Karol Dziuba: Nie mam wpływu na porównania do Władysława Hańczy
Karol Dziuba bezapelacyjnie przeżywa właśnie swój rozkwit aktorski. Znany z produkcji takich jak m.in.: "Stulecie Winnych", "Czas honoru", "Korona królów. Jagiellonowie" czy "O mnie się nie martw" już niebawem da się poznać jako Władysław Kargul w prequelu kultowej serii "Sami swoi. Początek". Chociaż grafik Karola Dziuby jest teraz wyjątkowo napięty, każdą wolną chwilę stara się przeznaczać na rodzinę. Razem z żoną Mileną Suszyńską są typami domatorów i, jak sam twierdzi, bardzo lubi swoją "nudną" rutynę.
Na początek zafunduję panu podróż wehikułem czasu. Pamięta pan swój ulubiony film z dzieciństwa?
Karol Dziuba: - Definitywnie "Król lew". Ten film jest jednym z tych, które najbardziej utkwiły mi w pamięci. Do dziś wywołuje we mnie duże emocje. Potem na celowniku był "Shrek".
W domu rodzinnym znajdowali państwo czas na oglądanie "Samych swoich"?
- Oczywiście, było to wręcz nieuniknione. W czasach mojego dzieciństwa było zdecydowanie mniej kanałów telewizyjnych i często natrafiałem na tę produkcje. Już wtedy był to kultowy film. Bardzo się ucieszyłem, kiedy dostałem propozycję wcielenia się w rolę Władysława Kargula. To dla mnie spore, ale miłe wyzwanie. Kiedy przeczytałem scenariusz, również bardzo mi się spodobał i odliczałem dni do pierwszych zdjęć.
Jak wyglądały przygotowania do tej roli?
- Oglądałem film jeszcze raz, jednak nie po to, aby próbować kopiować pana Hańczę, tylko by lepiej wprowadzić się w klimat. Chciałem nabrać inspiracji, jednak reżyser od samego początku nam powtarzał, że tworzymy osobną historię. Musiałem nauczyć się przede wszystkim zaciągać "po wschodniemu". Często korzystaliśmy z pomocy konsultantki, która była świetnie przygotowana. Spotykaliśmy się na planie, ale również łączyliśmy internetowo. To było coś, nad tym musiałem nieźle popracować.
Wczuł się pan jednak koncertowo!
- Rzeczywiście, na planie wszyscy mówiliśmy w ten sposób nawet w przerwach pomiędzy nagraniami. Teraz wiem, że było to bardzo użyteczne. Kiedy pół żartem pół serio komunikowaliśmy się w ten sposób, nie było wyraźnego przeskoku po słowie "akcja".
Wiemy, że nie ma być to kopia kultowej produkcji, jednak nie obawia się pan porównań do Władysława Hańczy?
- Wiem, ze te porównania będą. Widzowie tak mają, nie ma się im co dziwić. To prequel kultowej serii, więc nie odgonimy się od komentarzy. Staram się nie skupiać na presji, a na wykonaniu swojego zadania. Ludzie zapewne podzielą się na dwie grupy, jednak staram się po prostu o tym nie myśleć. Zwyczajnie nie mam na to wpływu.
Reżyserem filmu "Sami swoi. Początek" jest Artur Żmijewski. Jak wygląda współpraca z reżyserem, który jednocześnie również jest aktorem?
- Artur Żmijewski debiutuje jako reżyser filmu fabularnego. Wcześniej reżyserował już jednak seriale i teatry telewizji. Zna się na tym zarówno od strony typowo technicznej, jak i artystycznej. Jako aktor umie bardzo dobrze zrozumieć psychologię postaci. Myślę, że cała obsada podzieliłaby moje zdanie, że czuliśmy się przy nim bezpiecznie. Jest wymagający, ale również niezwykle pomocny, cierpliwy, uważny i zawsze dobrze przygotowany.
Mam wrażenie, że takie podróże w czasie są już na dobre wpisane w pańskie zawodowe CV - role m.in. w "Bodo", "Korona Królów. Jagiellonowie", "Czas honoru".
