Reklama

Jąkanie króla Jerzego

"Jak zostać królem" brytyjskiego reżysera Toma Hoopera to jedno z największych odkryć sezonu. Opowiadający o królu Jerzym VI film z Colinem Firthem w głównej roli otrzymał aż 12 nominacji do Oscarów, stając się najpoważniejszym kandydatem do zdobycia statuetki Akademii dla najlepszego obrazu roku. Reżyser Tom Hooper zdradził, że tym, co interesowało go najbardziej przy realizacji "Jak zostać królem", było "ukazanie jednej z najbardziej pasjonujących historii XX wieku z nietypowej perspektywy".

Za sprawą filmu "Jak zostać królem" wielu osób po raz pierwszy usłyszało o niezwykłej historii króla Jerzego VI. A jakie względy zdecydowały o podjęciu przez ciebie tego tematu?

Tom Hooper: - Bertie to zdumiewająca i bardzo złożona postać. Cierpiał ze względu na trudne do zwalczenia jąkanie, przez które czuł się naprawdę upośledzony. Był młodszym bratem następcy tronu, więc był pewien, że nic nie zmusi go do walki z tą przeszkodą. W wyniki kryzysu abdykacyjnego, niespodziewanie musiał zostać królem. Przejmuje tę funkcję w momencie, gdy radio staje się głównym medium komunikacyjnym. To oznacza, że jego przemówienia będą transmitowane na żywo do milionów ludzi nie tylko w kraju, ale na całym świecie, w całym Imperium, do którego wtedy należało 58 krajów. Jak być zatem królem, gdy nie można publicznie przemawiać i to w chwili, gdy twoje słowa mogą trafiać w każdy zakątek świata?

Reklama

- 20 lat wcześniej mógłby się jąkać do woli i nikt nie miałby nic przeciwko temu. W filmie pokazujemy pierwsze orędzie bożonarodzeniowe Jerzego V, granego przez Michaela Gambona. Pokazujemy zatem moment przełomu technologicznego.

Przeczytaj recenzję filmu "Jak zostać królem" na stronach INTERIA.PL!

Istotnym wątkiem w filmie są skomplikowane relacje łączące Bertiego i jego brata Davida. Co możesz powiedzieć na ten temat?

- Gdy David decydował się na abdykację, właściwie nie rozważał tego z punktu widzenia Bertiego. Interesował go jedynie własny interes. Pokazujemy niesamowitą scenę podpisywania dokumentu abdykacyjnego, w której ani razu David nie spogląda na Bertiego, słowem nie wspomina o tym, że to on wstępuje teraz na tron. Niezwykłym egoizmem było zrzucenie na zmagającego się z taką wadą Bertiego ogromnej odpowiedzialności, wepchnięcie go do jaskini lwa i to na chwilę przed wybuchem wojny. Nic dziwnego, że bracia nigdy nie odnowili bliskiej więzi, która ich łączyła jako dzieci. Na początku wzbudzano w nich współzawodnictwo, mieli także twardych rodziców, co zmuszało ich do trzymania się razem. To wydarzenie trwale ich poróżniło. Z moich lektur wynikało, że zwłaszcza Królowa Matka nigdy Davidowi tego nie wybaczyła. Nie chciała, by wrócił do kraju.

Z drugiej strony rysujesz intrygujący obraz przyjaźni Jerzego VI i Lionela Logue'a.

- Jednym z powodów ich przyjaźni był sposób, w jaki Lionel, jako Australijczyk, traktował Jerzego. Nie podchodził do niego jak do członka rodziny królewskiej, wymagał za to traktowania jak równego z równym. To co faktycznie ratuje Jerzego z opresji to ich przyjaźń, a nie wyzbycie się jąkania czy ujawnienie przykrych wspomnień z dzieciństwa. Logue ratuje go jak przyjaciel.

W czym tkwi główna siła twojego filmu?

- Myślę, że nie chciałbym opowiedzieć po prostu historii abdykacji, nakręcono już takie filmy, publiczność orientuje się w tych faktach. Interesowało mnie bardziej ukazanie jednej z najbardziej pasjonujących historii XX wieku z nietypowej perspektywy. Za sprawą przyjaźni Bertiego i Lionela Logue'a widzimy przede wszystkim lęk nowego króla, czy podoła jakże ważnym obowiązkom. Czytałem ostatnio artykuł z bulwarówki londyńskiej z lat 30. o ich znajomości, w którym ujawniono, że Jerzy bał się, że także będzie musiał abdykować, i to zaledwie kilka lat po ustąpieniu Edwarda VIII. Po tym, jak znakomicie przeprowadził kraj przez wojnę, trudno sobie wyobrazić jego ówczesne dylematy, ale staje się to możliwe dzięki historii tej niezwykłej przyjaźni i pokazaniu presji, jaką odczuwał.

