Jean-François Richet o filmie "Władca Paryża": Jesteśmy różnymi bestiami
- Jest człowiekiem, który potrafi powiedzieć "nie". Bierze los w swoje ręce - mówi o bohaterze filmu "Władca Paryża" reżyser Jean-François Richet. Produkcja zadebiutuje na ekranach polskich kin 4 stycznia 2019 roku.
Vidocq, złodziej i awanturnik wiodący burzliwe życie, po spektakularnej ucieczce z więzienia o zaostrzonym rygorze, ukrywa się pod niewinną przykrywką handlarza tkanin. Kiedy dopada go kryminalna przeszłość, wchodzi w układ z miejscową policją i podejmuje się oczyszczenia paryskich ulic ze złodziei i morderców. Staje się szefem francuskiej policji. Tajemnice na najwyższych szczeblach władzy, brutalne morderstwa i mrok, który oblepia jak smoła, a to wszystko w szczytowym okresie panowania Napoleona.
W filmie "Władca Paryża" występują: Vincent Cassel ("Czarny łabędź", "Nieodwracalne"), Olga Kurylenko ("Quantum of Solace", "Niepamięć"), Freya Mavor ("Kumple", "Biała królowa"), August Diehl ("Bękarty wojny", "Salt"), Denis Ménochet ("Assassin’s Creed", "Bękarty wojny") i Fabrice Luchini ("Subtelność", "Martwe wody").
Film wyreżyserował Jean-François Richet, autor takich produkcji, jak "Wróg publiczny numer jeden" czy "Dziedzictwo krwi".
Co wiedział pan na temat Vidocqa przed przeczytaniem scenariusza?
Jean-François Richet: - Czytałem jego pamiętniki i widziałem serial z Claude Brasseurem. Zawsze interesowałem się historią - szczególnie okresem od Rewolucji do czasów Cesarstwa - więc kontekst był mi znany. Vidocq urodził się za panowania Ludwika XVI, a zmarł w okresie II Cesarstwa. Przeżył Rewolucję francuską (walczył w bitwach pod Valmy i Jemappes), a następnie Dyrektoriat, Konsulat, I Cesarstwo i Restaurację, rządy Ludwika Filipa I oraz II Republikę. Bycie świadkiem wszystkich tych wydarzeń historycznych bez wątpienia gwarantowała ciekawe życie.
Vincent Cassel mówi, że kiedy przeczytał scenariusz, poczuł, że musi zagrać w filmie.
- Ja miałem podobne wrażenie. Zawsze, gdy dostaję propozycję, najpierw szukam powodów, żeby ją odrzucić. Przyjęcie projektu oznacza dla mnie poświęcenie trzech lat życia, a to niemało. Jednak w tym przypadku podobał mi się bohater, który po odsiadce został policjantem, a także okres, w którym toczy się fabuła. (...)
Wspomina pan, że postaci pańskich filmów ujawniają swoje prawdziwe oblicze w działaniu. Jak to wygląda u Vidocqa?
- Jest człowiekiem, który potrafi powiedzieć "nie". Bierze los w swoje ręce i nie zgadza się na determinizm społeczny. Lubię, kiedy bohater musi skonfrontować się z sytuacją, w której cel uświęca środki, lecz akcja jest dla mnie ciekawa tylko, jeżeli odmienia tę postać. Vidocq ucieka, stara się wywalczyć sobie wolność. Szybko zadaje sobie pytanie, ile go to będzie kosztowało. Chcąc otrzymać ułaskawienie, zaczyna pomagać policji. Zdaje sobie sprawę, że jego skuteczność może go na tę rolę skazać. Co oznacza, że z jednego więzienia trafi do drugiego.
Vincent mówi, że jako miłośnik historii, bardzo dbał pan o szczegóły...
- Wierność realiom była dla mnie punktem odniesienia. Na przykład, kobiece suknie były tak piękne i precyzyjnie zaprojektowane, że nie wyobrażałem sobie, iż znajdę coś lepszego. Pierre-Yves Gayraud (kostiumograf), Émile Ghigo (scenograf) i ja wspólnie postanowiliśmy uniknąć jednej pułapki: pokazania na ekranie tego, co zwykle widz ogląda w filmach z okresu Cesarstwa. Musieliśmy też uwzględnić style z poprzednich epok. W okresie Cesarstwa, nadal funkcjonują meble z okresu Ludwika XV, Ludwika XVI, czy Konsulatu. Wtedy wytwarzano przedmioty, który mogły przetrwać całe pokolenia. Część statystów nosi stroje, nawiązujące do Francuskiej rewolucji, ponieważ tak jak obecnie, wtedy też istniały sklepy z używaną odzieżą. Ludzie niczego nie wyrzucali. To samo odnosi się do mebli i architektury. W tamtych czasach wciąż stały budynki z poprzednich stuleci.
Czy inspirował się pan jakimiś filmami przed przystąpieniem do pracy?
- Absolutnie nie! Wpływ miał na mnie raczej świat i postaci książek Alexandre Dumasa, a także popularne książki z gatunku historical fiction z początku XX wieku, takich autorów jak Maurice Landay.
Czego wymaga od pana praca przy filmie kostiumowym, który ma wiele planów?
