Jerzy Skolimowski: Rzeczywistość coraz dobitniej zdaje się uczyć nas pokory
- Ja tym filmem wiele z siebie wyrzuciłem. W imię prawdy wyrzuciłem ból. Mam nadzieję, że dla widzów też będzie jakąś formą oczyszczenia - mówi w rozmowie z Interią Jerzy Skolimowski, wybitny polski reżyser, autor nagrodzonego w Cannes filmu "IO". Tytuł jest polskim kandydatem do Oscara i bierze również udział w Konkursie Głównym festiwalu w Gdyni.
Jerzy Skolimowski jest polskim reżyserem filmowym, scenarzystą, poetą, aktorem i malarzem. Ma na swoim koncie tak głośne filmy, jak "Essential Killing", "Cztery noce z Anną", "Ferdydurke", "Ręce do góry", "Rysopis", "Bariera", "Fucha" czy "11 minut". Zdobywał nagrody na najważniejszych światowych festiwalach jak Cannes czy Wenecja. To jedna z legend europejskiego kina. Jego najnowszy film "IO" zdobył niedawno Nagrodę Jury 75. Międzynarodowego Festiwalu Filmowego w Cannes.
Łukasz Adamski: Oglądając "IO" przypomniał mi się pański film "Fucha" z 1982 roku. Nie tylko dlatego, że równo 40 lat przed nagrodą w Cannes dla "IO" to właśnie obraz z Jeremym Ironsem w roli Polaka, którego stan wojenny zatrzymuje w Anglii, został na tym samym festiwalu nagrodzony za scenariusz. "Fucha" to film o wygnaniu i ucieczce. "IO" również o tym opowiada, choć wygnania i tułaczki doświadcza osiołek. Od czasu "Fuchy" nie widziałem też, by jakikolwiek bohater pańskiego filmu wzbudzał w panu taką empatię. Zobaczyłem ją dopiero w opowieści o osiołku.
Jerzy Skolimowski: - To słuszna uwaga. Grany przez Artura Steranko bohater "Czterech nocy z Anną", nieco zahukany i naiwny, jest przecież interesującym człowiekiem, złożoną postacią, dobrze graną przez sympatycznego aktora. Arogancki Vincent Gallo z "Essential Killing" też świetnie oddał typ afgańskiego uciekiniera posądzonego o terroryzm. Przyznaję jednak, że żadna z tych postaci nadmiernie mnie nie obchodziła. Nie czułem z nimi identyfikacji. Oba filmy były bardziej zabawą tematem i formą, egzekwowaniem warsztatu niż wczuwaniem się w los bohatera.
- Natomiast w "IO" osioł jest mi autentycznie bliski. Lubię go. Podoba mi się jego zachowanie, jego życiowa postawa. Wybaczałem mu nawet te momenty, gdy okazywał swój upór i niezadowolenie. Miał w sobie absolutną prawdę egzystencji. Bez pozorów i udawania. Aktor, nawet najlepszy, zawsze jednak swoją rolę gra - jego praca jest aktem kreacji, nieodzownej fikcji. Osiołek nie tylko niczego nie udawał, ale z pewnością nie wiedział nawet, że występuje w filmie. Pewnie dziwił się tylko dlaczego tylu ludzi kręcących się wokół niego tak dziwacznie się zachowuje. I cokolwiek zaproponował, ja to kupowałem! Nawet wtedy, gdy nie było to zgodne z planem. Zdarzało nam się przearanżować scenę, by osioł mógł zrobić to, co chce, a nie to, co my chcemy.
Czy to inne spojrzenie na osiołka i aktorów z pańskich poprzednich filmów nie wynika z tego, że jest pan zmęczony kondycją społeczeństwa? Rozmawialiśmy w 2015 roku przy okazji premiery "11 minut" i wtedy powiedział pan: "Trudno mi patrzeć na dzisiejszy świat z optymizmem. Mam wrażenie, że czekają nas trudne chwile". Trudne chwile nadeszły. Zaraza, wojna, widmo głodu. Pan kamerę odwraca jednak od człowieka, kierując wprost na osiołka.
