Reklama

Kacper Kuszewski: Ostatnie chwile w "M jak miłość"

Gra w "M jak miłość" od początku, czyli od 2000 roku. Trudno to sobie wyobrazić, ale niebawem zniknie z obsady. Dlaczego? – Czas na zmianę. Jestem głodny nowych wyzwań – mówi aktor. Ostatni raz zobaczymy go w "M jak miłość" 26 listopada.

Gra w "M jak miłość" od początku, czyli od 2000 roku. Trudno to sobie wyobrazić, ale niebawem zniknie z obsady. Dlaczego? – Czas na zmianę. Jestem głodny nowych wyzwań – mówi aktor. Ostatni raz zobaczymy go w "M jak miłość" 26 listopada.
- Nikt nie chce grać tej samej postaci przez całe życie - mówi Kacper Kuszewski /Piotr Andrzejczak /MWMedia

Czy łatwo ci było podjąć tę decyzję? Przecież w rolę Marka Mostowiaka wcielałeś się przez 18 lat!

- Ona dojrzewała we mnie od jakiegoś czasu i wreszcie poczułem, że ten moment nadszedł. Zawód aktora polega na ciągłym rozwoju i zmianach. Każdy z nas jest głodny nowych ról, wyzwań. Nikt nie chce grać tej samej postaci przez całe życie. Na szczęście oprócz roli w serialu, artystyczne marzenia mogłem realizować z wrocławskim teatrem "Pieśń Kozła". Ta piękna przygoda zakończyła się jakieś dwa lata temu. Wtedy też skończyłem 40 lat i zacząłem się zastanawiać nad zmianami. Kropkę nad "i" postawił program "Twoja Twarz Brzmi Znajomo".

Reklama

Jesteś jego liderem. Ze wszystkich edycji właśnie ty zdobyłeś w nim rekordową liczbę punktów.

- Bardzo mnie to cieszy. Byłem mile zaskoczony pozytywnym odbiorem moich występów. Dzięki nim widzowie mieli okazję zaobserwować różnorodny wachlarz moich umiejętności aktorskich. Cieszę się, że moja przygoda z "Twoją Twarzą..." nie zakończyła się i dziś mogę zajmować jeden z jurorskich foteli. To kolejne wyzwanie.

Lubisz rywalizację?

- Nie przepadam za nią, ale "Twoja Twarz..." jest naprawdę wyjątkowym formatem. Z tego programu nikt nie odpada. Każdy z uczestników ma równe szanse i możliwość odnaleźć się w choćby jednej piosence i kreacji. Może więc przypaść do gustu jurorom oraz widzom.

W czyjej skórze poczułeś się najlepiej?

- Trudno powiedzieć. Nie jestem słuchaczem muzyki pop i nawet nie wiedziałem o istnieniu takich wykonawców, jak Missy Elliott czy Anastacia. (śmiech) Jestem wielbicielem muzyki klasycznej i jazzu. Nie uczestniczę w szeroko pojętej popkulturze. Od 20 lat nie oglądam nawet telewizji.

Czyli nie będziesz śledził losów Mostowiaków?

- Niestety, nie. Zresztą nigdy nie śledziłem. Jak to mówią: "Szewc bez butów chodzi".

Masz w swoim dorobku płytę "Album rodzinny". Twoi rodzice również byli aktorami. Myślisz, że dziś, patrząc na ciebie z góry, są dumni, że wybrałeś tę samą drogę?

- Mama niestety nie miała okazji zobaczyć mnie na scenie. Odeszła, kiedy byłem jeszcze na studiach. Marzyła, żebym został lekarzem lub prawnikiem, ale nie była w pełni konsekwentna. Posłała mnie przecież do szkoły muzycznej, więc chyba liczyła, że coś artystycznego mi w duszy zagra.

A tata wspierał twoje marzenia?

- Ojciec zawsze mi kibicował, bo uważał, że człowiek powinien w życiu robić to, co kocha. Uważnie śledził moje dokonania zawodowe, dużo o tym rozmawialiśmy. Oboje rodzice zawsze we mnie wierzyli. Dzięki temu ja też mam dużo wiary we własne możliwości. To największa wartość, jaką wyniosłem z domu rodzinnego. Bez tego nie byłoby mnie teraz w tym miejscu. Jestem rodzicom za to ogromnie wdzięczny.

Nie wszyscy wiedzą, że twoje imiona to Kacper, Melchior i Baltazar.

- To był pomysł mojego taty. Chciał mnie nazwać po królewsku i z artystyczną fantazją. I mimo że według polskiego prawa można mieć w akcie urodzenia tylko dwa imiona, udało mu się przekonać do swojego pomysłu urzędniczkę. Wytłumaczył jej, że nie może istnieć trzech króli bez jednego. Może dlatego przez całe życie wędruję pod szczęśliwą gwiazdą?

Rozmawiał Marcin Kalita




Tele Tydzień
Dowiedz się więcej na temat: Kacper Kuszewski
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy