubek. Zdarzyło się, że jadłam tam śniadanie w towarzystwie Janusza Głowackiego, Kuby i Krystyny Morgensternów oraz Romana Polańskiego. Z wrażenia nie wzięłam kęsa do ust. Czułam się też niezwykle wyróżniona, kiedy Krystyna Janda wyznaczyła mnie do napisania wraz z nią książki "Pani zyskuje przy bliższym poznaniu".
W 2006 r. wydarzyło się coś, co zmieniło pani życie...
- Byłam naczelną magazynu dla kobiet. UNICEF szukał ambasadora kampanii w Sierra Leone, gdzie ze względu na brak podstawowych szczepień co trzecie dziecko nie dożywało 4. roku życia. Poradziłam, że najlepiej sprawdziłaby się w tej roli Małgosia Foremniak. Była wtedy cudowną doktor Zosią w "Na dobre i na złe". Potem wzięłam udział w tej kampanii - robiłam reportaż. Na miejscu, w slumsach, musiałam napić się brudnej wody, wdepnęłam też do ścieku. Do mojego organizmu dostała się groźna bakteria. Miałam wysoką gorączkę, ale miejscowy lekarz podał mi dwie tabletki i to pomogło.
- W Polsce pojawiły się zaburzenia, które wiązałam ze stresem po zmianie pracy. Po ponad pół roku w wyniku zakażenia doszło do uszkodzenia układu nerwowego i częściowego paraliżu. Nie mogłam spać, czytać, pisać. Miałam kłopoty ze wzrokiem.
Zwolniła pani?
- Nie od razu. Chciałam wracać do pracy. Dopiero powtórne otarcie się o śmierć, rok temu, coś mi uświadomiło. - Kaśka, stop! Od teraz robisz tylko to, co kochasz - powiedziałam sobie, gdy zrozumiałam, że znowu wygrałam życie. I choć brzmi to banalnie, codziennie budzę się szczęśliwa. Jeśli zaś ktoś zaczyna burzyć mój dobrostan, odcinam się. Unikam ludzi, którzy narzekają i tych, którzy wiedzą lepiej, czego mi trzeba. Słucham rad, ale idę swoją drogą.
Wymaga to sporej odwagi.
- Długo żyłam w bólu, ale udawałam, że go nie ma. Nikogo nie obarczałam swoją chorobą. Starałam się pokazać, że jestem świetnym pracownikiem. Szłam wyprostowana, by za rogiem łapać oddech i zbierać siły na dalsze kroki. Teraz, kiedy wreszcie pozbyłam się bólu, życie nabrało barw. Po 12 latach zostałam zdiagnozowana. Myśl, że mogę odzyskać sprawność, znów jest realna. Dawniej bałam się o coś modlić. Dziś jestem zachłanna. Robię plany.
Wśród nich jest nowy cykl.
- "Małe wielkie marzenia" wykroczyły poza sferę planów. Gotowy jest pilot programu, emisja w grudniu. Dostosowujemy domy i mieszkania do potrzeb osób przewlekle chorych. Odwiedziliśmy matkę kobiety cierpiącej na stwardnienie rozsiane, która wychowuje synka. I ojca pielęgnującego dwóch synów, któremu pomaga nastoletnia córka. Staramy się rozwiązać niektóre ich problemy, a przy okazji spełnić marzenia.
Wspaniała misja!
- Gdy ze stacji Super Polsat przyszła propozycja, zapytałam: - Dlaczego dopiero teraz? Po 12 latach funkcjonowania z niedowładem, myślę, że wiem, dlaczego ludzie z niepełnosprawnościami nie wychodzą z domu. Nie tylko z powodu ograniczeń fizycznych i barier architektonicznych. Także dlatego, że gdy już wychodzą, chcą czuć się atrakcyjni. Nie lubimy, by nam przypominano, że coś jest nie tak. Zdrowi myślą, że mają prawo pytać, co nam jest. Albo dziwić się, że chcemy pracować. Kiedy jeździłam na wózku, mówiono do mnie głośniej i wyraźniej. Byłoby cudownie, gdyby udało się wydobyć z Polaków nowy typ wrażliwości: nie użalania się, ale wspierania, nie skupiania się na nieszczęściu, ale na człowieku, który nie jest przecież chorobą.
Maciej Misiorny