Reklama

Ja się emocji nie boję!

- Dostałam od losu spełnione marzenia i to, że dzięki temu, co robię, mogę pomagać innym - mówi Edyta Olszówka, dodając jednocześnie, że aktor nigdy nie czuje się naprawdę spełniony. - My jesteśmy takimi dzikimi bestiami - stwierdza bohaterka takich filmów, jak "Lejdis", "Ciało" czy "Śluby panieńskie".

Jej przygoda z kinem rozpoczęła się od epizodu w "Psach" Pasikowskiego. Pierwszą znaczącą rolę zagrała w "Spisie cudzołożnic" Jerzego Stuhra w 1994 roku. W 1998 roku wystąpiła jako Marylin we włoskiej produkcji "Elvis i Marylin", do której została wybrana z ponad 400 kandydatek z całego świata, i za którą otrzymała nagrodę za rolę żeńską na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Sulmonie, w 1999 r., oraz na Festival du Film D'Aventures Valennciennes we Francji.

W 2000 roku za rolę w debiucie fabularnym Tomasza Koneckiego "Pół serio" otrzymała na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni pozaregulaminową nagrodę jury za najlepszą rolę komediową. Jej talent doceniono ponownie w 2003 roku za film "Tam i z powrotem" Wojciecha Wójcika - dostała wówczas nominację do nagrody Orzeł. Na wielkim ekranie mogliśmy ją oglądać w takich produkcjach, jak "Zakochani" Piotra Wereśniaka, "Sezon na leszcza" Bogusława Lindy, "Strefa ciszy" Krzysztofa Langa, "Ciało" Tomasza Koneckiego i Andrzeja Saramonowicza, "Lejdis" Tomasza Koneckiego i "Śluby panieńskie" Filipa Bajona.

Reklama

Edyta Olszówka, posiadaczka bardzo charakterystycznego, lekko zachrypniętego głosu bardzo często pojawia się także na małym ekranie. Popularność przyniosła jej rola Marii Majewskiej w polsatowskim serialu "Samo Życie", w którym grała od początku, czyli od 2002 roku. Wcześniej wystąpiła gościnnie w takich produkcjach, jak "Dom", "Czterdziestolatek dwadzieścia lat później", "Sukces" , "Kasia i Tomek", "Niania", "Fałszerze. Powrót sfory" czy "Ekstradycja".

Obecnie możemy ją podziwiać w serialu "Przepis na życie", w którym gra najlepszą przyjaciółkę głównej bohaterki.

Emilia Chmielińska: Niedawno byłaś na Festiwalu Gwiazd w Międzyzdrojach. To miejsce, w którym lubisz bywać?

Edyta Olszówka: - To był mój drugi raz. Po raz pierwszy byłam tam 10 lat temu. Przyjeżdżam tam do pracy, chyba nie lubię takich festiwali.

Nie czujesz się gwiazdą?

- Zależy, co rozumiemy przez słowo gwiazda. Bo to, co dostałam od losu - spełnione marzenia, to, że dzięki temu, co robię, mogę pomagać innym - powoduje, że błyszczymy, jesteśmy wyróżnieni. Natomiast w naszym kraju słowo gwiazda jednak słabo mi się kojarzy, bo z niczym się nie wiąże - ani z tym, że mamy więcej pracy, ani z tym, że mamy więcej szacunku. To jest jakiś rodzaj celebryctwa, które jest mi obce.


A według ciebie gwiazda to kto?

- Ktoś, kogo bardzo szanujemy, kto jest jakimś autorytetem, kto coś sobą prezentuje - oprócz tego, że ma trendy buty i sukienkę z najnowszej kolekcji. Ktoś, kto jak mówi, to wszyscy słuchają i te słowa coś znaczą, ktoś, kto bardzo ciężko pracuje i za tę pracę ma odwzajemnioną miłość ludzką. A przede wszystkim ktoś, kto jest niezwykle wrażliwy na drugiego człowieka. To chyba są gwiazdy - osoby, które robią coś dla innych.

Kto dla ciebie, wtedy kiedy zaczynałaś swoją aktorską drogę, był gwiazdą?