- To nie do końca mój wybór. W "Bodo" czy "Czasie honoru" grałem epizody, jednak w "Koronie Królów. Jagiellonowie" czy "Stuleciu winnych" mogłem się już bardziej wykazać. Chyba jak większość aktorów bardzo lubię role kostiumowe, dzięki którym mogę faktycznie przenieść się w czasie. Bez telefonów komórkowych, komputerów... naprawdę jest to coś wyjątkowego. Cieszę się, że właśnie w tę stronę zawędrowała moja kariera.
Woli pan wiejskie życie czy rycerskie klimaty?
- W tej kwestii budzą się we mnie dwa wilki. Z jednej strony wybrałbym rycerskiego ducha, bo to nawiązanie do mojego dzieciństwa. Zawsze byłem zafascynowany tym światem, a wycieczka na zamek była wielkim wydarzeniem. Z perspektywy dorosłego człowieka wybrałbym mimo wszystko wiejskie życie. Oczywiście mówimy w tym przypadku o sielankowym, "idealnym" wiejskim życiu - domek, ogródek i rzeczka blisko. Ogólnie jestem dużo bardziej wiejskim facetem niż miastowym.
Drugą pana pasją jest fotografia.
- W tej branży skupiam się przede wszystkim na człowieku. Fotografowanie krajobrazów jest według mnie po prostu trudniejsze, chociaż nie uważam, że jestem w tym profesjonalistą. Mam syna, który dla mnie i dla mojej żony jest najważniejszy na świecie. Zazwyczaj mam przy sobie aparat fotograficzny i uwieczniam momenty naszej codzienności. Na większości zdjęć, które wykonuję, jest mój syn. Nie udostępniam w mediach społecznościowych jego wizerunku, jednak w domu jest wywieszonych mnóstwo zdjęć Gucia, które zrobiłem starymi aparatami. Czasami, nawet kiedy mam chwilę przerwy na planie, również wciskam spust migawki.
Pojawiły się kiedyś myśli, żeby zrezygnować z aktorstwa na rzecz aparatu?
- Uwielbiam swój zawód i nie wyobrażam sobie go porzucić. Z praktycznej strony, z fotografii nie byłbym w stanie utrzymać siebie i rodziny. Myślałem kiedyś nad tym, by w momentach, w których nie ma dużo pracy aktorskiej, dorabiać jako fotograf. Warto mieć plan B. Cieszę się jednak, że na tę chwilę jest to dla mnie pasja, bo nie odczuwam przez to żadnej presji. Fotografowanie sprawią czystą przyjemność.
Pana żona Milena również jest aktorką. Wychowują państwo syna Gustawa. Małżeństwo aktorów to twardy orzech do zgryzienia?
- W każdej chwili możemy liczyć na nieocenioną pomoc rodziców Mileny. Zazwyczaj jednak wychodzi tak, że kiedy ja mam mniej pracy, żona ma bardziej napięty grafik i na odwrót. Teraz oboje mamy sporo obowiązków zawodowych, ale na szczęście są wakacje i ukochani dziadkowie. Dla nas nie jest to proste. Zarówno ja, jak i moja żona jesteśmy typami domatorów. Bardzo za sobą tęsknimy.
Może domek na wsi byłby dla państwa dobrym pomysłem?
- Każdy ma pewne cele i marzenia, a to bez wątpienia jedno z nich. Należymy do grupy ludzi, którzy nie kupią mieszkania w centrum Warszawy. Wolelibyśmy nabyć działkę ze stodołą, postawić dom i żyć spokojnie, z dala od miejskiego zgiełku. Nie siedzimy non stop zamknięci w czterech ścianach, ale przyjemność nam sprawia czas spędzony w gronie rodziny. Uwielbiam swoje nudne życie. Wstajemy rano, jemy śniadanie, idziemy na rowery, odwiedzimy babcię. To esencja mojego życia.
Aleksandra Szymczak/AKPA