Jolanta Fraszyńska: Babska Rzeczpospolita
To serial o kobiecej sile i trudnych wyborach – tak o "Leśniczówce" mówi Jolanta Fraszyńska, która gra w produkcji główną rolę. Aktorka wraca także wspomnieniami do lat swojego dzieciństwa. Czego żałuje z perspektywy czasu? I dlaczego uważa, że to mężczyźni są tą słabszą płcią?
Podobno już jako mała dziewczyna marzyła pani o zostaniu aktorką?
Jolanta Fraszyńska: - Tak, "aktorzyłam" od samego początku. Oczywiście świadomość tego, że właśnie ten zawód wybiorę, przyszła dużo później. W dzieciństwie objawił się u mnie gen komediowy, a może nawet bardziej gen komediantki. To była funkcja, której używałam podświadomie. Miała rozładować napięcie i sprawić, że wszystkim wokół się lepiej funkcjonowało.
Kiedyś powiedziała pani: "Wydawało mi się, że jak będę wesoła i bezproblemowa, to wszyscy mnie polubią".
- Tak się wychowywało dziewczynki, za to chłopcom powtarzano: "Bądź twardy, nie płacz". Po skrajnościach, a ja chciałabym, by paleta emocji ludzkich była tak samo dostępna dla jednej i drugiej płci. Byśmy z nich korzystali - mamy być prawdziwi, pełni, a nie przypisani do narzuconych wzorców.
Pani była grzeczna?
- Tak, nie przeżywałam żadnego buntu, a poza tym miałam bardzo liberalną mamę. Sama sobie narzucałam ramy tego, co wolno, a czego nie. Choć teraz, z perspektywy czasu, kiedy sama jestem mamą, oceniam, że czasami byłam dla mojej mamy niemiła. Jednak ona była tak tolerancyjną i łagodną osobą, że wszystko mi wybaczyła.
"Leśniczówka" to serial...
- Między innymi o kobiecej sile. W całym projekcie jest wiele wątków, ale moja bohaterka Katarzyna, miejsce, do którego wraca, i jej rodzinny dom, to zaczyn tego telewizyjnego przedsięwzięcia.
Z pani perspektywy, jakim ona jest człowiekiem?
- W chwili przyjazdu do leśniczówki Katarzyna musiała poukładać wiele spraw, wątków. Po pierwsze - rodzina. Z oddalenia widać lepiej i Katarzyna wreszcie mogła spojrzeć na swój związek z dystansem. Dostrzec, że pomiędzy nią a Krzysztofem (Marek Bukowski - przyp. red.) coś się wypaliło, zepsuło. Pytanie, co dalej? Czy na to pozwolić, czy wręcz przeciwnie, starać się, by rodzina znów się do siebie zbliżyła?
Kolejny wątek?
- Codzienność zwana prozą życia. Jej związek się rozsypuje, a że wcześniej była na utrzymaniu męża, to siłą rzeczy została bez pieniędzy. Musi wymyślić, jak się usamodzielnić. I tu wracamy do punktu wyjścia: mocy kobiet. Każda z nas przeżyła w swoim życiu taki moment, że te zasoby kobiecej mocy musiała z siebie wykrzesać. Panuje przekonanie, że my potrafimy więcej znieść, że jesteśmy tą przysłowiową szyją, która kręci głową rodziny, czyli mężczyzny. W naszym serialu jest tak, że postacie kobiece - moja, Anieli, Maryny (Beata Schimscheiner, Iwona Cichosz - przyp. red.) czy córek Katarzyny (Agata Turkot, Julia Kostow - przyp. red.) - prezentują inny typ kobiecości. Taka Rzeczpospolita babska, która pokazuje dobre cechy kobiet oraz właśnie ich moce.
Jest jeszcze warstwa fabularna.
- To spuścizna zostawiona jej przez ojca (Marian Dziędziel - przyp. red.) i przez przodków, w skład której wchodzi nie tylko dom, ale też wszystkie tajemnice i opowieści z przeszłości. Katarzyna przeczuwała, że historia jej rodziny pełna jest trudnych momentów, ale nie przypuszczała, że niektóre z nich mogą mrozić krew w żyłach. W drugim sezonie "Leśniczówki" moja bohaterka nadal będzie je odkrywać. To wreszcie całe środowisko, gdzie jak w każdej społeczności nie wszyscy są kryształowi i mają dobre intencje i Katarzyna będzie musiała się z niektórymi z nich zmierzyć.
Uważa pani, że wszystkie tajemnice rodzinne powinny ujrzeć światło dzienne?
- Prawda jest zdecydowanie lepsza niż przemilczenie. Kiedy coś jest zamiecione pod dywan albo wszyscy wiedzą, że coś ważnego wydarzyło się w przeszłości, ale się o tym nie mówi, to źle to wpływa na członków rodziny. Uważam, że nawet z trudnych rzeczy jesteśmy w stanie czerpać siłę. Opowiadajmy historie rodzinne, bo to część nas samych.
Wracając do serialu, w nowym sezonie Katarzyna wraz z Nowackim (Grzegorz Pawlak) będą wspólnie rozwiązywać zagadki Antoniego. Czy połączy ich coś więcej?
- Nie sądzę. Nie chciałabym, by tak było. Moja bohaterka wybrała rodzinę. Walczy o nią. Uważam, że nie powinno być tak, że jeśli jedna strona zdradza, to druga zrobi to samo dla równowagi. Ale jak będzie, to się okaże, wszystko jest w rękach scenarzystów.
Rozmawiała Monika Ustrzycka