Reklama

"Jestem bardzo dobrą teściową"

Stanisława Celińska to znakomita aktorka teatralna i filmowa, która świetnie sprawdza się zarówno w rolach komediowych, jak i dramatycznych. Ostatnio oglądamy ją w rolach mamusiek - jedną z nich gra w serialu "Samo Życie", drugą - w serialu... "Mamuśki". O byciu teściową, nagrodzie w Szanghaju, pracy z laureatem Oscara Andrzejem Wajdą i mądrościach życiowych z aktorką rozmawiał Piotr Kitrasiewicz.

Gra Pani straszną teściową w serialu "Mamuśki". A jaką teściową jest Pani we własnym życiu rodzinnym?

Stanisław Celińska: Jestem podobno bardzo dobrą teściową, tak przynajmniej mówią o mnie mój zięć oraz synowa. Może dlatego, że staram się być sprawiedliwym człowiekiem. A jeszcze do tego mam taką dziwną cechę, że zawsze staję po stronie skrzywdzonego.

Czy Halina, teściowa serialowa, także jest sprawiedliwa?

Stanisław Celińska: Jest postacią o nieco wykrzywionej psychice. Myślę, że w sumie nie jest zła, tylko zaborcza. Ona nie wyobraża sobie życia bez swoich synów. Musi ich mieć stale pod skrzydłami, żeby mogła czuć się w pełni dowartościowana.

Reklama

Lubi Pani tę rolę?

Stanisław Celińska: Ja w ogóle lubię teksty Jarosława Sokoła dlatego, że jako dramaturg, pisze bardzo krwiste postacie. A ponieważ serial ten ma rys komediowy, to stanowi dla mnie niezłą zabawę, bo gram przecież dużo dramatycznych ról. W serialu "Samo życie" odtwarzam postać Janiny, która ma trzech synów i też boryka się z życiowymi problemami. A w "Mamuśkach" występuje rodzaj humoru, który mi bardzo odpowiada, czyli ten dystans do własnej osoby i żart z siebie. To taki rodzaj płodozmianu. Poza tym, kiedy patrzę na siebie z boku, na te obie role i widzę jak jestem różna w każdej z nich, to naprawdę jestem z siebie bardzo zadowolona jako aktorka. Widzę, że udało mi się stworzyć kogoś zupełnie innego. I wygląd i sposób gry! Cieszy mnie, że udało mi się w "Mamuśkach" stworzyć inną postać niż dobra matka, Janina. Także w teatrze gram takie dobre matki - szlachetne, cierpiące. Może troszkę zaborcze, ale w sumie pozytywne. A tutaj, w "Mamuśkach" mam do czynienia z potworem, ale sympatycznym. To mnie bawi. Ona dokłada wszelkich starań i wymyśla różnorodne intrygi, żeby dzieci zatrzymać przy sobie. Jest ludzka, bo ujawnia atawistyczne uczucia towarzyszące w sumie każdej matce, bo chyba każda boi się samotności. Pamiętam okres, kiedy prowadziłam swoje dzieci do przedszkola. Jedno szło do zerówki, a drugie do maluchów. Kiedy już zostawiłam je w tym przedszkolu i wróciłam do domu, to usiadłam i zaczęłam płakać, że straciłam dzieci.

Bo wyrwały się spod Pani kontroli?

Stanisław Celińska: W domu mogłam na nie patrzeć, uważać, czy nie robią sobie krzywdy. I nagle dostały się w inne ręce, nie miałam wpływu na to, co tam się mogło zadziać. Wróciłem do pustego domu i po prostu zaczęłam płakać. W pewnym sensie też byłam taką "Mamuśką". Można by tę scenę włączyć do serialu. Podobne stany psychiczne przytrafiły mi się kilkakrotnie, na przykład, kiedy syn żenił się. To nawet trudno nazwać, to coś w rodzaju odrywania pępowiny. Rozumiem, więc, co czuje Halina i staram się ją prawdziwie zagrać. Staram się, żeby to było podparte uczuciami, jakie ta kobieta może przeżywać, kiedy jej wypielęgnowane dzieci ulatują z gniazda niczym ptaszki. Każda matka jakoś to przeżywa, nie ma mocnych. No, chyba, że jest wyrodną matką, która miała dzieci z przypadku i ich nie kocha.

Gra Pani także Kęsikową w "Złotopolskich". Mamy więc do czynienia z trzema trochę podobnymi, trochę zróżnicowanymi postaciami w serialach: "Samo życie", "Złotopolscy" i "Mamuśki". Która z nich jest Pani najbliższa?

Stanisław Celińska: Zdecydowanie Janina z "Samego życia". Przypomina mi ona bardzo moją babcię, która mnie wychowywała. Osobę kryształową, czystą. Jest mi bardzo bliska, czasem nawet wkładam w jej usta pewne teksty, oczywiście w porozumieniu ze scenarzystami. Janina może powiedzieć coś wprost kobietom w Polsce, takim jak ja. Może powiedzieć im coś mądrego, pomóc w rozwikłaniu problemów i poradzeniu sobie w życiu. Moja babcia była bardzo mądra osobą, też miała na imię Janina. Chociaż Janina serialowa ma inny status społeczny, jest sprzątaczką, ale ma dużo życiowej mądrości oraz intuicji. Podobna była moja babcia, chociaż herbowa szlachcianka, urodzona jeszcze w zaborze rosyjskim. Nie mogła się uczyć i spełnić swoim marzeń o zostaniu lekarzem, bo była jednym z dwanaściorga dzieci. Była bardzo mądra życiowo, chociaż robiła błędy gramatyczne i skończyła tylko kilka klas szkoły powszechnej. Ale gdyby żyła, to na pewno miałaby duży wpływ na mnie i na to co robię, a mnie zapewne byłoby znacznie łatwiej w życiu. Udzielała mi wielu rad i miała szereg kapitalnych powiedzeń.

Czy korzysta Pani z tych rad?

Stanisław Celińska: Hmm, właśnie pomyślałam sobie, że od teraz będę znowu korzystać. Będę sobie wyobrażać, jak ona zachowałaby się w danej sytuacji, co by powiedziała. Jak by oceniła danego człowieka, a potrafiła zrobić to znakomicie, bez pudła. Miała genialną intuicję. Korzystałam z tych doświadczeń przez kilka lat po jej śmierci. Potem tego zaniechałam. Ale wracając do postaci Janiny - myślę, że ją właśnie obdarzyłam takimi cechami, mądrością i intuicją. Co tu dużo mówić - ona jest po prostu znacznie lepsza ode mnie. Do Janiny muszę wspinać się tak, jak do mojej babci. Natomiast Halina z "Mamusiek" jest po prostu karykaturą.

Mimo że lubi ją Pani i nasyca ludzkimi cechami?

Stanisław Celińska: Tak, staram się, żeby nie była papierem. Podobnie starałam się wykreować napisaną również przez Sokoła postać Ali w filmie "Pieniądze to nie wszystko". Kobietę prostą i cwaną, ale tak ją zagrałam, że nie wyszła płasko-śmieszna kreatura, lecz żywa i głęboka postać. Doceniono zresztą moją kreację na kilku festiwalach, w tym na festiwalu w Szanghaju, co cenię sobie szczególnie. Śmiałam się zadając sobie pytanie: "Po chińsku grałam czy co?".

Jak pracuje się Pani z reżyserem "Mamusiek", Andrzejem Kostenką?

Stanisław Celińska: Pracowałam z nim już w przeszłości przy różnych przedsięwzięciach i muszę powiedzieć, że znakomicie mi się z nim pracuje. Ufam mu na planie. On trzyma nas wszystkich i dba, żeby efekt nie był płaski, żeby nie był serialowo-telenowelowo-zabawny. A przede wszystkim, żeby te postaci nie były przerysowane.

Nie pozwala na szarżowanie?

Stanisław Celińska: Tak. Ja oczywiście bardzo często proponuję ostre zagranie niektórych sytuacji, ale mam świadomość, że on to wyłapie i powściągnie. Czasem nawet bawię się i świadomie przesadzam po to, żeby było co powściągać. Wiem, że on jest czujnym okiem patrzącym i mam luksus oraz swobodę, bo wiem, że postać, którą gram będzie śmieszna i komiczna, czy też tragikomiczna, ale okaże się prawdziwa. Taka jak w życiu.

Kilkakrotnie pracowała Pani z Andrzejem Wajdą, począwszy od debiutu w "Krajobrazie po bitwie", potem także w "Pannach z Wilka" i "Pannie Nikt". Jak z kolei pracowało się Pani z późniejszym laureatem Oscara?

Stanisław Celińska: Wajdę trzeba zdobyć artystycznie, poprzez determinację i naturalizm, poprzez głębokie wejście w postać. Jeśli z determinacją odtwarzam daną postać, walczę o nią, to mam świadomość, że on to "kupi". Walczyłam o postać Niny w "Krajobrazie po bitwie" i kiedy materiał był już prawie zmontowany, to on powiedział: "O! jakie to wszystko konsekwentne". I dał mi wtedy napis w czołówce: "Stanisława Celińska, po raz pierwszy na ekranie".

Dziękuję bardzo za rozmowę.

MWMedia
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama