Mecze MŚ w piłce nożnej ogląda w swoim domu na Kujawach. Z przymrużeniem oka i poczuciem humoru, bo uważa, że robienie ze sportu sprawy narodowej to przesada. Liczy, że nasza reprezentacja dojdzie do półfinału.
Jak pan ocenia szanse naszej reprezentacji na mundialu w Rosji?
Jan Nowicki: - Niedawno trochę się wychyliłem. Udzieliłem wywiadu, w którym byłem dość sceptyczny. A to nie przystoi kibicowi, który musi wierzyć jak wariat. Z panem będę optymistyczny - wyjdziemy z grupy i dotrzemy do półfinału. Trudno, ryzyk-fizyk.
Na którego z naszych piłkarzy najbardziej pan liczy?
- Nie będę oryginalny, liczę na Roberta Lewandowskiego. To kawał piłkarza, chociaż - jeśli chodzi o wdzięk - Pan Bóg za dużo mu go nie dał. Jest bardzo mocny, świetnie główkuje, rewelacyjnie ustawia się w polu karnym, ale mi to nie wystarcza. Moja miłość do piłki potrzebuje takich ludzi jak Messi, kogoś w jakimś sensie nadprzyrodzonego. Liczę na Grosika, Szczęsnego, Rybusa... To są chłopcy, których bardzo lubię. Błaszczykowski to moja miłość. Pamiętam, gdy przyszedł do Wisły Kraków... Ma dramatyczny życiorys, przeprowadza wiele akcji charytatywnych dla dzieci, a teraz pięknie walczył o powrót do reprezentacji po kontuzji. To wzbudza sympatię. Nie chodzi o to, żeby harował w każdym meczu od pierwszego do ostatniego gwizdka. On może wyjść na boisko na kilkanaście minut i zrobić coś naprawdę świetnego.
Błysk geniuszu i to "coś" ma też Piotr Zieliński.
- Tak, zdecydowanie, choć dla mnie z urody nie jest wielkim piłkarzem. Jestem aktorem, zwracam na to uwagę. Zieliński to taki chłopaczek, niby trochę za gruby, ale ma niesamowitego nosa do piłki, rewelacyjne prostopadłe podania. Urodę futbolową ma za to Milik, który robi na mnie wielkie wrażenie. Gdy patrzę na jego zdjęcie, widzę pana piłkarza, taki majestat sportowy. Świetny zawodnik z wybitną lewą nóżką.
MŚ to rozgrywka selekcjonerów. Może Adam Nawałka przechytrzy rywali i dojdziemy do półfinału?
- Mam taką nadzieję. To niezwykle sympatyczna postać. Ma świetny życiorys, dostał w kość, co sprzyja hartowaniu charakteru. Był doskonałym piłkarzem, pracował fizycznie w Ameryce, a po powrocie do Polski zaczął od trenowania Świtu Krzeszowice. Życzę jemu i naszym chłopakom jak najlepiej, ale piłka nożna jest nieprzewidywalna. Opluwana zewsząd reprezentacja Rosji może sprawić niespodziankę. Są u siebie, wyjdzie im jeden mecz i wszystko będzie możliwe. To, że na mundialu nie zagrają Włosi, jest nie do pomyślenia. Nie ma też Holendrów, ale jest Hiszpania, Francja, Brazylia i Argentyna, która pewnie - tradycyjnie - może dać popalić, ale w sensie negatywnym.
Gdzie pan będzie oglądał mecze?
- Proszę pana, wszystko jest ustalone. Od dwóch tygodni w mojej spiżarni w domu na Kujawach mrozi się piwo. Nienawidzę oglądania rozgrywek sportowych w tłumie, hałasie, nadmiernej ekscytacji. Wystarczy mi towarzystwo mojej żony Ani. Może przyjedzie do mnie ktoś z Kielc, może z Kowala. Na pewno podczas meczów jak zwykle będę "wisiał" na telefonie z Rysiem Sarnatem, który był świetnym napastnikiem. Grał w Wawelu, Cracovii, a na końcu w Wiśle Kraków. Miał ksywę Żmija. Zawsze razem komentujemy mecze - on od strony fachowej, a ja sobie robię jaja. Trzeba być wyluzowanym i mieć poczucie humoru. Robienie z piłki nożnej sprawy narodowej to głupota. Działalność UEFA i FIFA to temat na inną rozmowę, powinien się nimi zająć detektyw. Zrobili z futbolu opium dla ludzi. Bida patrzy na mecze i jest zachwycona, że goście w gaciach biegają po boisku za dwieście tysięcy funtów tygodniowo. Mowy nie ma o jakiejkolwiek zazdrości, to po prostu absurd. Czuję gniew, ponieważ dobra tego świata są ograniczone i trzeba się nimi dzielić.