- Ja miałam dużo szczęścia, bo w swoim aktorskim środowisku spotkałam naprawdę duże nazwiska. U jednej z nich, w teatrze, u pani Krystyny Jandy mam przyjemność grać. Ale był i pan Gustaw Holubek, i Zbigniew Zapasiewicz. Tych osób było naprawdę dużo. Ja wiem, że dziś rządzą sława, władza i pieniądze. Ale wydaje mi się, że bycie gwiazdą to sprawa ducha. Jan Paweł II był gwiazdą, ale niewiele rzeczy materialnych zostawił po sobie - miał książeczkę do nabożeństwa, różaniec i długopis. To, jak mówił, i przede wszystkim, co mówił, sprawiło, że wiele osób idzie drogą wyznaczoną przez niego. I chyba w stronę tego ducha powinniśmy iść. Gwiazdy to są ludzie, którzy potrafią żyć w jakimś określonym systemie wartości, potrafią być w tym uczciwe i lojalne.

Emilian Kamiński mówił, że u młodych aktorów przeszkadza mu to, że nie przekazują widzom emocji, a tylko informacje o nich. Zgadzasz się z tym?

- Ja jestem za takim flow, czyli przepływem między publicznością a aktorem. Wydaje mi się, że ten zawód polega właśnie na tym, żeby wzruszać i rozśmieszać, żeby powodować jakieś poruszenie tam, w środku oglądającego. Ja się nie boję emocji, wręcz przeciwnie. I chyba nawet często jestem atakowana za bycie taką "nad". Czasy się zmieniły, rozwój techniki spowodował, że istnieje jakiś rodzaj życia obrazkowego - telefony, ifony, ipody powodują, że już nie ma powrotu do tego, co było kiedyś. Trzeba się otwierać, a nie zamykać. Ci młodzi aktorzy, którzy dziś zaczynają, to są inni ludzie niż ci, którzy zaczynali razem ze mną 20 lat temu.

Jakie były twoje początki w tej aktorskiej drodze?

- Jak zaczynałam to było tak, że wakacje w szkole teatralnej spędzałam w Norwegii jako sprzątaczka. Tuż przed szkołą pracowałam w clinic service w Chicago. Tuż po zakończeniu szkoły - kiedy jeszcze nie miałam pracy - byłam barmanką i kelnerką. Nie miałam złudzeń i wiedziałam, że trzeba bardzo ciężko pracować. W tym zawodzie oprócz talentu potrzeba też trochę szczęścia. Na to szczęście ja nie mogę się uskarżać.

- Na moim roku było 20 osób, a nie wszystkim się udało. Myślę, że jestem taką self-made women. Przewracam się i wstaję, jak taka bańka-wstańka i to mnie buduje. A co do ról? Chcę pracować w tym zawodzie, bo to jest spełnienie moich marzeń. A jeśli nie będzie dla mnie miejsca, to na pewno będę szukała gdzie indziej. To nie będzie koniec świata.


Czy swój artystyczny głód w pełni teraz zaspokajasz?

- Oczywiście, że nie . Byłoby mi lżej, gdybym wiedziała, że w przyszłym miesiącu będę miała pracę, bo też mam kredyt we frankach, który ciągle rośnie. Dlatego też jak ktoś mówi o mnie "gwiazda", to mam do tego dużo dystansu i traktuję to z przymrużeniem oka. W tym kraju trudno być gwiazdą. Nasze życie nie jest do końca takie, jak ludzie sobie wyobrażają. To jest pewna iluzja, ale wiem, że ta iluzja też jest im potrzebna.

Jaki jest minus popularności?

- Przedmiotowość. Jest ciężko, kiedy jestem traktowana jak przedmiot. Nie mogę się z tym pogodzić. Chciałabym, żeby widziano we mnie człowieka. Nie chcę być tylko małpką z cyrku, chciałabym więcej.

Masz jakiś swoje motto, według którego starasz się żyć?

- Wierzę bardzo w pracę, wierzę w dobrą ludzką energię. W takie proste zasady - być dobrym dla siebie i drugiego człowieka. Chciałabym być dobra dla ludzi, ale w końcu zrozumiałam, że trzeba zacząć od siebie. Być może to banalne, ale prawdziwe - jak my jesteśmy dla siebie lepsi - kochamy siebie, szanujemy, dbamy, opiekujemy sobą - to natychmiast przechodzi to na drugiego człowieka. Bo wszystko to, co dajemy i od nas wychodzi, do nas wraca.

Czujesz się aktorką spełnioną?

- Aktor nigdy nie czuje się spełniony. My jesteśmy takimi dzikimi bestiami. W każdym wieku aktor czuje się nie do końca wykorzystany. Czuje, że mógłby jeszcze więcej i więcej. To jest taka nasza wspólna cecha charakteru. I może dobrze, bo jednak niedosyt, to ciągłe łaknienie sprawia, że ciągle idziemy do przodu. Myślę, że to jest bardzo ważne, żeby chcieć jeszcze, żeby nigdy nie powiedzieć sobie dość.

Ty swoją popularność wykorzystujesz także w bardzo szlachetnych celach. Pomagasz osobom chorym.

- Ostatnio odwiedziłam chorych na stwardnienie rozsianie. Niewiele wiedziałam o tej chorobie. Zaskoczyło mnie to, że ona długo jest uśpiona i atakuje tak nagle i bez ostrzeżenia. W pewnym momencie zrozumiałam, że nie mam jak dać tym ludziom nadziei, nie mogę im nic sensownego powiedzieć.

- U mnie to udzielanie się jest pewną formą autoterapii. Na początku było mi trudno, ale teraz widzę, ile to znaczy dla mnie samej. W chwilach totalnego zwątpienia niech każdy szybko idzie do najbliższego szpitala. Tam są ci, dla których oddech jest mistrzostwem świata. Kiedy to widzimy, zaczynamy się zawstydzać. I rodzi się w nas przepiękne uczucie wdzięczności za proste rzeczy - za to, że świeci słońce, że kwitną kwiaty, że ludzie się uśmiechają...


Dziś już umiesz cieszyć się z małych rzecz?

- Nauczyłam się tego. Czasem jest mi źle, szczególnie kiedy jestem na oddziale dzieci chorych na raka. Po wizytach w trzech salach mam już dość. Wtedy idę wypłakać się do łazienki, potem pudruję nosek i wracam do nich z uśmiechem.

Pomaganie innym to obowiązek artysty?

- Dokładnie tak. Jeżeli już dostaliśmy ten talent, jeśli czujemy się w świetle jupiterów wyróżnieni, musimy to w jakiś sposób oddać. Nie tylko rozdawać autografy i pójść na charytatywny pokaz mody, nie wiedząc w jakim pokazie bierze się udział, nie znając dokładnie nazwy fundacji, która to organizuje i dla kogo. Takie wizyty dobrze się w mediach sprzedają, ale podejście niektórych mnie zawstydza.

Co cię ostatnio zawstydziło?

- Jestem w bazie dawców szpiku kostnego. Poproszono mnie, żebym mówiła, że to nie takie straszne, żebym w jakiś sposób zachęcała ludzi. Jeden z naszych bardzo sławnych kolegów powiedział mi, że on nie chce być dawcą szpiku, bo jest w tej chwili wystarczająco popularny. Po prostu zabrakło mi słów. To znaczy, że ten człowiek nic nie rozumie, nic nie wie o sobie i o życiu.

- Nie będziemy zawsze popularni, zawsze kochani. To są mody, które mijają. Ja mam to szczęście, że nie jestem modna. Pracuje ponad 20 lat, robię uczciwie spektakle, jeżdżę z teatrem po Polsce, w czterech warszawskich można mnie zobaczyć. Od czasu do czasu uda mi się coś zagrać w telewizorze, czasem zdarzy się film. Jestem uczciwa w tym, co robię i myślę, że ludzie to doceniają. Znam swoje miejsce.

Chcesz poznać lepiej swoich ulubionych artystów? Poczytaj nasze wywiady, a dowiesz się wielu interesujących rzeczy!

Najlepsze programy, najatrakcyjniejsze gwiazdy - arkana telewizji w jednym miejscu!

Nie przegap swoich ulubionych programów i seriali! Kliknij i sprawdź!

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy