Isabelle Huppert o roli w filmie "Elle": Granice moralności
"Film to bajka. A bajka prowadzi do świata fantazji. W bajce możliwe jest wszystko. Moralność przestaje być ważna" - mówi Isabelle Huppert, która gra główną rolę w nowym filmie Paula Verhoevena - "Elle". Za swoją kreację triumfowała kilka dni temu, podobnie zresztą jak produkcja holenderskiego reżysera, podczas gali Złotych Globów.
Michèle, w którą wciela się w "Elle" Isabelle Huppert, wydaje się niezniszczalna. Jest twardą, bezkompromisową szefową znakomicie prosperującej firmy zajmującej się grami wideo. Z podobną bezwzględnością podchodzi do życia prywatnego i uczuciowego. Brutalny atak, którego staje się ofiarą we własnym domu, zmienia jej życie na zawsze. Kiedy odkrywa, kto jest sprawcą, oboje poddają się swoistej grze - perwersyjnej i przerażającej. A gra ta w każdej chwili może wymknąć się spod kontroli...
Przystąpiłaś do tego filmowego projektu na bardzo wczesnym etapie produkcji...
Isabelle Huppert: - Tak, przeczytałam powieść i spotkałam się z Philippe Dijanem, który wyznał, że nie napisał tej książki dla mnie, ale że w niektórych scenach wyobrażał sobie mnie, kiedy pisał powieść. Książkę czyta się jak scenariusz, zresztą wszyscy to mówią. Nie możesz przestać myśleć, że to gotowy materiał na film. Jej język jest bardzo filmowy. A kiedy Saïd Ben Saïd wykupił prawa do sfilmowania powieści, zaczęliśmy myśleć nad reżyserem. Paul Verhoeven to pomysł Saïda.
Co myślałaś na temat Michèle? Ona wydaje się kimś, kto nie upada. Nigdy.
- Nigdy! Jest bardzo zróżnicowana - cyniczna, hojna, zimna, rozkazująca, bardzo niezależna. Ma wiele twarzy. Z całą pewnością nie jest sentymentalna. Prowadzi ją to, co przydarza się w życiu, ale nic jej nie łamie. Siła jej charakteru jest punktem wyjścia tej postaci. Nigdy nie jest ofiarą, nawet kiedy ma do tego pełne prawo: będąc córką wielokrotnego mordercy i ofiarą gwałciciela. Rzadko zdarzają się takie postacie kobiece w kinie. Nawet jeśli portretuje się silne kobiety, to one i tak w pewnym momencie skręcają w kierunku sentymentalności, uczuciowości.
Ty tego unikasz w postaci Michèle.
- Tak. Uczynienie jej kimś sentymentalnym, byłoby wielkim błędem. Zresztą z Verhoevenem nie było na to szansy. Jedynym momentem, w którym pozwalam sobie na okruch emocji, jest scena w szpitalu, kiedy Michèle zdaje sobie sprawę, że jej matka odchodzi. Ale już nie w scenach, gdy widzimy Michèle jako matkę, kochankę albo córkę jej ojca. Tylko wtedy, gdy jest córką matki. Dla kobiety, kiedy umiera matka, jest to moment przejścia w dorosłość, niezależnie od wieku.
Znałaś wcześniej dzieła Verhoevena?
- Oczywiście! Pierwszym jego filmem, który widziałam, był obraz "Tureckie owoce". Główna bohaterka tego filmu stoi w zupełnej kontrze do Michèle. To fascynująca tragiczna bajka. Ostatnie, czego można by się spodziewać po kinie Verhoevena. A w bajkach jest przecież miejsce także na okrucieństwo. Nie trzeba niczego wyjaśniać, usprawiedliwiać. Tak jak nie sposób znaleźć usprawiedliwienie dla Michèle. Nic nie tłumaczy jej charakteru, nawet zbrodnie, jakich dokonał jej ojciec.
Rzeczywiście, wszystko dzieje się bardzo szybko. Nie ma miejsca na szukanie usprawiedliwień. Michèle znajduje się po prostu w danym momencie i taką ją poznajemy. Ważne jest to, jak idzie do przodu, nie to, jak ogląda się za siebie.
- Wyznanie Michèle na temat jej ojca, na temat jego morderstw... Nie chcieliśmy opowiadać o jej bólu, raczej o codzienności, to ona przecież pozwoliła jej przetrwać. Opowiada o tym z przerażającym humorem, Dijan nie pozwala sobie na półśrodki. Ojciec Michèle zabił siedemnaścioro dzieci, a ona musiała żyć z tą katastrofą.
Czy trudno było grać kobietę, która czerpie przyjemność z momentów intymnych z jej gwałcicielem?
- Powtórzę: film to bajka. A bajka prowadzi do świata fantazji. W bajce możliwe jest wszystko. Moralność przestaje być ważna. Gra toczy się między nią i jej gwałcicielem, ale to jej wybór.
Jak pracuje się z Paulem Verhoevenem?
- Ma precyzję entomologa. Jego dbałość o najmniejszy szczegół jest nieprawdopodobna. Czujesz się przy nim wolna, możesz przyjść z milionem pomysłów dotyczących nie tylko roli, ale i filmu. Praca z nim przypomina jazdę z prędkością 300 mil na godzinę po autostradzie. Byłam właściwie w każdym ujęciu przez 12 tygodni zdjęć. To nigdy się nie kończyło, praca trwała bez przerwy, byłam wykończona. To jakby ktoś wstrzykiwał w ciebie truciznę. Paul nigdy nie jest zmęczony, nic go nie zatrzymuje. Zostawiał nas wszystkich absolutnie wykończonych po każdym dniu pracy i szedł pracować przez kolejne pięć godzin. Ma wielkie wyczucie rytmu filmu, ruchu. I zupełnie nie waha się przesuwać, zamazywać linii między portretowaniem Michèle, jej środowiska ani nawet linii gatunku, bo ten film to coś więcej niż thriller. Nie twierdzę, że francuscy reżyserzy tego nie potrafią, powiedzmy po prostu, że byłabym zaskoczona.
Michèle jest szefową firmy zajmującej się grami wideo.
- Tak i Verhoeven użył fantasmagorii tych gier, przekładając je metaforycznie na rzeczywistość, to taki bajkowy wymiar. Połączenie seksu i przemocy z gier jest echem w tym filmie.
Mężczyźni nie wychodzą w tej grze szczególnie dobrze, zwłaszcza Robert, kochanek Michèle, któremu mówi "Twoja głupota była tym, co mnie pociągało na początku".
- Tak, mężczyźni w tym obrazie wciąż są w jakimś sensie umniejszani. Syn, mąż, kochanek, nawet gwałciciel. Ale przy tych wszystkich ich słabościach, nie są ani upokarzani, ani pogardzani. Ale to fakt, Michèle jest silną kobietą, kobietą czasów, w których żyje. Ma władzę na każdym poziomie - ekonomiczną, seksualną, także społeczną. To raczej to uwypukla słabość mężczyzn.
Na końcu filmu Michèle i Anna, jedna z postaci, przyjaciółka głównej bohaterki, odchodzą razem. Dokąd idą?
- Odchodzą razem, ale idą po gruzowisku, nie po polanie usłanej różami. Dokąd dojdą? Nie mam pojęcia. Ważne, że razem.
Rozmawiała Claire Vassé.