- Paryż za czasów Cesarstwa pociąga za sobą duże koszty. A ja odmawiam kręcenia na tle green screen. Zawsze staram się uwzględnić wszystkie punkty widzenia, a to oczywiście nie jest najtańsze rozwiązanie. Na pewnym etapie ludzie uważali, że ten film można nakręcić tylko za granicą. Mogliśmy pojechać do Pragi, gdzie niektóre ulice przypominają paryskie. Praga to Paryż dla Amerykanów, którzy nigdy go nie widzieli. A ja nie chciałem kręcić w Europie Wschodniej tylko dlatego, że jest tam taniej. Jestem to winny mojej ojczyźnie. Jestem dzieckiem Republiki. Zawsze będę bronił wyjątkowości Francji. Tym bardziej, że mamy tu doskonałych specjalistów. Nasi producenci nadawali na tej samej fali. Wiele osób przekonywało: "W Pradze jest wszystko, czego potrzebujemy. Jedźmy tam". Lecz Eric i Nicolas Altmayer się nie zgodzili. To producenci, którzy pozwalają ci marzyć... co się rzadko zdarza. Musieliśmy więc trzymać budżet pod kontrolą. Trzeba było wprowadzić zmiany do scenariusza. Przerabialiśmy go z Érikiem Besnardem piętnaście razy, żeby zrealizować marzenie, nie poświęcając naszych kreatywnych wyborów. (...)
Po raz trzeci spotkał się pan na planie filmu z Vincentem Casselem. Jak wygląda wasza współpraca?
- Trudno opisać słowami coś niematerialnego. Na pewno jesteśmy dwiema różnymi bestiami, lecz nie wiadomo do końca, kto jest kim. Używamy pewnego słowa, które nabiera specjalnego znaczenia w kontekście naszej relacji, czyli "zaufania". Kocham tego faceta, co ułatwia nam pokonywanie trudności, których nie sposób uniknąć w czasie zdjęć. Wiem, że jeżeli się potknę w czasie naszej pracy, on mnie podtrzyma. Praca z Vincentem jest interesująca. Ma niezwykły instynkt, jeśli chodzi o autentyczność kreacji, więc gdy coś idzie źle, nie musi mi tego mówić. Od razu go rozumiem, nawet na etapie prób. Wyczuwam, czy scena jest dobra czy nie po tonie pytań, jakie zadaje. (...)
Vincent uwypukla klasyczny aspekt pańskiej narracji.
- Nie mogłem usłyszeć lepszego komplementu. Moda jest już niemodna. Tylko klasyka jest ponadczasowa. Nie trąci myszką, zdała egzamin czasu. Moi ulubieni filmowcy opierają się na klasycznych zasadach gramatyki, zamiast mnożyć ujęcia czy ruchy kamery. Spytany kiedyś o to, dlaczego nie zmienia położenia kamery, John Ford odparł, że nie ma takiej potrzeby, gdy filmuje się statyczne postaci. Można mieć klasyczne podstawy, a mimo to eksperymentować i wyrażać swój charakterystyczny styl. (...)
W filmie Vincentowi Casselowi partnerują między innymi: Olga Kurylenko, Patrick Chesnais, James Thierrée, Freya Mavor. Każdy z nich pochodzi z innego świata.
- Staram się unikać takiego szufladkowania, gdyż ogranicza możliwości. Dlatego zawsze mówię mojemu szefowi castingu: "Nie dbam o to, czy są zawodowcami, amatorami, robotnikami, burżujami, czy są z telewizji czy z małych teatrów. Po prostu chcę pracować z aktorami, którzy pasują do moich postaci i chcę, żeby była między nimi chemia". (...) Każdy aktor jest wektorem własnych emocji i w jego duszy dzieją się magiczne rzeczy, o których reżyser może nie mieć pojęcia. Na przykład Patrick Chesnais, odmierzał humor bardziej precyzyjnie i subtelnie, niż się spodziewałem. Freya Mavor zagrała Annette bez odrobiny patosu i nigdy nie wpadła w pułapkę Fantine. Olga Kurylenko jako Baronessa była niezwykle surowa. Wiedziała, jak odmierzyć każdy gest, każdą emocję. Jest jak stradivarius. Jamesa Thierrée zauważyłem w "Czekoladzie". Nakręciłem scenę, w której przykłada zbójcy szablę do gardła w formie długiej sekwencji, żeby widzowie "poczuli" aktora. Żaden inny aktor nie zdołałby wyrazić tych emocji, jednocześnie zachowując taką precyzję gestykulacji. James ma niesamowitą kontrolę nad ciałem. (...)
Czego się pan nauczył na planie tego filmu?
- Tego, że nic nie ma większego znaczenia niż historia opowiadana przez postaci. Kręciłem w Paryżu, miałem konie i tłum statystów. Mogłem zawiesić kamerę w powietrzu, przelecieć nad Paryżem, zamontować ją pod końskim brzuchem. Lecz postałem na ziemi, wiedząc dlaczego nie puszczam jej w ruch i miałem rację. Dysponowałem budżetem, który dawał mi pełną swobodę. (...)
Jakie wspomnienia z tego filmu zabierze pan ze sobą?
- Odtworzenie Gwardii Cesarskiej z dwudziestoma żołnierzami z elitarnej jednostki w Fontainebleau. Tego dnia na planie obecnych było dwóch znanych ekspertów. Nagle zobaczyłem, że rozmawiają ze sobą. Podszedłem, obawiając się, że jest jakiś problem. Powiedzieli mi: "Przeszły nas ciarki po plecach. Nigdy nie widzieliśmy takiej rekonstrukcji". Bardzo się ucieszyłem.