Otwarcie deklarujesz, że w trakcie prac nad filmem jednym z twoich priorytetów była szczególna dbałość o jego zgodność historyczną.

- Zrobiłem wszystko, żeby film pozostał wierny faktom. Prawdziwym odkryciem było dla nas ujawnienie niepublikowanych dzienników Lionela Logue'a w pierwszym tygodniu przygotowań do zdjęć. To był prawdziwy przełom. Scenografowie starali się dowiedzieć jak najwięcej o Logue'u i udali się do jego wnuka, Marka, który na strychu u ciotki odnalazł w starych pudłach notatki Logue'a o jego przyjaźni z Jerzym VI. Dzięki temu trafiliśmy na tajne przekazy i nieujawniane listy, które pisali do siebie. Są w filmie fragmenty, które są bezpośrednimi cytatami z tych materiałów. Pod koniec jest np. fantastyczny moment, gdy Lionel gratuluje królowi wojennego orędzia, a Bertie odpowiada, że obawia się, że będzie ich o wiele więcej. Został zaczerpnięty właśnie z tych pamiętników. To była prawdziwa kopalnia danych.

Jak z perspektywy twórcy i reżysera oceniasz swoją współpracę z Colinem Firthem?

- To niezwykle inteligentny człowiek. Doskonale opanował wcielanie się w Jerzego VI jeszcze przed rozpoczęciem zdjęć. Gra niezwykle precyzyjnie, co widać zwłaszcza w jego języku ciała, przestudiował dokładnie, jak Bertie się jąkał. Omówił z logopedami jego przyzwyczajenia, ale także symptomy nieśmiałości. To wyjątkowo mocna kreacja, a Colin jest ze swojej natury minimalistą. W zestawieniu z taką rolą, ciekawie obserwuje się go, jak pokaże jąkanie się bez popadania w przesadę. Tego nie da się zrobić półśrodkami, a on znakomicie sprostał temu wyzwaniu.


Czy to prawda, że od samego początku zabiegałeś o udział w filmie Heleny Bonham Carter?

- Nie odpuszczałem dopóki nie wyraziła zgody na zagranie w tym filmie, a była już zaangażowana do paru filmów, w tym nowego "Harry'ego Pottera". Musieliśmy z tego powodu przeorganizować cały harmonogram prac w okolicach weekendów. Dołożyliśmy wszelkich starań, żeby u nas zagrała i bardzo się cieszę, że tak się stało.

Gwiazdorskie trio w "Jak zostać królem" dopełnia Geoffrey Rush. Podobno odegrał on niebagatelną rolę w powstaniu filmu...

- Razem walczyliśmy o powstanie tego filmu i to w momencie kryzysu finansowego. Był wielkim sprzymierzeńcem, ale także wymarzonym partnerem w pracy. Tak jak Colin Firth niezwykle wiele wniósł do filmu w trakcie prób, wiele kwestii pochodziło od niego. Montaż scen ćwiczeń ruchowych był jego pomysłem, zaproponował opis tych scenek. Nie pracowałem jeszcze z aktorem, który pracowałby z taką siłą, wytrwałością i entuzjazmem. Każdego wieczora spotkaliśmy się przy drinku, aby omówić sceny kręcone danego lub następnego dnia. Nie zawsze starczało mi energii, żeby za nim nadążyć. To wielki ładunek energii dla całej ekipy.

Twój film spotyka się z naprawdę ciepłym przyjęciem ze strony krytyków i publiczności. Co interesującego odnajdzie współczesny widz w opowiedzianej przez ciebie historii?

- Chodzę do kina na filmy, które mają mnie poruszyć. "Jak zostać królem" to niezwykle wzruszający obraz, który posiada także wielką dawkę humoru i pasjonującą opowieść o abdykacji. Te wydarzenia miały naprawdę wielkie znaczenie, czego kulminacją jest wybuch II wojny światowej. Ponadto możemy w jednym filmie obejrzeć grupę najznakomitszych aktorów brytyjskich i australijskich. "Jak zostać królem" ma wiele do zaoferowania współczesnemu widzowi, a do tego daje niepowtarzalną okazję ujrzenia Anglii przed wojną.

Dziękuję za rozmowę.

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Jak zostać królem | Tom Hooper
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy