Reklama

Jestem dosyć sceptyczny

Aktor filmowy i teatralny, reżyser, pisarz, autor scenariuszy, pedagog. Jerzy Stuhr ma wiele talentów, a największym z nich jest chyba ten, że bez względu na to, co zawodowo robi - widzowie go kochają. "Boję się jubileuszy. Uzmysławiają upływ czasu i to, że trzeba być w życiu skromnym człowiekiem" - powiedział niedawno.

"Amator", "Wodzirej", "Blizna", "Dekalog", czy "Seksmisja" - z tych filmów pochodzą najsłynniejsze kreacje filmowe aktora. W swym najnowszym obrazie, włoskim "Habemus Papam", Jerzy Stuhr zagrał jedną z głównych ról, rzecznika prasowego papieża, jego doradcy i powiernika.

"Habemus Papam", najnowszy film nagrodzonego Złotą Palmą Nanniego Morettiego, nazywanego włoskim Woodym Allenem, to opowieść o człowieku, który został wybrany papieżem mimo nękających go wątpliwości i obaw. Do Watykanu zostaje sprowadzony psychoanalityk, ale czy będzie on w stanie pomóc głowie Kościoła w nękającej go depresji?

Reklama

Film Morettiego jeszcze przed premierą okrzyknięto najgłośniejszą premierą roku. Mimo obaw nawet Watykan odniósł się do tego filmu pozytywnie. Twórcy zaznaczają, że historia przedstawianego tam człowieka nie odnosi się bezpośrednio do żadnego z dotychczasowych papieży.

Z aktorem, tuż po premierze filmu "Habemus Papam", rozmawia Marta Grzywacz z RMF FM.

RMF FM, Marta Grzywacz: Jesteśmy tuż po premierze "Habemus Papam", filmu który w Polsce prawie otarł się o skandal. Cieszą pana dobre recenzje tego obrazu?

Jerzy Stuhr: - Cieszy mnie pierwsza recenzja, jaka się ukazała - Radia Watykan. Kiedy zaczęły mnie atakować te wszystkie podrzędne pisemka, a brały się za mnie bardzo brzydko w pewnej chwili, pisząc, że tym filmem obrażam papieża, zacząłem się trochę obawiać. Radio Watykan natomiast oceniło etyczno-moralną stronę tego filmu bardzo wysoko. Ta recenzja zamyka więc buzię tym, którzy mieli ją pełną posądzeń i pomówień.

Co powiedziało radio watykańskie o tym filmie?

- Powiedziało, że jest to głęboko humanistyczny film, pochylający się nad człowiekiem, że reżyser Nanni Moretti nie przekroczył granicy ośmieszenia urzędu, ośmieszenia państwa Watykańskiego, że zachował się bardzo delikatnie, a postaci kardynałów w tym filmie są pełne ludzkiego ciepła. Trzeba więcej?

Krótko mówiąc, jest pan spokojny o swój wizerunek.

- Mój kodeks artystyczny czasem mija się z moim kodeksem religijnym. Ja jako artysta muszę pochylić się nad każdym, nawet nad człowiekiem głęboko zagubionym i zdeprawowanym. W przeciwnym razie co ja bym robił w literaturze Dostojewskiego tyle lat? Mój główny obowiązek to przedstawić człowieka z każdej strony. Moja wiara nie ma z tym nic wspólnego.

Ten film pokazuje ciężko zgubionego papieża?

- Raczej przygniecionego ciężarem ponad jego siły. Pierwsze recenzje tego filmu podkreślają, że tu każdy kto w życiu wziął na swoje barki ciężar nie do udźwignięcia może odnaleźć siebie. Poza tym "Habemus Papam" opowiada o słabości nauk, które mają pomóc człowiekowi - psychologii, psychoterapii etc. Jak również o słabości kościoła, który sobie nie może z tym poradzić.

Przeczytaj recenzję filmu "Habemus Papam - mamy papieża" na stronach INTERIA.PL!

Czyli Jerzy Stuhr nie popełnił świętokradztwa?

- Czy w ogóle sztuka może popełniać świetokradztwo? Ja od wielu lat uczestniczę w życiu kulturalnym Włoch i zauważam jak się różnią od Polaków będąc także katolikami. To co u nas uważa się za bluźnierstwo tam wcale nim nie jest. Słysząc niektóre żarty myślałem: Boże, toż to ekskomunika! A oni przechodzili nad tym do porządku dziennego. Przecież Włosi zrobili świętym zakonnika, który pod murami Watykanu w XVI wieku założył kabaret! Jak się współżyje w symbiozie z państwem watykańskim, które z mieszkańcami Włoch postępowało czasem bardzo okrutnie, ma się inną mentalność.


