Izabella Miko: Wiem, co to znaczy nie mieć pieniędzy
Z dalekiego Hollywood przyjechała na chwilę do Polski, by zaraz wsiąść w "Azja Express" i zacząć przygodę życia. Izabella Miko opowiada, jak dała sobie radę w tej ekstremalnej podróży.
Domyślam się, że powodem, dla którego zgodziła się pani na występ w "Azja Express", była chęć przeżycia przygody. Warto było?
Izabella Miko: - Przed wyjazdem niewiele wiedziałam o tej wyprawie, ale chęć zdobycia nowych doświadczeń, poznania innej kultury i ludzi przekonała mnie do podjęcia tej decyzji. Wiedziałam, że nie będziemy podróżować jak luksusowi turyści, tylko zobaczymy, jak naprawdę żyją mieszkańcy Azji. Będziemy zdani na własne siły i zmierzymy się z własnymi słabościami, co pozwoli nam lepiej poznać siebie. Czy było warto? Oczywiście! Ta podróż przekroczyła moje oczekiwania pod każdym względem i okazała się piękną przygodą, która mnie szalenie wzbogaciła.
Co podczas tej wyprawy było dla pani najtrudniejsze?
- Jestem weganką, więc moja dieta ograniczała się zazwyczaj do miski ryżu i arbuzów. Niestety, to nie dawało wiele sił. W końcu musiałam zdecydować się na jedzenie jajek, żeby dostarczyć organizmowi białka. Miałam z tego powodu wyrzuty sumienia, ale przynajmniej widziałam, że kury, które je zniosły, latały szczęśliwe po podwórku. Wyzwania były duże, a upał i brak snu mocno dawały się we znaki. Ból kręgosłupa wzmagało spanie na twardej podłodze bez poduszki - musiałam kombinować i podkładać ciuchy pod kolana, żeby zasnąć, a rano stawać do walki. Zmierzyłam się też z wieloma lękami, jak na przykład paniczny strach przed robactwem i szczurami. Pokonanie u siebie tego wstrętu chyba mnie najbardziej zdziwiło.
Zgroza! Zdarzyło się pani popłakać w trakcie nagrywania?
- Oczywiście! Z bardzo różnych powodów: z bezsilności, frustracji, ale też ze wzruszenia... Początek był trudny, chyba w pierwszym odcinku będzie widać, jak puściły mi nerwy! Po przylocie okazało się, że zginęły nasze walizki i znalazły się dopiero w dniu rozpoczęcia wyścigu. Mieliśmy dosłownie 5 minut na przepakowanie się do plecaków. To był taki moment, w którym poczułam się zgubiona, a wszystko działo się przecież pod okiem kamer.
Podczas programu zaprzyjaźniła się pani z Leszkiem Stankiem. Media natychmiast zaczęły spekulować, czy to tylko przyjaźń, czy coś więcej?
- Znamy się już prawie 10 lat. To super dowcipny człowiek o gołębim sercu, a z drugiej strony facet niesamowicie wytrwały i silny. Wiedziałam, że zawsze będę mogła na niego liczyć. Przed programem martwiłam się o noszenie plecaka, bo mam problemy z kręgosłupem, a Leszek powiedział: "Nie martw się, jak będzie trzeba, będę niósł dwa plecaki i ciebie! To będzie moja siłownia, tylko w przyjemniejszym wydaniu". Jesteśmy przyjaciółmi i tak pozostanie, bo choć dzieli nas ocean, to kiedy jest mi smutno, dzwonię do Lenia i on mnie rozśmiesza.
Musieliście przeżyć za 1 dolara dziennie. Czy w swoim życiu zdarzyło się pani kompletnie nie mieć pieniędzy?
- Miałam 15 lat, kiedy sama znalazłam się w akademiku School of American Ballet w Nowym Jorku. Stypendium, jakie dostałam, zapewniało miejsce w akademiku i naukę w szkole baletowej, ale przeloty, jedzenie, kosmetyki, baletki i książki musiała zapewnić mi mama. Wiedziałam, ile wyrzeczeń kosztowała ją moja nauka i jak bardzo ciężko pracowała. Dlatego właśnie nie mogłam jej powiedzieć, że pointy, czyli baletki, po 2 tygodniach się łamią i trzeba kupować nowe, i że nie wystarczało mi pieniędzy na jedzenie. Wtedy zaczęłam pracować. Siedziałam na recepcji w szkole, sprzątałam sale i łazienki, sprzedawałam baterie na Times Square, kombinowałam jak mogłam. Odkryłam, że na spotkaniach Anonimowych Alkoholików dawali darmowe poczęstunki, a po niedzielnych mszach w kościele - ciasteczka. Chodziłam więc tam się najeść. Wiem, co to znaczy nie mieć pieniędzy, i wiem, jak ciężko trzeba pracować, żeby je zdobyć.
Ale dziś chyba nie narzeka pani na ich brak. Czym jest dla pani luksus?
- Nie przykładam dużej wagi do pieniędzy, bardziej do doświadczeń w życiu. Wolę mieć paszport pełen pieczątek, niż konto pełne pieniędzy. Oczywiście cieszę się z tego, co mam i na co sama zarobiłam. Luksus oznacza dla mnie możliwość zarabiania pieniędzy dzięki pracy, którą się kocha. W moim przypadku jest to aktorstwo, produkowanie filmów i malowanie obrazów. Cieszy mnie też to, że jestem w stanie "sponsorować" swoje pasje - jak moja fundacja ekologiczna EkoMiko i linia eko świeczek.
Poznała pani od podszewki blaski i cienie pracy aktora w Hollywood. Jednym z cieni jest moment, kiedy rola zostaje mocno okrojona lub wycięta. Jak sobie pani z tym radzi?
- Nie wiem, czy ja bym to nazwała cieniem. Samo granie w filmach jest już ogromnym sukcesem. Wycinanie ról jest tutaj na porządku dziennym. Każdy aktor (nawet najsławniejszy) ma dziesiątki opowieści o tym, jak dostał rolę, przygotowywał się do niej, a potem studio się rozmyśliło i dało ją innej gwieździe. Moja rola w "Starciu Tytanów" została wycięta prawie w całości, podobnie jak role kilku bardzo sławnych aktorów, które usunięto całkowicie! Moje sceny przynajmniej pojawiły się na DVD. W Polsce strasznie mnie skrytykowano za tę sytuację, jakby to była moja wina. Ta naiwność polskiej prasy trochę mnie rozśmieszyła. To, że byłam częścią tego projektu, było ważnym punktem w mojej karierze i otworzyło wiele drzwi. Hollywood nie jest miejscem dla osób, które są przewrażliwione na swoim punkcie.
- Ostatnio straciłam rolę, o którą walczyłam pół roku, bo z powodu kosztów, studio musiało wyciąć cały wątek, w którym m.in. i ja grałam. Wypłakałam się, potupałam nogami, a potem po prostu poszłam na lekcję tańca. Jeżeli nie jesteś gotowa na rozczarowania, to uprawianie tego zawodu nie ma sensu. Dla mnie najważniejsza jest zdolność do bycia szczęśliwym niezależnie od okoliczności, robienie tego, co kocham i bycie z ludźmi, których kocham. Bez fiksowania się na konkretnym efekcie tych działań.
Rozmawiała Ewa Gassen-Piekarska.