- Wygląda na to, że miałem wówczas rację i niestety mogę ją mieć również teraz. W "IO" jest wiele ludzkich postaci, ale najbardziej interesujący jest dla mnie osioł. Nie człowiek, ale właśnie osioł.
Mnie to nie dziwi. Niejednokrotnie pan przyznawał, że jedynym filmem, który pana wzrusza jest "Na los szczęścia, Baltazarze" Roberta Bressona, który był alegorią chrześcijaństwa. Trudno więc "IO" nie odnosić do warstwy metafizycznej. W filmie czyste dobro jest niszczone przez człowieka.
- Nauczyłem się z filmu Bressona, że zwierzęcy bohater może znacznie bardziej wzruszyć i zaciekawić niż jego ludzcy partnerzy. Może jest to spowodowane faktem, że film Bressona był w założeniu minimalistyczny. Zrealizowany jednym obiektywem. Grają w nim sami amatorzy, często zresztą mający jakieś potknięcia. Nie są to kreacje aktorskie, a raczej fotografowanie ludzkich zachowań. Bresson nakręcił film czarno biały w standardowym formacie. Starałem się odejść o tego jak najdalej. Stąd w "IO" taka rozbuchana kamera i szarże kolorów.
- Aktorstwo jest u mnie intensywne. Miałem przy tym szczęście do świetnych aktorów. Nie tylko do będącej na szczycie Isabelle Huppert, ale również młodych ludzi, jak Sandra Drzymalska, Mateusz Kościukiewicz czy Lorenzo Zurzolo. Przede wszystkim jednak Bresson prowadzi swoją narrację z perspektywy człowieka - jego film opowiada o osiołku, a postać dziewczyny jest u niego równorzędna z losami zwierzęcia. Naszą intencją było pójść o krok dalej: opowiedzieć historię, o ile to możliwe, z punktu widzenia osiołka. Poczuć świat jego sercem, popatrzeć na ludzi i rzeczywistość jego oczyma. To wszystko stylistycznie różni mój film od Bressona.
To prawda. "IO" jest wizualnie piękny. To bardzo plastyczny film, co nie jest niczym nowym w kinie malarza. Ja jednak chciałbym jeszcze zatrzymać się przy tej warstwie duchowej. Bresson nie przez przypadek opowiada o ośle Baltazarze. Pamiętajmy na jakim zwierzęciu Jezus wjeżdżał do Jerozolimy i jak miał na imię jeden z Trzech Króli. Jego osioł umiera na końcu w towarzystwie owiec. Jest jakieś ukojenie. Pewien rodzaj obmycia nim przed śmiercią. U pana dostajemy ciemny obraz. Jest więcej pesymizmu.
- Mam oczywiście świadomość tych chrześcijańskich konotacji. Ale ciekawe są również tropy pogańskie, jak chociażby Złoty Osioł ("Metamorfozy") Apulejusza. My ten film wymyślaliśmy od końca. Pomysł osła pojawił się w trakcie naszej wizyty w bożonarodzeniowej szopce, odgrywanej od lat przez mieszkańców sycylijskiego miasteczka Custonaci. W ogromnej grocie nad brzegiem morza mieszkańcy co roku przebierają się w historyczne kostiumy i cofają w czasie. Nie wiadomo, do którego wieku, bo ich czynności zdają się być odwieczne: wyciskanie wina, podkuwanie koni, pieczenie pizzy, golenie brody, granie w karty w knajpie - tych atrakcji jest kilkadziesiąt, każda w osobnym wnętrzu.
