Joanna Sydor: Powrót do "M jak miłość"
Joanna Sydor w ostatnich latach intensywnie rozwijała swoją pasję, którą jest projektowanie wnętrz. Teraz wraca do telewizyjnej kreacji, która przyniosła jej popularność - roli Teresy w "M jak miłość".
Powinnaś trafić do książek o historii telewizji. Wracasz do serialu "M jak miłość" po 11 latach przerwy. Nie wiem, czy komukolwiek udało się wrócić do serialu po tak długim okresie.
Joanna Sydor: - Dla mnie to też ogromne zaskoczenie. Można to określić mianem precedensu, bo chyba nigdy wcześniej nie doszło do takiego powrotu. Tym bardziej, że rola Teresy początkowo miała charakter epizodyczny. Z radością przyjęłam propozycję od twórców "M jak miłość". Najpierw zadzwoniła do mnie druga reżyser. Zapytała, czy byłabym gotowa wrócić do serialu, czy znalazłabym czas. Już kilka dni później dostałam scenariusz.
Jak wyglądał twój pierwszy dzień zdjęciowy po powrocie?
- Miałam bardzo sympatyczne spotkanie z Rafałem Mroczkiem. Kręciliśmy zdjęcia w plenerze. Akurat było dość mroźno i deszczowo, więc przeszłam taki chrzest bojowy. Przede wszystkim zapamiętałam cudowną atmosferę i wspólną radość, że znowu się spotykamy. Szampany będziemy otwierać po emisji pierwszego odcinka z moim udziałem, czyli być może na początku maja.
Czy zajęło ci trochę czasu, by dopasować się do trybu pracy produkcji telewizyjnej?
- Nie musiałam się specjalnie dopasowywać, gdyż przez te 11 lat cały czas pracowałam w zawodzie. Każdego roku grałam jakieś role - mniejsze lub większe, zrealizowałam m.in. trzy filmy fabularne. Zaskakujące było dla mnie to, że w momencie, kiedy przygotowywałam się do roli Teresy, z taką łatwością odtworzyłam jej sposób myślenia, który kiedyś się we mnie zakorzenił. Wystarczyło pstryknięcie palcami i Teresa znów się we mnie obudziła - to niesamowite! Oczywiście, zgodnie ze scenariuszem, moja postać trochę się zmieniła i musiałam tchnąć w nią nowego ducha.
Kolorowe gazety pisały, że wynegocjowałaś od produkcji osobistego szofera.
- Mam po prostu najlepszego menedżera w tym kraju (śmiech). Absolutnie są to pomówienia, plotki, które zresztą zdementowałam na fanpejdżu, wydając oświadczenie.
Podobno jesteś też na wojennej ścieżce z Dominiką Ostałowską.
- To też dementuję. Nie ma powodu, żebym prowadziła wojnę z Dominiką. To również uwzględniłam w moim oświadczeniu.
Twoich fanów ciekawi z pewnością również to, co działo się u ciebie w ostatnich latach poza sferą aktorską.
- Kształciłam się na polu artystycznym. Zawsze moją pasją, czymś, co sprawiało mi w życiu przyjemność, były wnętrza. Zapragnęłam zdobyć wiedzę i umiejętności z tej dziedziny - dla samej siebie. Złożyłam papiery do warszawskiej ASP na architekturę wnętrz i przystąpiłam do egzaminów. Pamiętam, że profesorowie, którzy mnie egzaminowali, kiedy oddawałam swoje nieporadne prace malarskie, byli zdziwieni, że aktorka i magister sztuki, chce jeszcze studiować. Te nowe studia, uwieńczone tytułem licencjata, były cudowną przygodą. Bardzo mnie wzbogaciły, dały mi nie tylko poczucie, że potrafię coś więcej, niż tylko grać, ale przede wszystkim świadomość, że mogę zrealizować każde marzenie.
To musiało być nie lada wyzwanie - połączyć studia z pracą aktorską i życiem prywatnym.
- Oczywiście, tym bardziej, że byłam na uczelni sześć dni w tygodniu. Mam jednak taką cechę, którą chyba wyniosłam z domu, że jeżeli czegoś się podejmuje, to doprowadzam to do końca. Tak też było z moimi skrzypcami. Skończyłam szkołę muzyczną, choć pamiętam pot i łzy. I mimo że dzisiaj rzadko sięgam po skrzypce, dzięki temu doświadczeniu i nauce rozwinęła się moja wrażliwość na muzykę i umiejętność jej słuchania i rozumienia. Coś, co już na zawsze pozostanie we mnie.
Czy wcześniej, w ramach hobby, robiłaś coś pokrewnego do projektowania wnętrz?
- Od zawsze coś robiłam. Zabawki, domki dla lalek, ozdoby do włosów. Potem stroje na bale przebierańców dla moich dzieci. Rok temu na festiwalu teatrów dziecięcych otrzymałam wyróżnienie za scenografię i kostiumy do przedstawienia, które przygotowałam wraz z dziećmi. To część mojej działalności - poza aktorstwem prowadzę zajęcia kulturalno-teatralne z dziećmi. Jeśli chodzi o malarstwo i rysunek... nie są one do dziś moją mocną stroną. Ale przynajmniej znam zasady i mam za sobą praktykę pod okiem najlepszych profesorów. Dziś inaczej postrzegam sztukę, w tym malarstwo, architekturę czy scenografię. Inaczej zwiedzam świat. Ale mam słabość do projektowania graficznego i tym się zajmuję w wolnych chwilach.
A czy masz już za sobą jakieś realizacje z zakresu projektowania wnętrz?
- Tak, ale były to projekty, które robiłam razem z przyjaciółmi. Działam bardziej hobbystycznie niż zawodowo.
A czy wnętrza twojego mieszkania są twoją kreacją?
- W większości tak. Moja pasja narodziła właśnie z projektowania wnętrza mojego domu. To pochłonęło mnie na tyle, że postanowiłam iść dalej w tym kierunku.
W jakich wnętrzach gustujesz?
- Jestem orędowniczką prostoty i klasyki. To dzięki nim wnętrze będzie ponadczasowe. Nie podążam ślepo za trendami. Zawsze wybieram naturalne materiały, takie jak drewno, kamień, szkło. Kolorystyka raczej pogodna, subtelna. Jestem miłośniczką stylu art deco. W połączeniu z prostotą wnętrza stanowią wysmakowany duet. Zanim rozpocznę realizowanie projektu, zawsze staram się poznać oczekiwania i gust danej osoby. Przykładowo, projektując najprostszą wizytówkę, dobieram czcionkę, mając na względzie nie tylko rodzaj wykonywanej pracy przez daną osobę, ale również podkreślam tym wyborem jej osobowość.
A co łączy aktorstwo z projektowaniem?
- Wierzę, że im więcej we mnie wiedzy, umiejętności i doświadczeń, tym więcej we mnie emocji, którymi mogę obdarować widzów.
Rozmawiał Andrzej Grabarczuk (PAP Life).