Niestety, to brudna strona współczesnego futbolu.
- Niegdyś bardzo często jeździłem z Krakowa do Budapesztu. Po drodze, w sobotę czy niedzielę, zatrzymywałem się, żeby oglądać mecze niższych lig na Słowacji i na Węgrzech. To były rozgrywki w szczerym polu, krew się lała, po boisku biegały grubasy. To jest szlachetny sport. Fantastyczne są też rozgrywki dzieci. Piłka zawodowa jest interesująca tylko, kiedy zaczyna być sztuką. Czasami zdarza się to mojej ukochanej Barcelonie czy Realowi, niech Pan Bóg ma go w swojej opiece.
Przeprowadził się pan na wieś, odsunął na bok. Ma pan dość aktorstwa?
- Mieszkam też w Kielcach. Rozmawia pan z bardzo poważnym "peselem", który zagrał w przeszło dwustu filmach. Jestem nasycony, nie czuję żadnego głodu. Nigdy nie miałem też marzeń, bo nie jestem licealistką. Teraz moim najważniejszym zajęciem jest pisanie. Niedługo wydaję ósmą książkę, a w przygotowaniu jest już dziewiąta. Naprawdę ciężko nad tym pracuję. Literaturę stawiam zdecydowanie najwyżej w rzędzie wszystkich sztuk.
O czym będą pana nowe książki?
Pierwsza będzie nosiła tytuł "Piosenki, czasem wiersze". To zbiór moich wierszy, kolęd i tekstów do utworów Koniecznego, Jana Kantego Pawluśkiewicza, Preisnera, Zaryckiego i Włodka Kiniorskiego. Drugą książkę piszę od dwóch lat. Coś podrę, coś zostawię. Jej tytuł - "Moje psie myśli" - wymyślił mój wnuczek, Piotruś. Trafił fantastycznie. Niedawno byłem w Namysłowie, gdzie wystąpiłem ze znakomitym pianistą - Tomaszem Białowolskim, który grał utwory Chopina. Ja mówiłem między innymi teksty Norwida, zadebiutowała przy mnie młoda wokalistka Asia Grela. Młodym trzeba pomagać. Na początku niech się im wydaje, że świat jest piękny...
Dlaczego woli pan pisać książki i występować w małych miastach, niż grać w filmach czy serialach?
- Szesnaście lat występuję z grupą jazzmanów, prawdziwych artystów, którym jest wszystko jedno, czy grają w Metropolitan Opera czy remizie strażackiej. Wszędzie robią to z takim samym zapamiętaniem. Od nich należy się uczyć stosunku do zawodu - miejsce i otoczka nie mają znaczenia. Można występować jak artysta dla poborowych, a w Teatrze Narodowym być byle kim. Całe życie spędziłem w Starym Teatrze w Krakowie. Wtedy to była absolutnie najwyższa półka, myśmy objechali cały świat. Mieliśmy niepodważalne sukcesy dzięki takim reżyserom jak Andrzej Wajda, Jerzy Jarocki, Konrad Swinarski, muzyce Zygmunta Koniecznego, Krzysztofa Pendereckiego, scenografii Lidi Minticz-Skarżyńskiej i Jerzego Skarżyńskiego. To był wielki, wspaniały teatr. Ta poprzeczka została zawieszona tam, a nie gdzie indziej. Gdy ktoś mi proponuje rolę dyrektora czy prezesa w serialu, to mnie to nie interesuje. Póki mam co jeść, nie będę korzystał z takich ofert.
Kuba Zajkowski