Pan miał okazję osobiście poznać Jana Pawła II.

- Miałem zaszczyt spotkać się z nim dwukrotnie. Po raz pierwszy na początku lat 80-tych, kiedy pojechaliśmy do Watykanu z wizytą Teatru Starego w Krakowie. Aktorzy, reżyserzy. Przez te dwie godziny, czuliśmy, że nas potrzebuje, byliśmy wspomnieniem Krakowa. W pewnym momencie Ojciec Święty namówił mnie do powiedzenia swojego tekstu. Pamiętał, że recytowałem jego wiersz w pierwszym tygodniu kultury chrześcijańskiej w Krakowie w 1979 roku, tuż po wyborze.

Pamiętał pan tekst?

- Pierwsze cztery zwrotki. Ale to był ciężki występ! Przed autorem - przed papieżem, przed kolegami z teatru! Straszny stres. Obok stoi Andrzej Wajda, koledzy, a ja mam w Wielkiej Sali do Ojca Świętego mówić słowa: "... myśląc Ojczyzna wyrażam siebie i zakorzeniam..." W pewnym momencie przeprosiłem, że już dalej nie mogę, że emocje mnie przerastają. A On objął i powiedział : "Rozumiem pana doskonale, jako też kiedyś występujący". I tyle.

Minęło 20 lat i pojawił się pan w Watykanie po raz drugi.

- Tak, był rok 2003, zostałem zaproszony do Watykanu na niedzielę, na obiad. Myślałem, że będzie może ze 100 osób, a my gdzieś z boczku się przytulimy, a tu byliśmy tylko ja i moja żona, sekretarz Dziwisz i kardynał Deskur. I jak ma się teraz toczyć rozmowa?! Gdyby mnie pani spytała co jadłem, to nie odpowiem.

Papież był już wtedy bardzo chory...

- Tak, źle mówił, uśmiech miał tylko w oczach, bo twarzą już nie mógł się uśmiechać. Ale spojrzał na mnie i mówi, że widział mnie w "Dziadach". To był mój debiut w roku 1972 w Teatrze Starym u Konrada Swinarskiego. A ja, mimo, że emocje mną targały, nie tracę poczucia humoru nawet w takich chwilach i mówię: "Ojcze Święty, ale ja tam grałem Belzebuba". A z Jego strony znowu długa pauza i po kolejnej łyżce zupy słyszę: "Proszę pana, ról się nie wybiera" i pokazał na siebie.

To nie była jedyna rola, jaką Ojciec Święty odegrał w pana życiu. Kto wie, czy nie zawdzięcza Mu pan cudu? Mówię, o chorobie pana córki, Marianny.

- Tak, moja córka miała trudny moment w swoim życiu i my razem z nią. Groziła jej poważna operacja, która mogła się zakończyć tragicznie. Pamiętam poszedłem do mojego ukochanego księdza Jerzego Bryły - infułata, który jest opiekunem środowisk artystycznych w Krakowie. Znamy się od lat bo jako chłopiec służyłem mu do mszy, a potem ksiądz jako lektor opiekował się również naszą szkołą. Parę dni przed operacją córki chciałem mu się wyspowiadać, ale ksiądz Bryła spakowany, gotowy do wyjazdu mówi: "Jadę do Rzymu, do Ojca Świętego". Poprosiłem o przekazanie papieżowi życzeń i przypomnienie, że byliśmy u niego rok wcześniej na obiedzie. Przy okazji wspomniałem księdzu Bryle, że mam w życiu trudny okres. I tyle. Ksiądz Bryła wrócił, zadzwonił do mnie i zapytał jak operacja. Mogłem na szczęście powiedzieć, że wszystko się udało i że bardzo się cieszymy. A on na to, że wspomniał Ojcu Świętemu o mojej sytuacji w czasie obiadu, a wtedy Ojciec Święty odłożył sztućce i pomodlił się za Mariannę. Może pomogło?

O tym, czy Jerzy Stuhr wierzy w cuda, za co jest wdzięczny nauczycielowi matematyki oraz czym chce zaimponować swojej żonie, przeczytacie na następnej stronie. Kliknij po więcej!

Wierzy pan w cuda?

