Katarzyna Dowbor: Nie uratujemy całego świata
Katarzyna Dowbor od ośmiu lat prowadzi "Nasz nowy dom" - program, który daje uczestnikom nie tylko dach nad głową, ale również szansę na lepsze życie. Produkcja Polsatu cieszy się wielką sympatią widzów, która znalazła wyraz w tegorocznym plebiscycie Telekamer "Tele Tygodnia".
"Nasz nowy dom" otrzymał Telekamerę "Tele Tygodnia" 2021 w kategorii najlepszy program rozrywkowy. Cieszy się pani z tego sukcesu?
Katarzyna Dowbor: - Ogromnie się cieszę, zwłaszcza że jest to nagroda nie tylko dla mnie, ale dla całej ekipy. Zawsze podkreślam, że ten program to nie tylko ja, to przede wszystkim nasza wspaniała ekipa filmowa, budowlana, architekci. To nasza rodzina, która walczy o inne rodziny. "Nasz nowy dom" to program z misją. Ciężko pracujemy nad tym, żeby innym ludziom było lepiej.
Ekipa programu "Nasz nowy dom" śledzi dalsze losy uczestników?
- Wyremontowaliśmy prawie 240 domów, w każdym z nich mieszka kilka osób, więc można mówić już o tysiącach ludzi, którym pomogliśmy. Nie jest to łatwe, ale rzeczywiście cały czas mamy kontakt z naszymi rodzinami, bo tak nazywamy uczestników. To są bardzo często ludzie doświadczeni przez los, czasem niezaradni, którymi ktoś powinien się zaopiekować, chociaż my za nich życia nie przeżyjemy, możemy tylko coś doradzić. Dostają nowy dom, nowe życie, ale potem muszą już walczyć sami.
W przypadku jednej z uczestniczek życie napisało bardzo przykry scenariusz - jej wyremontowany dom został spalony. Całe szczęście, że w środku akurat nikogo nie było. Co pani sobie pomyślała, kiedy się dowiedziała, że wasza praca poszła na marne?
- W domu był niestety kot, który nie przeżył. To smutne. Bardzo nas to zabolało, zwłaszcza chłopaków z ekipy budowlanej, którzy włożyli w ten remont nie tylko ogrom pracy, ale i dużo serca, pracowali dniami i nocami. Jeżeli ktoś zupełnie bezpodstawnie niszczy cudzą pracę, to jest okropne. A najgorsze w tym wszystkim jest to, że nasza bohaterka została bez dachu nad głową. Moment, w którym wraca się do swojego wymarzonego, ukochanego domu i widzi się zgliszcza, musi być przerażający Na szczęście dom został ubezpieczony, gmina też pomogła, więc w tej chwili trwa odbudowa.
Gdy zaczynała pani pracę na planie programu, to było dla pani zderzenie światów?
- Tak. Mam wrażenie, że żyjemy w swoich enklawach. Mało kto z nas ma w swoim środowisku kogoś, kto nie ma łazienki, kto chodzi do toalety za stodołę. W związku z tym byłam absolutnie zszokowana tym, co zobaczyłam. Teraz, po odwiedzeniu tylu domów, wydawałoby się, że już nic mnie nie zdziwi, chociaż nadal zdarzają się niespodzianki. Ostatnio miałam taką sytuację, zresztą zobaczycie to państwo w nowym sezonie. Takiego grzyba i takiej pleśni nie widziałam nigdy w życiu.
- Myślę, że ten program wszystkich nas nauczył pokory, szacunku do własnego życia, do tego, co się osiągnęło. Człowiekowi wraca rozum, gdy orientuje się, że są ludzie, którzy mieszkają w koszmarnych warunkach, mają bardzo chore dzieci, problemy. Wtedy bardziej docenia to, co ma.
Czy byłaby pani w stanie wskazać jedną historię, która najbardziej utkwiła pani w pamięci?
- Takich historii było bardzo wiele. Pamiętam szczególnie dzieci, które są w tym wszystkich najbiedniejsze i najbardziej cierpią. W programie często mamy dzieci z traumami po śmierci jednego z rodziców. Są smutne, nie uśmiechają się. Nie zapomnę zbuntowanego 15-latka, który stracił ojca, z którym był bardzo związany. Mocno to przeżył. Zabraliśmy go na spotkanie z trenerką dogoterapii i ja wtedy pierwszy raz zobaczyłam na twarzy tego chłopca uśmiech. Potem dostał jeszcze szczeniaczka. Był przeszczęśliwy! To są takie, wydawałoby się, drobne rzeczy, ale zwierzę daje nam ogromne poczucie odpowiedzialności za kogoś, kto jest od nas zależny. Myślę, że dzieci powinny się wychowywać ze zwierzętami, bo wtedy lepiej się rozwijają.
Można powiedzieć, że program ma też psychologiczny wymiar. Nie chodzi tylko o wyremontowanie domu, ale również o to, aby doświadczona przez los rodzina nie czuła się gorsza.
- Tak, absolutnie. To są często poranieni ludzie, którzy przez to, że są w złej sytuacji finansowej, uważają, że są gorsi. Ja cały czas podkreślam, że nie ma ludzi lepszych i gorszych. Chcemy pokazać uczestnikom, że są na równi ze wszystkimi, że są tak samo traktowani. Zwracamy uwagę na dzieci, które w szkole potrafią być wyzywane od śmierdzieli, brudasów tylko dlatego, że nie mają łazienki. Nie mogę tego pojąć. Te dzieci nie są niczemu winne. Zastanawiam się, jakie muszą być komentarze w domach tych okrutnych dzieciaków. Nie wiem, jak są wychowywane, że wolno im wyzywać innych. Myślę, że bardzo wiele takich zachowań wynosimy z domu i tutaj mój apel do rodziców, żeby tłumaczyli dzieciom, że jeśli ktoś nie ma pieniędzy, to nie znaczy, że jest gorszy. Dzieci z biedniejszych domów już są skrzywdzone przez los, a jeszcze my, dorośli, potrafimy je dodatkowo skrzywdzić, stygmatyzując.
Mówi się, że podobno coraz lepiej nam się żyje, ale takich domów jak w programie "Nasz nowy dom" jest jeszcze bardzo dużo.
- To prawda, potrzebujących jest mnóstwo. Natomiast wcale nie uważam, że lepiej nam się żyje, może niektórym. Są za to coraz większe skrajności, od bardzo bogatych ludzi do bardzo biednych. Tym drugim często nikt nie pomaga. To mnie strasznie boli, bo do orderów wszyscy wypinają piersi, a gdyby ktoś z sąsiadów, gminy, pomocy społecznej pochylił się nad ludźmi w potrzebie, to żyłoby się im łatwiej. Zazwyczaj przypominają sobie o nich, kiedy my już jesteśmy na miejscu. Niestety, nie uratujemy całego świata.
Adriana Nitkiewicz