- Widzowie, którzy są przywożeni autobusami, przechodzą obok nich szeregiem, w jednostajnym tempie. Aż wreszcie, dochodząc do końca groty, widzą stajenkę: Święta Rodzina, otoczona przez niezliczoną ilość żywych zwierząt. Gdakające ptactwo, muczące krowy, kury przefruwające z jednego końca groty na drugi - kwintesencja sycylijskiego gwaru. A gdzieś w tyle, w półmroku, nieruchomo stoi osioł i patrzy na to wszystko melancholijnym, dobrotliwym wzrokiem. Nie irytuje go przelatująca nad jego uchem kura. Nie dziwi go przesuwający się tłum. Stoi i po prostu JEST. Zdaje się - jak Terezjasz - rozumieć wszystko. Patrząc na tego osła, oboje z Ewą zrozumieliśmy siłę tej niemej obecności, jeśli tylko rzucić na nią snop światła, wydobyć na powierzchnię. Jego wycofanie, bierność, nieuczestniczenie w tym gwarze było idealnym sposobem na próbę zobaczenia naszych ludzkich spraw w zupełnie nowym kontekście.
Ale IO nie jest bierny. On płacze, krzyczy z miłości i szuka ukochanego człowieka. On jest napędzany miłością. Nie jest tylko obserwatorem.
- W filmie tak, bo film potrzebuje dramaturgii, ale chodzi mi o zasadę. Obecność zwierzęcia w trakcie ludzkich epizodów, nawet zupełnie bierna, nadaje wydarzeniom inny kontekst. Powoduje, mam nadzieję, w umyśle widza świeżą refleksję, nową ocenę. Widz w naszym filmie zachęcany jest do współodczuwania ze zwierzęciem, a nie z którymkolwiek z ludzkich bohaterów.
W "IO" patrzymy nie tylko oczami osiołka, ale całej przyrody, choć w inny sposób niż w filmach Terrenca Malicka, który jest moim zdaniem wręcz filmowym teologiem przyrody. Pan robi zbliżenia na życie żab, mrówek, pająków czy ptaków, mówiąc nam, że niszczymy to stworzenie.
- Chyba trudno dziś z takim poglądem polemizować. Na własnej skórze zaczynamy odczuwać klimatyczne zmiany, obserwujemy ze zgrozą skalę wycinki polskich lasów, apokaliptyczne obrazy śniętych ryb w Odrze. Nie rozumiem społecznej zgody na przemysłową produkcję zwierząt na mięso, hodowlę zwierząt futerkowych, dochodowe myślistwo. Pozycja człowieka na szczycie drabiny ewolucji - lub, jeśli ktoś woli, drabiny stworzenia - jest oczywiście niezaprzeczalna. Ale czy robimy z niej dobry użytek? Czy jesteśmy naprawdę lepsi od stworzeń od nas słabszych, zależnych? Co daje nam prawo tak okropnie, bezmyślnie, utylitarnie eksploatować naturę? Nie tak znów dawno temu mieliśmy w Polsce ogromne połacie czystej, nieskalanej ekscesami modernizacji przyrody. Dlaczego tak łatwo się jej wyzbywamy?
Ludzie w "IO" (poza Kasandrą graną przez Drzymalską) mają zawsze jakąś skazę. Etyczną czy moralną. Nawet ksiądz, który ratuje osiołka, okazuje się mieć romans z francuską hrabiną. Tylko osioł jest czysty. Tylko on jest bez grzechu. To jest chrystusowa postać. Jego też czeka Golgota.
- W tym miejscu brakuje panu tego obmycia?
Może nie tyle brakuje obmycia, ile byłem zaskoczony, że jeżeli traktujemy osiołka jako pewien symbol chrześcijański, to nie ma na końcu żadnego wytchnienia jak u Bressona. Czuję, że odzywa się pański pesymizm z "11 minut". Pamiętam scenę w "Ręce do góry", gdzie widzimy stojące dziesiątki samochodów. Znak statusu. W "IO" osioł trafia wyłącznie na złomowisko aut. Świat zamienia się we wrak?
- Nic w tym nowego. Lekceważenie praw natury prawdopodobnie zakończyło już przecież bieg kilku cywilizacji (Majowie, Wyspy Wielkanocne), pozostawiwszy po sobie jedynie wykute w kamieniu piękne, zastygłe znaki.
"IO" to krytyka ludzi, którzy nie patrzą na "braci mniejszych" i nie szanują przyrody. A ile w tym jest pańskiego spojrzenia na samego siebie?
- Realizując ten film nie zajmowałem się sobą. W moim domu zawsze mieszkały zwierzęta i zawsze mieliśmy ze sobą czuły kontakt. Począwszy od białego maltańczyka, Gubika, którego być może pamięta pan z "Rysopisu". Ale potencjał duchowych relacji człowieka z naturą odczułem po raz pierwszy w Japonii. Dziś większą część życia spędzam w starym, mazurskim domu, położonym w lesie. Widuję tu sarny i zające, jest lokalna wiewiórka i dzięcioł, w stodole mieszka puszczyk, o zmierzchu krążą wokół podwórka dwa nietoperze. Wszystkie uciekają przed ludźmi, ale jeśli uda się przez chwilę dłużej na jedno z nich popatrzeć, ich szlachetność i godność jest naprawdę przejmująca. Również te biedne, przerażone lisy z fermy, które pokazaliśmy w filmie, odarte z wszelkiej godności, miały w sobie niezwykłą szlachetność. Wyrazu ich oczu nie da się nigdy zapomnieć. Po tym przeżyciu nie mogliśmy z ekipą przez długi czas się psychicznie pozbierać.
Ja też jestem wrogiem farm futerkowych. Po to, by ktoś nosił sobie futerko mordujemy bestialsko zwierzęta. Czysta zgroza. Cieszę się jednocześnie, że "IO" nie jest filmem publicystycznym. Ja właśnie w jego poetyckości i uduchowieniu widzę szansę na dotarcie do tych, którzy uważają obronę praw zwierząt za coś wyłącznie ideologicznego.
- To nie jest w żadnej mierze film wojująco-ideologiczny, raczej pokorny, humanistyczny apel o empatię wobec naszych braci mniejszych. Nie ma w nim koniunkturalności.
Jak w osiołku, poprzez którego mówi pan, byśmy uczyli się szlachetności i pokory. Mamy uczyć się od IO. Nie od dumnych koni, o które właściciele z pietyzmem dbają. Myją je i pozwalają im odpoczywać. Widzi to osiołek, który o takim traktowaniu nie może pomarzyć. A jednak jest pełen szlachetności.
- Bo też - proszę wybaczyć banał - rzeczywistość chyba coraz dobitniej zdaje się uczyć nas pokory. Właśnie dlatego wybraliśmy osła jako bohatera, niosącego na grzbiecie ten film.
Ostatecznie 6 osiołków go niosło. Hola, Tako, Marietta, Ettore, Rocco i Melal to sardyńskie osiołki. Dlaczego akurat z tej wyspy?
- Osioł w Custonaci był sardyński. To specyficzna odmiana osiołków z czarnym pasmem sierści idącym od czubka głowy, przez grzbiet aż do ogona, a krzyżująca się wzdłuż przednich nóg.
Kolejny symbol!
- Szukał pan tego krzyża wszędzie w filmie, to go pan ma! Rzeczywiście, przez cały film osioł jak gdyby nosił krzyż na własnym grzbiecie. To oczywiście przypadek narzucił nam wybór tej właśnie rasy - chociaż czym tak naprawdę jest przypadek?
Dobrze pan dobrał obsadę. Od razu po seansie mocniej przytuliłem mojego owczarka niemieckiego. Teraz podczas wywiadu towarzyszy nam pański wesoły owczarek, będący dowodem jak można współegzystować ze zwierzętami. "IO", mimo sporej dawki pesymizmu, zmienia więc świat na dobre.
- Nie mam złudzeń co do sił sprawczych kina, ale sprawiłoby mi ogromną radość, gdyby mój film spowodował, że choć jeden pies zostanie permanentnie zwolniony z łańcucha. W trakcie zdjęć kilka osób z naszej ekipy filmowej przestało jeść mięso. Podziwiam ich za to i jestem głęboko wdzięczny.
- Ja tym filmem wiele z siebie wyrzuciłem. W imię prawdy wyrzuciłem ból. Mam nadzieję, że dla widzów też będzie jakąś formą oczyszczenia.
Rozmawiał Łukasz Adamski