- Jestem dosyć sceptyczny. Wierzę w jakąś energię, którą można sobie przekazać i w to, że istnieją ludzie, którzy są obdarzeni taką energią Jak to sobie nazwiemy to już od nas zależy. Ja sam, choć jestem osobą gruboskórną doświadczam, że wśród jednych osób się czuję lepiej, wśród innych gorzej.

A co czyni w życiu cuda? Wiara, może miłość, a może praca i upór?

- W moim wypadku na pewno praca. Może nie czyni cudów, ale polepsza życie, robi je sensowniejszym. Bez pracy byłbym nikim. Nie mam poczucia, że zdobyłem cokolwiek dzięki szczęściu. Ja wszystko musiałem mozolną pracą wyrzeźbić. Natomiast miałem szczęście do ludzi. Spotykałem na swojej drodze ludzi, którzy spowodowali mój rozwój.

Kto na przykład?

- Profesor, który z matematyki dał mi 2 na półrocze. Nie byłem mu wtedy wdzięczny, ale on odkrył pewną moją cechę - ambicję. Ja się zawziąłem, powiedziałem sobie, że nie będę dwójarzem i pokażę mu, że potrafię być dobrym uczniem. To był dobry psycholog, wiedział, że akurat ta dwója zadziwiała na mnie budująco. Potem w zawodzie aktora wiele razy spotykałem się upokorzeniami, okrutnym postępowaniem, recenzjami, które niszczyły mnie w nieprzyzwoity sposób. Musiałem to wytrzymać, nie dać się pokonać. Na publiczną ocenę mogą się wystawiać tylko tacy ludzie, którzy mają olbrzymią siłę. Aktor to jest dusza ptaka w skórze krokodyla.

Co pan sobie mówi w takiej chwili?

- Że się nie poddam, że im pokażę.

Co mamy pokazywać chłystkom, którzy chcą źle o nas mówią, którzy nas niszczą?

- A może oni maja trochę racji? Może w każdej takiej opinii jest cząstka prawdy? Ja ciągle sam ze sobą przeprowadzam takie dywagacje. Dzisiaj mam dużo do stracenia i nie zawszę wchodzę w konflikty, ale kiedyś u podłoża wszystkiego co robiłem w sensie artystycznym, był bunt.

A prywatnie, kto wpłynął na to, że się pan zmienił?

- To jest trudne pytanie. Oczywiście żona i dzieci pozwoliły mi zostać człowiekiem odpowiedzialnym nie tylko za siebie ale za innych. Artysta to jest straszny egocentryk, ciągle musi się skupiać na sobie. A rodzina cię przekierowuje. Musisz wziąć odpowiedzialność za bliskich, a potem to się rozszerza. A dlaczego ja byłem rektorem przez 12 lat? Przecież to mi tylko przeszkadzało w karierze! Ale tylko z pozoru. Ile ja ludzi poznałem zza tego fotela, ile problemów ludzkich nagle musiałem rozwiązać, zadecydować o cudzych sprawach. Wtedy dopiero człowiek uczy się życia. Z drugiej strony ja jestem samotnikiem. Jako jedynak jestem w stanie sam sobie radzić ze swoimi problemami.

A kto panu dał tę wielką siłę do życia?

- Moja mama. Otaczała mnie nieprawdopodobną miłością. Ale mądrą. To nie tak, że było mi wszystko wolno. W domu panowała austriacka dyscyplina, ale ja czułem, że moja mama stoi za mną murem. Moja żona zawsze powtarzała, bo z boku lepiej widać, że moja mama daje mi niesamowitą siłę i pewność siebie. Ja to czułem i to zostało mi na całe życie. Jestem mocny wewnętrznie co wieczór wychodząc do publiczności i wystawiając się na jej ocenę. Co dzień zdaje egzamin. Dzisiaj mój syn przyjdzie na spektakl i już czuję, że zaczynam się denerwować. Dobrze przynajmniej, że z panią rozmawiam, bo się relaksuję.

O swojej żonie też mówi pan bardzo ciepło. Wasze małżeństwo jest trochę cudem, prawda?

- Tak, na pewno ma pani rację. Często się na tym łapię, że ja się z moją żoną nie nudzę, że zawsze albo czekam na jej opinię, albo chcę jej coś powiedzieć. W ogóle mi się wydaje, że wszystko co robię, robię dla niej. Z takiej męskiej próżności bo ciągle chcę jej zaimponować. A potem dopiero publiczności i innym.

Jak to jest trafić w życiu na właściwego człowieka?

- Tu jest coś z tajemnicy. Trafić na człowieka, którym całe życie możesz być zafascynowany to jedno, a drugie - może nawet ważniejsze - znaleźć takiego człowieka, który cię całkowicie rozumie i daje ci mnóstwo wolności. Ja uzyskałem w domu tak ogromne pole wolności i swobody, że bałbym się to niecnie wykorzystać. Ja nawet obrączki nie noszę.

Na czym polega ta wolność?

- Ja zawsze robiłem, co chciałem. Zawsze życie artystyczne było na pierwszym miejscu, a rodzina na drugim. To powoduje u mnie pewien kompleks.

Próbował go pan spłacić pisząc książkę o swojej rodzinie?

- Trochę też, ale zdałem sobie sprawę, że skoro ja nie mam rodzeństwa, skoro mój tata i moja mama też byli jedynakami, to nie mamy bliskiej rodziny i jestem jedynym człowiekiem, który z tej naszej historii coś jeszcze pamięta. I tak się zaczęło zbieranie materiałów do książki. Ja sobie przypominałem pewne historie, a potem poprosiłem o pomoc grupę genealogów, która zaczęła poszukiwania. I to oni odkryli gdzie urodził się mój pradziadek i prababcia. Z tej wsi gdzie pradziadek się urodził widać zamek w Mikułowie, a prababcia pochodziła z miejscowości Schrattenberg. Okazało się, że ja jeżdżąc do Włoch, wielokrotnie przejeżdżałem przez te miejsca! Jeszcze w czasach komunizmu, jak przejechałem granicę i przeszedłem tę upokarzającą procedurę celną, czułem ulgę. Mówiłem wtedy - jesteśmy u siebie! Czułem się tam bezpiecznie. A potem okazało się, że stamtąd pochodzili moi przodkowie.

Co ma więcej mocy : wiara, nadzieja czy miłość?

- Wiara to jest dla mnie tylko pole do podziękowania. Ja jestem wdzięczy za każdy dzień życia. Nadzieja - hoduję ją w sobie. Mam idiotyczne przekonanie, że czeka mnie w życiu coś, czego jeszcze nie było. Dobrze mieć takie przekonanie. Myślałem na przykład, że zawodowo jestem już spełniony, aż tu nagle pojawiła się ta rola we włoskim filmie, bardzo ważnym. Kiedyś marzyłem o tym, żeby ktoś na Zachodzie napisał dla mnie rolę. Nidy nie miałem agenta. Po co, skoro nie chciałem przyjmować wszystkiego? Uważałem, że skoro Kieślowski mnie wprowadził na europejskie ekrany, to nie wypada mi grać gangstera albo Polaka, który myje samochody. I powstała dla mnie rola. A miłość? Miłość to tęsknota. Tak, miłość do kobiety najbardziej kojarzy mi się z tęsknotą. Tygodnie, miesiące spędzone osobno. Ja przecież pracowałem na całym świecie.

A czym jest świętość?

- Świętość? Z tym to miałbym kłopot. Raczej zastąpiłbym to jakimś ideałem, autorytetem, takimi pojęciami z którymi Polacy mają wielki kłopot. Młodzieży bardzo ciężko jest znaleźć jakiś niekłamany autorytet, który by się nie skompromitował, albo którego nie chciałoby skompromitować.

Ojciec Święty był takim autorytetem.

- Tak, i szanowali go nawet ludzie, którzy się z nim nie zgadzali. I to cenię najbardziej. Nie sztuka uwielbiać kogoś, z kim się zgadzasz.

A za co chciał pan podziękować Ojcu Świętemu?

- Za te dwadzieścia parę lat wspaniałego życia, które ja też przeżywałem przy Jego boku we Włoszech. Jakie to były wspaniałe lata! Jak ta sympatia do Niego przenosiła się na wszystkich Polaków! Chciałem podziękować za te pielgrzymki do Polski. W Krakowie mieszkam przy Błoniach i byłem w samym środku tych wydarzeń. Za te krzepiące słowa, za odwagę... Możliwe że już nigdy Polacy nie przeżyją takiego czasu. Takiej jedności, sympatii do siebie, uśmiechu. To Jemu trzeba zawdzięczać.

Dziękuję za rozmowę.

Chcesz poznać lepiej swoich ulubionych artystów? Poczytaj nasze wywiady, a dowiesz się wielu interesujących rzeczy!

Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!

Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!

RMF FM
Dowiedz się więcej na temat: Jerzy Stuhr
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy